Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Biznesmen procesuje się z Ukrainą i Polską: Pójdę nawet do Strasburga!

Andrzej Plęs
Tadeusz Woch upiera się, że policja nie miała prawa wydawać jego prywatnych danych prywatnej osobie. I zarzeka się, że tej sprawy nie odpuści.
Tadeusz Woch upiera się, że policja nie miała prawa wydawać jego prywatnych danych prywatnej osobie. I zarzeka się, że tej sprawy nie odpuści. Andrzej Plęs
Policja "sprzedała" moje dane osobowe - upiera się Tadeusz Woch. Zgodnie z prawem - tłumaczy policja.

Chciał o sprawiedliwość walczyć z ukraińskim wymiarem sprawiedliwości, a utknął na użeraniu się z wymiarem sprawiedliwości polskim. Może pomoże trybunał w Strasburgu.

Z Ukrainą robiło się świetne interesy, głodni dóbr doczesnych sąsiedzi zza Buga kupowali wszystko, czego Polacy mieli w nadmiarze, więc Tadeusz Woch, przedsiębiorca od kilku lat mieszkający w Rzeszowie, założył spółkę Ukrpol i na zachodnią Ukrainę woził materiały budowlane.

Przez kilka lat szło bajecznie, aż pewnego razu z tamtejszych jego magazynów znikła solidna partia materiałów wykończeniowych. Winnych znalazł i nawet przyznali się do kradzieży, pozostało jeszcze odzyskać stratę.

Można była zaangażować rakietierów. Ci gwarantowali połamanie kończyn sprawcom, ale nie gwarantowali odzyskania straty, więc Woch zdecydował się powalczyć "po europejsku", czyli na sali sądowej.

Interweniował przez polskie ministerstwo sprawiedliwości, ale to uznało, że pomóc nie może i przesłało jego skargę do ministerstwa spraw zagranicznych. MSZ przekazał do ambasady polskiej w Kijowie, ambasada do konsulatu w Kijowie, tu dostał kontakt do przewodniczącego komisji parlamentu ukraińskiego do spraw walki z przestępczością.

Obiecał pomóc, kłopot w tym, że dokumenty procesowe musiały być po ukraińsku, toteż Woch tłumaczenie ich zlecił jednemu z biur tłumaczeń. I w ten sposób uwikłał się w wojnę z polską policją, kilkoma prokuraturami i kilkoma sądami.

Tłumaczenie się z tłumaczeń

Plik dokumentów do ukraińskiego wymiaru sprawiedliwości Woch oddał do jednego z rzeszowskich biur tłumaczeń.

- Dałem 160 złotych zaliczki, przeciągali terminy, wreszcie zdecydowałem się odebrać dokumenty i nie zapłacić, bo usługa nie została wykonana - tłumaczy.

Poszedł do punktu, w którym zostawił dokumenty i - opowiada - tam został pobity. Bo nie chciał zapłacić reszty należności za tłumaczenie. A nie chciał zapłacić, bo - mówi - usługi nie wykonano. I w dodatku został pobity w asyście interweniującej policji.

- Wszystko zaczęło się od tego, że ten pan nie chciał zapłacić za tłumaczenie - relacjonuje pani Katarzyna, która dokonywała tłumaczenia. - Sugerował, że zapłaci, ale bez rachunku 22 procent VAT. - Bo tak będzie dla niego taniej. Upierałam się, by wystawić fakturę także dlatego, że jakiekolwiek uchybienia wobec prawa grożą mi utratą licencji tłumacza przysięgłego. Potem ten pan uznał, że na Ukrainie dowiedział się, że tłumaczenia można było dokonać taniej i chciał się wycofać w umowy. Ja usługę wykonałam, on nie chciał za nią zapłacić.

Woch inaczej relacjonuje przebieg wydarzeń: chciał zwrotu dokumentów, druga strona chciała należności za tłumaczenie, a przecież - podkreśla - usługi nie wykonano. Doszło do konfrontacji w jednym z rzeszowskich saloników prasowych, gdzie obie strony się umówiły.

- Zostałem pobity przez dwóch młodych ludzi, nasłanych przez tę panią - opowiada Woch. - Wezwałem policję, policjanci poradzili mi, żebym oddał im pieniądze, to mi dadzą spokój.

Pani Katarzyna twierdzi, że na spotkaniu pojawiła się z mężem i jej kolegą, bo chciała mieć świadków rozmowy. To Woch zaczął zachowywać się agresywnie i to jej mąż wezwał policję.

A policja wylegitymowała Wocha. Co miało swoje konsekwencje.

Prośba o dane

Tłumaczenia to jej praca i źródło utrzymania - tłumaczy pani Katarzyna. Chciała oddać do sądu sprawę o zwrot należności za pracę, ale poza personaliami nie miała danych Wocha.

- Ten pan podawał się raz za polskiego biznesmana działającego na Ukrainie, innym razem za działającego w Irlandii i taką też pozostawił mi wizytówkę, innym razem podawał jako swoje dane tureckiej firmy działającej w Polsce - wyjaśnia.

Zwróciła się do Komendy Miejskiej Policji w Rzeszowie z wnioskiem o udostępnienie tych danych: "w związku z koniecznością dochodzenia roszczeń przed Sądem Rejonowym na drodze cywilnej" - uzasadniła wniosek. W końcu policjanci spisali Wocha podczas szamotaniny, więc danymi dysponują.

Wniosek policja zrealizowała jeszcze tego samego dnia: "Na podstawie Ustawy o Ochronie Danych Osobowych ustanawia tzw. "klauzulę usprawiedliwionego celu". I podała pani Katarzynie personalia, datę i miejsce urodzenia, i adresy zamieszkania Wocha w Jeleniej Górze i w Rzeszowie.

Wocha szlag trafił, kiedy dostał najpierw nakaz zapłaty, a potem pozew sądowy o zapłatę należności. Sprawę przegrał, w rewanżu nasłał na panią Katarzynę urząd skarbowy, który nieprawidłowości żadnych nie stwierdził.

Prokuratura nie podjęła dochodzenia o rzekome pobicie. Teraz już nie ona, ale policja i prokuratury stały się głównym obiektem zainteresowania byłego już biznesmena polsko-ukraińskiego.

Prawo klauzuli

Bo jakim prawem policja udostępniła jego prywatne dane osobowe osobie prywatnej? - pyta.

- Jakbym poszedł na policję i poprosił o adres zamieszkania, PESEL i datę urodzenia prezydenta miasta, to też by mi dali? - denerwuje się Woch.

- Teksty do tłumaczenia dawałem, jako prezes firmy, jej dane były tych dokumentach. A policja udostępniła moje prywatne dane.

Sugeruje, że jemu pewnie by nie wydali, ale tłumaczka współpracuje przecież z policją, z prokuraturą, z sądami, więc "ma chody". A pani Katarzyna przyznaje, że współpracuje z wszystkimi tymi instytucjami, jeśli się do niej zwrócą, bo przecież to jej praca.

Interwencję zaczął Woch od Generalnego Inspektora Danych Osobowych. W końcu policja nie może arbitralnie decydować komu, jakie i czyje dane udostępnia.

Generalny Inspektor uznał, że policja miała prawo udostępnić jego dane i przecież zastrzegła, że "wyłącznie w celu dochodzenia roszczeń przed Sądem Rejonowym w sprawie pokrycia należności za wykonaną usługę".

I tak też jego dane zostały wykorzystane, bo przecież pani Katarzyna musiała w piśmie procesowym umieścić dane pozwanego. I "klauzula usprawiedliwionego celu" taką decyzję policji uzasadnia.

Woch upiera się jednak, że nieważne, jak zostały wykorzystane, ważne jest, że w ogóle wydano je prywatnej osobie. I co to znaczy "za wykonaną usługę", skoro - jego zdaniem - usługa nie została wykonana.

Pani Katarzyna pokazuje prawomocny wyrok sądu, że jednak została. A że nie została opłacona, to pan Tadeusz dokumentów i tłumaczenia nie otrzymał.

Może Strasburg pomoże...

Na komendanta Komisariatu IV Komendy Miejskiej Policji w Rzeszowie, który podpisał się pod decyzją o udzieleniu pani Katarzynie danych, Woch poskarżył się do rzeszowskiej prokuratury.

Bo - jego zdaniem - komendant przekroczył uprawnienia. Prokuratura winy komendanta się nie dopatrzyła, sprawę umorzyła, Woch złożył odwołanie i teraz miała się nią zająć prokuratura strzyżowska. Efekt był taki sam, więc znów się odwołał, sprawę oddano ropczyckiej. Z podobnym skutkiem. I od tej decyzji się odwołał.

- I tak sprawa krąży od prokuratury do prokuratury, od sądu do sądu - denerwuje się Woch.

Na policję miejską poskarżył się wojewódzkiej, wojewódzka uznała się za niewłaściwą, bo sprawą winien się zająć wydział wewnętrzny, a ten jest przy komendzie głównej.

Główna zdecydowała, że rzeszowska miejska miała prawo i rację, udostępniając dane Wocha, więc ten uznał, że "swoi kryją swoich", choć jego zdaniem jego dane policja przehandlowała po znajomości.

Pisał już do ministra sprawiedliwości, prokuratora generalnego i ma wrażenie, że wszyscy śpiewają w tym samym chórze, bo wszyscy twierdzą, że osobie prywatnej policja ma prawo udostępnić dane osoby prywatnej.

W prokuraturach strzyżowskiej, rzeszowskiej, ropczyckiej i sądach dogasają jeszcze ciepłe sprawy jego pozwów, skarg i odwołań, ale na polski wymiar sprawiedliwości już nie liczy.

- Jak wyczerpię krajową drogę wymiaru sprawiedliwości, to zwrócę się do Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu - grozi.

Polska będzie drugim państwem, z którym będzie się procesował przed europejskim trybunałem. Bo najpierw zaczął bitwę z Ukrainą, oskarżając ją o bezczynność w sprawie tamtej kradzieży materiałów budowlanych.

Bez względu na wynik, Woch "wstrzelił się" w dyskusje o ochronie danych osobowych. Tej głośnej dotyczącej ACTA i tej znacznie bardziej dyskretnej - co to jest ta dopuszczalna przez ustawę o ochronie danych "klauzula usprawiedliwionego celu". Tak nieprecyzyjna, że niemal każdy może niemal każdemu zgodnie z prawem udostępnić dane niemal każdego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24