Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cios, który wstrząsnął czwartym liceum w Rzeszowie

Andrzej Plęs
A to miała być tylko zwykła, szkolna przepychanka.
A to miała być tylko zwykła, szkolna przepychanka. Krzysztof Kapica
O co im poszło? Pyskowali do siebie cały dzień, aż Leszek nie wytrzymał i przywalił Januszowi w brzuch. Po lekcji obaj poszli na tory.

Poniedziałek w klasie Ih czwartego liceum w Rzeszowie. Dla chłopców to była ostatnia lekcja - wf. Akurat trwały rutynowe badania u szkolnej higienistki, kiedy Leszek uderzył Janusza.

Po lekcji obaj poszli na "ustawkę" - jak twierdzą niektórzy uczniowie. Za nimi poszła dziewiątka kolegów z klasy. Na pustym placu przy torach zwarli się jak dwa koguty. Tych dziewięciu próbowało ich rozdzielić. Chyba za późno, skoro Janusz wylądował w szpitalu.

Ale najpierw o własnych siłach dotarł do autobusu i zdołał dotrzeć do domu pod Sędziszowem. Stamtąd karetka zabrała go do rzeszowskiego szpitala "na górce".

Według matki poszkodowanego lekarze stwierdzili złamanie szczęki, wstrząśnienie mózgu. Szczękę poskładał Januszowi chirurg w szpitalu przy ul. Szopena.

A dzień potem po szkole gruchnęła wiadomość o zbiorowym pobiciu, pękniętej śledzionie i Bóg wie, jakich jeszcze obrażeniach. Zaczęło wrzeć.

Wszyscy są wini

Kiedy do szpitala trafiła ofiara bójki, szpital zawiadomił policję, policja - szkołę. Dyrekcja wzięła na spytki czwórkę uczestników zajścia - Leszka i trójkę "obserwatorów".

- Tylko dlaczego przesłuchiwano nasze dzieci bez naszego udziału, bez naszej wiedzy? - pyta matka jednego z przesłuchiwanych.

- Dlaczego szkoła nie powiadomiła najpierw rodziców. O wszystkim dowiedziałam się od matki ucznia z innej klasy. Zadzwoniła do mnie i zapytała: co się u was dzieje, podobno było zbiorowe pobicie!

Danuta Stępień, dyrektor IV LO tłumaczy, że musiała zareagować natychmiast: w poniedziałek po południu było zajście, we wtorek rano pojawiła się u niej matka pobitego i spokojnie poinformowała o wydarzeniu, więc pani dyrektor natychmiast zaczęła śledztwo.

Ona, jej zastępczyni i wychowawczyni klasy Ih. Z wszystkich rozmów sporządzono notatki.

- Każdy z przesłuchiwanych musiał podpisać notatkę, nawet jej nie czytając - denerwuje się ojciec Krzyśka. - Tam mogło być wszystko napisane.

- To nieprawda - protestuje pani dyrektor. - Każdemu, słowo po słowie, czytałam treść notatki. Spodziewam się, że dzieci mają do swoich rodziców na tyle zaufania, by informować ich o przebiegu wydarzeń.

Z Januszem nie dało się rozmawiać. Leżał w szpitalu z zadrutowaną szczęką. Nawet jadł przez rurkę. Dyrekcja odtworzyła przebieg wydarzeń i określiła stopień winy każdego z uczestników na podstawie zeznań czwórki uczniów.

Efekt: Leszek wyleciał ze szkoły w trybie dyscyplinarnym.

Dziewięciu "obserwatorów" będzie mieć na półrocze naganną ocenę ze sprawowania. Janusz wyszedł ze szpitala, ale wiele na to wskazuje, że przez kilka tygodni nie pojawi się w szkole. A jak się pojawi, to zapewne czekają go konsekwencje dyscyplinarne. W końcu on też był uczestnikiem bójki. Choć i ofiarą.

Żal rodzicielski

Rodzice uczestników zajścia mają pretensje, że przez półtora tygodnia od bijatyki nie dostawali żadnych sygnałów od dyrekcji szkoły.
- To my musieliśmy poprosić dyrekcję o spotkanie - mówi jedna z matek.
- Kolejna nieprawda - odpowiada dyr. Stępień. - To było spotkanie z inicjatywy szkoły.

- Przecież próbowali ich rozdzielić, nie uczestniczyli w bójce - broni swojego syna jedna z matek. - Za co ich tak ukarano?

Dyrektor Stępień ma swoją ocenę sytuacji. - Wiedzieli, po co tam idą, a mogli nas wcześniej uprzedzić, żeby nie dopuścić do bójki - wylicza pani dyrektor.

- Mogli nawet w trakcie powiadomić ochronę. Do budynku szkoły było tylko pół kilometra. Pobitego zostawili samego, choć jeden z "obserwatorów" przyznał, że chłopiec był tak oszołomiony, że miał luki w pamięci.

Naganna ocena z zachowania dla tych dziewięciu to ocena na półrocze. Nic nie stoi na przeszkodzie, by na koniec roku mieli wzorowe. Zostali ukarani za brak właściwej reakcji.

To nie koniec pretensji rodziców do dyrekcji szkoły. Pytają, gdzie był przez te dwa tygodnie od zajścia szkolny pedagog. Dlaczego w tym czasie nie rozmawiał z uczestnikami bójki. Przecież to jego rola.

- To nauczyciel, który w ubiegłym roku skończył studia tłumaczy dyr. Stępień. - Ja mam trzydzieści osiem lat doświadczenia pedagogicznego, wychowawca klasy - piętnaście lat stażu. Co pedagog mógł w tej sytuacji więcej pomóc? Ma mniej doświadczenia niż my.

Nie chcieli uchodzić za kapusiów

Klasa Ih jest solidarna. Odwiedzali Leszka w szpitalu, teraz dostarczają mu notatki z lekcji. Byli solidarni i wcześniej, kiedy nie uprzedzili nauczycieli, co szykuje się na torach. Nie poinformowali też i po zajściu.

- Nie chcieli uchodzić za kapusiów - tłumaczy jedna z matek. - Takie zachowanie wśród uczniów jest źle widziane.
A pani dyrektor odpowiada, że to źle pojęta solidarność, kiedy widzi się zło i się nie reaguje.

Tymczasem w szkole wciąż spekuluje się, o co poszło tym dwóm. Może konflikt miasto - wieś? Janusz codziennie dojeżdżał do elitarnego, rzeszowskiego liceum ze wsi pod Sędziszowem.

Leszek to syn wykładowcy akademickiego. Jego siostra skończyła IV LO ze średnią powyżej 5,0. On sam został demokratycznie wybrany na przewodniczącego klasy.

- Że trenował kick boxing, to już jest zbrodniarzem? - irytuje się jedna z matek. - Od wakacji trenował. Czego przez ten czas mógł się nauczyć?

Paradoksalnie - to Leszek wprowadzał do klasy Janusza, kiedy ten w połowie października przenosił się z klasy biologicznej do "ścisłej" Ih.

Drugi paradoks to taki, że Leszek trafił do IV LO z odwołania, trochę brakło mu punktów, żeby dostać się w pierwszym rzucie. I w odwołaniu do dyrekcji szkoły napisał m.in., że chce trafić do "czwórki", bo... nie ma w niej przemocy. O co więc poszło?

Klasa solidarnie milczy. I solidarnie wyrokuje: winni są obaj. Choć odium całego zajścia rykoszetem dosięgło całą Ih.

- Od niektórych nauczycieli słyszą, że teraz muszą być grzeczni, bo są na cenzurowanym, że prokurator się nimi interesuje, a w innych pierwszych klasach grożą, że "niegrzecznych" przeniosą do Ih. Czują się zastraszani - skarży się matka jednego z "dziewiątki".

- Takie wtręty, jeśli się zdarzyły, są niepotrzebne - przyznaje pani dyrektor.

Prokurator w rękach lekarzy

Dla obu uczestników bójki to nie koniec zmartwień. Klasa może mówić, że winni są obaj, wymiar sprawiedliwości ma inne kryteria. Złamana szczęka, pęknięta śledziona, wybite zęby, złamany nos - o takich efektach bijatyki mówi się w szkole.

Jak jest naprawdę, nie wiadomo, bo nawet matka Janusza wciąż nie dostała wypisu dziecka ze szpitala przy ul. Szopena.

- Szpital nie uzasadnił, dlaczego do tej pory nie wydał karty choroby. Matce polecił stawić się po tygodniu, ale karta wciąż nie była uzupełniona - tłumaczy ks. Lucjan, szkolny katecheta i mediator.

Przyszłość Leszka - w rękach lekarzy. Jeśli zdecydują, że obrażenia Janusza uniemożliwiają mu udział w lekcjach na dłużej niż 7 dni, wówczas Leszkiem z urzędu zajmie się prokurator.

I to z paragrafu karnego. A zwykle zadrutowana szczęka to nie 7 dni, a 6 tygodni zwolnienia.

- Obaj są winni - powtarza klasa.
- Wszyscy są winni - mówi dyrekcja szkoły.
- Nie orzekamy o winie, choć nasze dzieci niczemu nie zawiniły - zapewniają rodzice dziewiątki "obserwatorów".

Prokurator i sąd nie dali jeszcze ostatniego słowa. A to miała być tylko zwykła, szkolna, męska przepychanka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24