Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

I nagle przyszedł SMS: Lee nie żyje...

Anna Janik
Stadion Miejski w Rzeszowie. Na torze żużlowym kibice ustawili znicze.
Stadion Miejski w Rzeszowie. Na torze żużlowym kibice ustawili znicze. Dariusz Danek
Miał być doping i radość z pierwszego zwycięstwa. Skończyło się na łzach i powtarzanym w kółko pytaniu: dlaczego? Dlaczego Lee Richardson tak nagle nas zostawił, dlaczego swoi go nie doceniali, a tamci w Gorzowie nie uszanowali...

Widzieliśmy go tuż przed samymi zawodami we Wrocławiu. Rozgrzewał się w swoim boksie, poklepywał kolegów z teamu, uśmiechał się do nas serdecznie, machając przez siatkę.

To miał być jego mecz, jego wielki powrót do formy. Wiedział, że jest najsłabszym ogniwem drużyny, że w tym spotkaniu wszystko będzie zależało od jego punktów.

Dlatego trzy dni wcześniej przyleciał na trening do Rzeszowa przetestować nowe silniki, które specjalnie dla niego przygotował "majster" Ryszard Piela. Znany rzeszowski spec od motorów pojechał też na mecz ze Spartą, żeby pomagać Lee w parkingu.

Tym razem nie zamknął gazu...

Wszystko było dopięte na ostatni guzik, wszystko miało mu pomóc wygrywać. Lee bardzo tego chciał. - Rozmawiałem z nim tuż po prezentacji, kiedy pieszo szliśmy do parku maszyn. Cieszył się, że tak dobrze poszło mu w czwartek, że wreszcie coś ruszyło.

Żartował, że w końcu u nas zarobi, na co ja też żartem odpowiedziałem, że my w końcu mu zapłacimy. Tak się pożegnaliśmy - chowa głowę w dłoniach Tomasz Welc, kierownik PGE Marmy Rzeszów.

A potem pierwszy bieg Lee i ten upadek. Co się dokładnie wtedy wydarzyło my - rzeszowscy kibice na wrocławskich trybunach, zobaczyliśmy dopiero podczas powtórek meczu w telewizji. "Klatka" dla gości usytuowana jest daleko od wyjścia z pierwszego łuku, na którym rozegrał się dramat Lee.

Nagłe przyspieszenie, postawiony motocykl, uderzenie w bandę. Najgorsze, że nie w tę dmuchaną. Dziewczyna stojąca parę rzędów niżej krzyknęła tylko: Jezus Maria.

Cała reszta to pojedyncze obrazki zza mgły. Wyjące dźwięki syren, powiewająca czerwona flaga wirażowego, bieganina pomarańczowo-czarnych punkcików w parku maszyn, jakieś okrzyki kibiców Sparty, czerwono-żółte szaliki.

A u nas w klatce cisza i czekanie na moment, kiedy Lee o własnych siłach opuści tor. Tak z reguły kończyły się przecież żużlowe upadki. Nadzieję, że będzie dobrze, odbierają nam ratownicy medyczni, wyciągający szynę do unieruchamiania kończyn, a później w pośpiechu zamykający drzwi karetki.

Czas się zatrzymał...

Reszta tego widowiska nie ma już znaczenia. Również dla naszej drużyny, z której z każdym biegiem i z każdą napływającą ze szpitala informacją uchodzi powietrze.

My patrzymy, przegrywamy i bezwiednie wpisujemy w program punkty. Ci bardziej zdeterminowani "ciągną" jeszcze doping, ale bez szczególnego entuzjazmu.

- Który to bieg? - pytam w pewnym momencie stojącego obok z flagą kolegę. Uśmiecha się smutno, ale wcale nie dziwi go moje pytanie.

W głowie huczą myśli: za długo to trwa. Co parę minut zerkamy w stronę bramy wjazdowej, szukając wzrokiem tej pieprzonej karetki, która już dawno powinna wrócić do parkingu.

I po cichu zadajemy sobie pytanie, jak poważny jest ten uraz, ile będzie pauzował w lidze.

To, że skończy się tragicznie, nikomu nie przychodzi do głowy. Nawet wtedy, kiedy opuszczając stadion, znajomi zasypują nas SMS-ami: "Krzyczał z bólu na torze", "Stracił przytomność w karetce", "Walczy o życie"...

Aż nagle: "Lee nie żyje"...

Walczył do końca

Do domu wracam z siódemką kolegów. Płaczemy wszyscy, całe 500 kilometrów do Rzeszowa, w ciągu tych kilku godzin stając się sobie tak bliscy jak rodzina.

Oni wspominają, roztrząsają upadek na tysiąc możliwych sposobów, przeklinają ten tor, do którego wszyscy nasi żużlowcy mieli przed zawodami zastrzeżenia, zgłoszone zresztą sędziemu. A ja zamykam oczy i ciągle słyszę jego dźwięczny głos. Wspominam naszą ostatnią - jak się okazało - rozmowę.

Widzieliśmy się w czwartek podczas treningu w Rzeszowie. Przesiadał się z motoru na motor i do upadłego kręcił kółka, licząc, że znajdzie silnik, który pozwoli mu wreszcie wygrywać.

Później wspólnie zastanawialiśmy się, co przeszkadza mu punktować i jak można to naprawić. Mówił, jak bardzo chce, żeby klub i kibice byli z niego zadowoleni, jak dobrze się tu czuje i jak mocno mobilizuje się przed meczem we Wrocławiu. Rozpromieniony, uśmiechnięty, bez śladu bezradności, jaka dominowała na jego twarzy po przegranym meczu z Lesznem.

Stracił za dużo krwi

Tej nocy płakała cała nasza drużyna. Rozjeżdżający się po Polsce zawodnicy do rana wydzwaniali do siebie. W tle toczących się w busie rozmów słyszałam dobiegający ze słuchawki załamany głos Rafała Okoniewskiego, który jeździł z Lee w parze. Dzwonił zdruzgotany Grzegorz Walasek.

Do dziś o tym, co się stało, rzeszowscy zawodnicy nie rozmawiają z nikim spoza własnego grona. Wspominać kolegi też nie chcą, bo dla nich Lee ciągle żyje.

- Od początku nie dopuszczaliśmy do siebie innej myśli - mówi Tomasz Welc. - Przecież na torze był przytomny, narzekał tylko na ból nogi, miał problemy z oddychaniem, jak to zazwyczaj bywa po uderzeniu w bandę. Musiało mu się pogorszyć w karetce, bo dzwoniąc do nas tuż po spotkaniu, lekarze mówili, żebyśmy się pospieszyli, bo jest źle. Ale oni przecież zawsze tak mówią. Myśleliśmy, że jak dotrzemy, będzie już odpoczywał po operacji w sali... - Tomek ociera łzy.

Ze szpitala przedstawiciele drużyny odebrali tylko buty i kewlar Lee. Do jego brata zadzwonił długoletni mechanik i przyjaciel rodziny, Dariusz Łapa. Rezerwowy silnik, który w pierwszą stronę wiózł dla Lee Tomek, wrócił do Rzeszowa.

***

- Ania tak strasznie mi przykro, straciliście fajnego chłopaka - taki SMS od kolegi z Wrocławia obudził mnie następnego dnia. Podziękowałam. Dziś napisałabym mu jeszcze, że razem z tym chłopakiem straciliśmy serce do czarnego sportu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24