Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jasło: wstrząsający krajobraz po powodzi

Ewa Gorczyca
Wielkie sprzątanie w bloku przy ulicy Szajnochy.
Wielkie sprzątanie w bloku przy ulicy Szajnochy. Fot. Dariusz Delmanowicz
Ulica Szajnochy 42. Tydzień temu woda sięgała okien na parterze, przelewała się przez balkony. Dziś świeci słońce. Na chodniku przed blokiem sterty powyrzucanych rzeczy. Oto krajobraz Jasła po powodzi.

Suszą się ubłocone rowery, ktoś wyniósł pudło z wędkami. Z pootwieranych okien cuchnie szlamem.

Sześć klatek, cztery piętra, dwanaście mieszkań na parterze. W mieszkaniach, przesiąkniętych zapachem mokrego betonu - zmęczeni, niewyspani ludzie. Coś przedkładają, wynoszą, składają, co jakiś czas bezradnie siadają (kanapa na razie została, choć zamokła i pewnie też trzeba ją będzie wyrzucić), znowu zrywają się do roboty. Od kilku dni próbują wrócić do normalnego życia.

Czuliśmy, że tym razem będzie groźniej

Anna Gustek (parter, II klatka) na chwilę uciekła na balkon. Męża nie ma, poszedł załatwiać formalności z odszkodowaniem w PZU. - Ale tam wielka kolejka, a on dopiero trzydziesty, szybko nie wróci - komentuje.

Więc pani Anna stoi na balkonie i zamiast fetoru ciągnącego się po osiedlu wdycha aromat róż, pnących się po barierce. Uratowały się i akurat zakwitły. Pani Anna przez moment uwalnia się od myśli o pobojowisku w mieszkaniu, o mokrym parkiecie i panelach, które zrywali cały dzień i noc, o meblach, których nie ma gdzie przesuwać, o posadzce, która nie chce schnąć.

Ale nawet patrzenie na kwiaty nie pozwala zapomnieć o powodzi. - Dzień wcześniej mąż zasadził w ogródku przed blokiem lilie. Wszystkie zabrała woda - żałuje pani Anna.

I znowu myśli Anny Gustek wędrują do dramatycznego piątku, 4 czerwca. Rano siedziała z mężem, patrzyli na wodę. Widzieli jej taflę, ale wydawało się, że są bezpieczni. Wały widać z okien, nieraz już obserwowali wzbierającą wodę. - Można się przyzwyczaić, jeśli się od 17 lat mieszka u zbiegu dwóch rzek - twierdzi Anna Gustek.

Tym razem jednak czuli, że będzie inaczej, groźniej.
- Jak tylko strażnicy miejscy podali komunikat, żeby pousuwać samochody, mąż pojechał do kolegi w Jareniówce i tam zostawił auto - opowiada.

Ona zaczęła pakowanie, tak na wszelki wypadek. Metodycznie wkładała do torby: dokumenty, rachunki do zapłaty, kopie PIT-ów.

Portmonetka z gotówką. Bielizna na zmianę. - Jak się wcześniej człowiek tyle w telewizji naoglądał o powodzi, to wiedział, co najpotrzebniejsze - przyznaje.

Nie ma czasu na łzy

Jeszcze się łudziła, że woda, jeśli się wleje na osiedle, podtopi tylko piwnice. Chwilę potem ktoś puścił wieść, że Ropa w Gorlicach podeszła pod drugie piętra. Wtedy już zaczęła się panika. - To było niczym lawina - opowiada Gustkowa. - Rzeka przelała się przez wał i szła niczym nie zatrzymywana. Wody przybywało w oczach, rosła, rozlewała się wszędzie, w momencie otoczyła blok z wszystkich stron.

Z czwartego piętra przybiegli sąsiedzi. Trzeba uciekać. Chwyciła męża koszule, jakieś buty. Sąsiedzi brali, co wpadło w rękę. I tak parę razy, góra-dół, góra-dół. Byle jak najwięcej wynieść z mieszkania przed wodą.

Potem razem z innymi patrzyła bezradnie z półpiętra, jak fala pokonuje schody i wpływa do jej mieszkania. - Ja nawet gumiaków nie miałam - skarży się. Przez całą noc stali z mężem na klatce, sąsiedzi oferowali nocleg, ale ona nie była w stanie zmrużyć oka.

Następnego dnia, jak tylko dało się wejść mieszkania, wróciła do siebie. Pod oknami wciąż stała woda. Pod balkonem utknęła sofa, która przypłynęła nie wiadomo skąd. - Przez pierwszą dobę prawie nie jedliśmy, nie spaliśmy. Myślałam tylko o tym, żeby jak najszybciej zmyć to całe świństwo ze ścian, z mebli. Całą noc zrywaliśmy parkiet.

- A wie pani... - Anna Gustek zawiesza głos, jakby sobie o czymś zaskakującym przypomniała i chciała się podzielić swoim zdziwieniem. - Że ja do tej pory jeszcze nie płakałam?... Wcześniej, jak widziałam w telewizji obrazy z powodzi, to się zastanawiałam, jaki ci ludzie są w stanie to przetrzymać. Teraz wiem, że człowiek w dramatycznej sytuacji ratuje co się da, nie ma czasu na łzy...

Że człowiek życia nie używał

Ocalał księgozbiór (encyklopedię zdążyła przestawić na najwyższe półki). Ale żeby pościel wyjąć z wersalek, to już głowy nie miała. Kołdry, poduszki - do wyrzucenia. W piwnicy stały nowe narty i łyżwy córki - już się do niczego nie nadają. Mężowi najbardziej wędek szkoda. I warsztatu, co go urządził w garażu przy bloku ("blaszak" zalało z dachem).

- A wie pani... czego ja teraz żałuję?... Że człowiek na wczasy nie jeździł, życia nie używał... Tylko pracował i gromadził te wszystkie rzeczy, dla dzieci, dla wnuków. A tu się okazuje, że w jednej chwili wszystko może przepaść... - mówi ze smutkiem.

Zaraz jednak odpędza od siebie pesymizm. - Będzie dobrze - zapewnia siebie i mnie. - Mamy ręce do roboty, to sobie damy radę.

Nie chce narzekać. I dlatego, kiedy w sobotę (zanim przekopano wały, żeby woda z osiedla mogła wrócić do koryta rzeki) zadzwonili znajomi z innego miasta, z pytaniem, jak sobie radzą, to im z uśmiechem odpowiedziała. - My tu się czujemy jak na urlopie na Mazurach. Słońce grzeje, kajaki po jeziorze pływają...
[obrazek2] Jasło pod wodą. W głębi os. Szajnochy (fot. Marek Dybaś)Akurat kończyliśmy remont

Po sąsiedzku na parterze pani Elżbieta, w podkoszulku, dżinsach i za dużych klapkach męża (przepraszam, mówi, ale tylko takie mi zostały) próbuje ogarnąć mieszkanie. - Koszmar - wzdycha, patrząc na goły beton pod nogami. Ulga - bo dziś wreszcie puścili ciepłą wodę. Trudno jej wspominać to, co działo się tydzień temu.

- Przyznam, że to mnie przerosło - mówi ze szczerością. - Biegałam po domu w panice, w końcu zabrałam młodszego syna, szczoteczkę do zębów, telefon i uciekłam do koleżanki, do innej klatki, na III piętrze.

W mieszkaniu został mąż i starszy syn. Zaczęli przenosić rzeczy do sąsiadów na II piętro. Telewizor, komputery. - Akurat kończyliśmy remont, wstawiliśmy nowe meble, kanapy, miałam zawiesić eleganckie firanki - opowiada pani Elżbieta.

Z okna u przyjaciółki z przerażeniem patrzyła, jak woda odcina jej powrót do domu. Jak znikają huśtawki na placu zabaw, jak dryfuje porwany przez wodę kontener na śmieci. - Komórki już nie działały, nie miałam żadnego kontaktu z chłopakami, nie wiedziałam, co się dzieje - opowiada. - Wyobrażałam sobie najgorsze, gdy z piwnicy usłyszałam huk drzwi pękających pod naporem wody.

Noc przetrwała, ale następnego dnia nie wytrzymała. - W południe strażacy przypłynęli z chlebem. Uprosiłam ich, żeby mnie z Kubą zabrali i podwieźli pod nasz balkon.

Do wyrzucenia

Pierwszy widok - szlaczek z trawy na odnowionych ścianach. Swieżo skoszona, wpłynęła z wodą do dużego pokoju. W kanapie na czas remontu schowali wszystkie domowe dokumenty - rozmokły, do wyrzucenia. W piwnicy czekały na poukładanie w szafkach kuchenne sprzęty, książki - do wyrzucenia. Zimowe ubrania i buty - do wyrzucenia. Wczoraj, jak usuwali klepki, Elżbieta stanęła bezradnie w kuchni. Jakaś złość mnie ogarnęła, nie wiem na kogo - przyznaje.

Męczy ją, że mieszkanie ze zdartą do gołego betonu podłogą wygląda jak pobojowisko. Dopóki nie wyschnie, nic się nie da robić. Wyprała wszystkie ubrania, jutro pośle młodszego syna do szkoły. Trzeba się wziąć w garść - mobilizuje sama siebie.

- Ale powiem pani - dodaje - że ta powódź nas, mieszkańców, jakoś połączyła. W sobotę, kiedy blok był otoczony wodą, pod naszym balkonem był "przystanek" dla pontonów. Sąsiedzi wchodzili i wychodzili przez nasze mieszkanie. To było naturalne. A wcześniej zaledwie "dzień dobry" sobie na klatce mówiliśmy...

Uciekliśmy w ostatniej chwili

Bogdan Olbrych z IV piętra (III klatka) przyjął na nocleg lokatorów z zalanego parteru. - Dzieciaki położyliśmy spać, a sami usiedliśmy przy świeczkach, bo w całym bloku wyłączyli prąd. Przez 17 lat sąsiedztwa tyle się nie nagadaliśmy co w tą jedną noc - opowiada.

Dziś Olbrych przyszedł pomóc Drozdom z I klatki. - Myśmy z mieszkania uciekli w ostatniej chwili, sąsiad nas ostrzegł - opowiada Zofia Drozd. - Strach był o męża, niedawno miał usuniętą nerkę, jeszcze na rekonwalescencji. Baliśmy się, żeby woda nas nie uwięziła w bloku. Pojechaliśmy do przyszłego zięcia, na inne osiedle. Trochę zdążyliśmy wynieść na górę, ale nie wszystko, bo czasu zabrakło.

- Człowiek w nerwach nie myśli logicznie - przyznaje Tadeusz Drozd. - Stare buty zabrałem, a nowe, za 400 złotych zostały w szafce i się "utopiły". Lekarstwa odłożyłem i zapomniałem.

Wrócili, gdy woda opadła, ale godzinę stali bezsilni pod drzwiami. - Parkiet w przedpokoju tak wybuliło, że zablokowały się na amen - opowiada Drozd. - Dopiero sąsiad pomógł. Młody, to przez okno się dostał i od środka udało mu się otworzyć drzwi.

Mieszkańcy mówią, że przez tę powódź to - przynajmniej na chwilę - poczuli się wspólnotą. - Tu tacy byli, co przez lata się nie odzywali, spór o mało ich do sądu nie zaprowadził. A wczoraj patrzę, a oni zgodnie graty z piwnicy wynoszą - opowiada jeden z lokatorów.

Dorabiał się człowiek, dorabiał

Drozdowie też zabrali się za porządki. Syn z Rzeszowa przyjechał (samochód z firmy dostał, jak szef usłyszał o powodzi). Wyrzucili już zamoknięte koce, kołdry i wszystko z piwnicy (nawet prace magisterskie dzieci przepadły - ubolewają). Zdjęli klepkę, teraz zabrali się za zrywanie boazerii. - Z Sanepidu mówili, żeby drewno usuwać od razu, zanim grzyby i bakterie się rozwiną - mówi Drozd.

- Dla męża każda infekcja to zagrożenie dla życia - dodaje pani Zofia. Jak popatrzy po mieszkaniu, zbiera się jej na płacz. - Ja cały czas tę wilgoć czuję, robactwo jakieś wyłazi z kątów. W nocy spać się boję - skarży się.

Kazmierz Szerląg i Stanisław Topolski - sąsiedzi vis a vis z parteru (V klatka) stoją przed wejściem. Chwila wytchnienia, bo dziś od rana zrywają podłogi. - W mieszkaniu to nawet usiąść gdzie nie ma i mrówki obłażą - psioczy Topolski.

- Dorabiał się człowiek, dorabiał, mieszkanie latami spłacał, i co z tego zostało? - wtóruje mu Szerląg. Narzekają: na władze, na prezesa spółdzielni, na to że nie wiadomo ile przyjdzie czekać na decyzję w sprawie dezynfekcji, na zbiornik w Klimkówce, że tyle wody spuszczał.

- Ja tam zawsze czułam, że trzy rzeki na jedno takie małe miasto jak Jasło, to za dużo - komentuje jedna z lokatorek.

A pani Elżbieta przyznaje, że chyba już nigdy nie opuści jej strach przed kolejną wielką wodą. - Wczoraj nad kościołem zobaczyłam ciemniejącą burzową chmurę. I zaraz jakieś kołatanie w sercu poczułam - mówi.

**SPRAWDŹ!

Powódź na Podkarpaciu: najnowsze informacje, zdjęcia, filmy

**

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24