Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Konno przez Bieszczady z Mongolią w tle

Wojciech Zatwarnicki, Aleksandra Dąbrowska
Wojciech Zatwarnicki
W Bieszczadach zakończyły się jesienne przepędy koni. Ta zanikającej tradycja, kultywowana jest już tylko w Bieszczadach i Beskidzie. Głównie przez Stadninę Koni Huculskich Tabun Hanny i Stanisława Myślińskich w Polanie.

Każdego roku jesienią konie przepędzane są z letnich pastwisk rozsianych po całych Bieszczadach, na tereny, gdzie spędzą zimę. Wiosną - w przeciwnym kierunku. Takie przepędy przez ostatnie lata przebiegały się na trasie Polana - Stary Łupków, liczącej blisko 80 kilometrów.

W tym roku, 80 koni będzie zimować w rejonie nieistniejącej już miejscowości Rosolin oraz w Czarnej i Serednim Małym. Jesienny przepęd to również nieoficjalne zakończenie sezonu jeździeckiego.

- Nieoficjalne, bo przecież na koniu można jeździć cały rok - mówi Jasiek Myśliński, syn właściciela stadniny Tabun. Ten rok był szczególny. Choćby ze względu na rajd konny przez Mongolię, który zorganizowaliśmy. Wzięło w nim udział 9 osób.

Jedna z uczestniczek przepędu Ola Dąbrowska obiecuje że opowie o jakach, tajemniczym Ałmasie i oceanie pośród stepu. Za nim zacznie swoja opowieść, Janek przytacza garść informacji o wyprawie.

- Ruszyliśmy pod koniec sierpnia, wróciliśmy pod koniec września. Pomysłodawcą wyjazdu był oczywiście ojciec - opowiada Janek.

- Tato był w Mongolii jakieś 30 lat temu, ale go "wyrzucili", bo nie miał wizy. Zawsze chciał tam wrócić i pojeździć konno. Wybraliśmy północną Mongolię a dokładnie obszar górski wzdłuż jeziora Hubsuguł (największego w Mongolii - około 140 km długości). W siodle spędziliśmy 22 dni. A cała wyprawa trwała 32 dni. Konno zdobyliśmy przełęcz na wysokości 2353 m.n.p.m. A pieszo weszliśmy na wysokość 2973 m.n.p.m. Przeżyliśmy ponad 30 stopniowe upały i mroźne (-20C) noce. W wyprawie towarzyszyło nam czterech mongołów i 19 koni, w tym sześć jucznych. W końcu do głosu dochodzi Ola...
- Mongolia pachnie jaczym masłem i modrzewiowymi szyszkami palonymi w ognisku. Smakuje baranim mięsem, zieloną, słoną herbatą z mlekiem i świeżym chlebem na zakwasie. Czaruje przestrzenią, błękitem nieba i przejrzystością iglastych lasów. Zaskakuje różnorodnością krajobrazu, szumi w uszach chłodnym wiatrem zachwyca, rozśmiesza, ale też czasem rozczarowuje, irytuje i nie daje się zrozumieć. - Jest jak artystyczna mozaika, obok której nie sposób przejść obojętnie i z której każdy wybierze sobie pasujący mu odłamek. Ale żeby wybrać, najpierw trzeba doświadczyć!

- A było tak: dziewięciu jeźdźców, sześć koni jucznych, czterech mongolskich przewodników, jeden pies. Jakby tego było mało, wysokimi przełęczami podążał za nami tajemniczy Ałmas, do ogniska dosiadał się sam Czyngis-chan, a z namiotów słychać było szum morza, którego nie ma - zaczyna swoja opowieść Ola

Piaszczysta droga, wyprowadziła nas z, pożółkłego już jesiennie lasu, na płaską polanę, opanowaną przez czarne, łaciate, białe oraz jasnoszare zwierzęta. Trwały tam, absolutnie nieporuszone faktem, iż dziewiętnaście koni, usiłuje lawirować między nimi, jakby były słupkami kiepsko rozplanowanego slalomu. Wtedy doznaliśmy olśnienia! Słowem wytrychem, a zarazem kluczem do zrozumienia mongolskiej rzeczywistości okazał się być JAK!

No i faktycznie, przez głowę zaczęły przewijać mi się urywki rozmów z Boldo - szefem, towarzyszących nam przewodników: ,,Wyruszymy JAK złapiemy konia, który nam uciekł"; ,,Zatrzymamy się, JAK znajdziemy dobre miejsce" ,, Będziemy na miejscu, JAK dojedziemy." JAKby się tak nad tym dłużej zastanowić, to cała nasza wyprawa zdominowana była przez najrozmaitsze postaci JAK-ów, także tych, serwowanych na obiad z kaszą lub makaronem (tzw. JAK-ów instant), ogrzewających nasze stopy (tzw. skarpet) czy wreszcie niedających w nocy zasnąć (tzw. JAK-ów muuuuczących)! Podejrzewam, że byli wśród nich także szpiedzy z tajnej jednostki JAK (Jawnie Atakuj Koniarzy), którzy, poukrywani za wysokimi, drewnianymi płotami, nadzorowali nasz wyjazd z Hatgal prawie trzy tygodnie wcześniej.
Wyruszyliśmy z tej niewielkiej miejscowości, przytulonej do południowego krańca Jeziora Chubsuguł, głodni nowych przygód, wrażeń i krajobrazów, a wróciliśmy głodni... naprawdę marząc jedynie o zimnym piwie i czekoladzie, lecz w dalszym ciągu z apetytem na więcej! Na jeszcze więcej godzin w siodle, widoków zapierających dech, kubków porannej herbaty przy ognisku, piosenek intonowanych niskimi mongolskimi głosami, kąpieli w lodowatej wodzie, wiatru na zdobywanych szczytach i słońca w dolinach.

Bolek i Lolek, Speedy Gonzales, Mietek, Paker Kabanos, Ałmas, Maniek, Misiek, Wiesiek oraz Jak Jaczy - mimo iż mongolskim koniom nie nadaje się imion, nasze rumaki już po dwóch dniach, zasłużyły sobie na własne pseudonimy. Spędzaliśmy przecież na ich grzbietach po kilka godzin dziennie, gdy niosły nas brzegiem jeziora, wyschniętymi korytami rzek gór Khoridol Saridag, rubieżami Ułan Tajgi, trawiastymi połaciami Kotliny Darchadzkiej czy pograniczem dostojnych Sajanów i Bajanów.

Wierzchowce były zdumiewające! Niestraszne były im ostre kamienie, strome podjazdy, głębokie brody czy podmokłe zagłębienia. Jak zwykł mówić Boldo: ,,mongolian horses are never tired!" W Mongolii jednak koń nie pełni roli ukochanego pupilka. Jest towarzyszem podróży, często nieobliczalnym, nie do końca oswojonym, rzadko w pełni rozumianym, a czasem i niebezpiecznym, ale zawsze traktowanym z szacunkiem oraz troską.

Świat oglądany z końskiego grzbietu wygląda inaczej. Podryguje w rytm przyśpieszonego kłusa lub zamazuje swoje kontury, rozbujany szalonym galopem. Krajobraz przesuwa się jak film,

którego reżyser, raz za razem, zmieniał koncepcję osadzenia plenerów zdjęciowych. A wachlarz możliwości jest niewyobrażalny! Od olbrzymich połaci bagien, porośniętych wełnianką i dzikim czosnkiem, przez góry - pastelowe, piarżyste, otulone kobiercem miękkich mchów i borówki brusznicy, przyprószone pierwszym, jesiennym śniegiem, aż po step - bezkresny, poprzecinany niewyraźnymi liniami dróg.

Przed osławioną, daleką linią horyzontu wzrok zatrzymuje, na nadgryzionym, różowym kaloszku, błyszczącym pedale od motoru, urwanym pasku klinowym, wysuszonej jaczej kupie i kolejnej, i następnej, a tam jeszcze jednej... Step w Kotlinie Darchadzkiej podziurawiony wejściami do licznych norek przypomina żółty ser, skutecznie obalając tym samym, moje wyobrażenia o nim, jako całkowicie równej powierzchni. Na dodatek, w czasie naszej podróży, staje się w miejscem zbrodni.

- Killer zabija suslika! Po czym porzuca swoją ofiarę i podąża w ślad za nami już do samego końca. Grzeje się przy naszym ognisku, podkrada nam baranie kości, przeznaczone na rosół, ale też niestrudzenie towarzyszy, nawet w trudnym, skalnym terenie i głośno szczeka, pilnując obozowiska po zmroku - konna ekipa powiększa się o psa! Od tej pory nie musimy już lękać się, że Ałmas podejdzie zbyt blisko namiotów zwabiony schowanymi na czarną godzinę galaretkami w czekoladzie.

Noc. Nad głową gwiazdy, a pod stopami wąska, kamienista plaża, o którą zimny wiatr niestrudzenie rozbija spienioną wodę Chubsugułu - aktora o wielu twarzach. Za dnia oświetlone słonecznymi promieniami, mami turkusową taflą, niczym pocztówkowa riwiera, po zmroku zaś, perfidnie oszukuje, naśladując szum fal morza, którym nigdy nie będzie.

Wieczór to czas dla wyobraźni. Przy ognisku towarzyszy nam zatem wielki Czyngis-chan! Jego obecność podsyca atmosferę, rozmowy płyną wartko, śmiech niesie się daleko, ruchy stają się płynniejsze, wzrok jakby lekko zamglony. Wódź oddał nam tej nocy całe swoje wnętrze, aż do ostatniej...kropli. Jak dobrze, że przed nami jeszcze jedna osada, przed powrotem na południe - znów będzie można zaprosić słynnego chana w krąg światła!

Każda przygoda dobiega kiedyś końca. Trzeba wtedy zejść z wygrzanego siodła, przywiązać konia do słupka, poodpinać popręgi, ostatni raz spojrzeć na jezioro i podsumować wyprawę słowami Wojtka: ,,Ałmasa nie znaleźliśmy, są straty w ludziach - Staszek się zgubił, ale za to mamy barana, przeżyjemy jeszcze parę dni.

Poszukiwanie Ałmasa zamieniliśmy w ucieczkę przed Ałmasem. Uciekaliśmy przez góry, doliny, śnieżyce, po drodze nawet Wigilia nas zastała. No i to by było na tyle." A jeśli zastanawiasz się kimże jest ten Ałmas, ja niestety nie udzielę Ci odpowiedzi. Mogę jedynie wskazać kierunek. Do Mongolii. Do Krainy Wiecznie Błękitnego Nieba...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24