Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kręgosłup leczony blondynką, czyli jak mąż zdemaskował się sam

Andrzej Plęs
Archiwum/x-news
Żonie oznajmił, że jedzie do Iwonicza podreperować zdrowie kąpielami błotnymi i masażami. Okazało się jednak, że masował go ktoś inny...

Ona - "rycząca czterdziestka". On - kryzys wieku średniego z kilkuletnim poślizgiem. Dwójki dorosłych już dzieci nie trzeba niańczyć, firma meblowa fortuny już nie przynosi, ale interes się kręci bez oporów. Mogliby żyć dla siebie, ale dla siebie nie żyli już od dawna, wręcz się unikali.

Ona sporo czasu spędzała w salonach kosmetycznych i spa, on - przerażony wizją odchodzącej z wiekiem męskiej sprawności - postanowił zająć się swoim zdrowiem.

Tak przynajmniej tłumaczył swojej żonie, kiedy oświadczył, że wybiera się do Iwonicza-Zdroju leczyć kąpielami błotnymi i masażami swój nadwątlony wiekiem kręgosłup. Nie oponowała, bo faktycznie Stach od lat uskarżał się na kręgosłup, choć żaden lekarz tego nie potwierdził. Bo też Stach lekarzy unikał.

Oznajmił żonie, że rusza po błoto i masaże do Iwonicza na dwa tygodnie, podał nazwę pensjonatu, wsiadł w samochód i pojechał. Po czterech dniach Irena zadzwoniła do niego z poczucia obowiązku, zapytała o zdrowie, o kąpiele błotne i to byłby kolejny zwykły dzień, gdyby w tle telefonicznej rozmowy zza głosu męża nie przebijał głos kobiety. Masaż po godzinie dwudziestej drugiej, kąpiele błotne o tej porze?

A Stach pospiesznie zakończył rozmowę, co Irenie dało do myślenia, całą noc nie spała. Nad ranem zadzwoniła do detektywa Józefa Przybosia. Bo albo mąż pojechał tam z obcą babą, albo poznał taką na miejscu. Niech detektyw rozpozna problem.

Znikający Stach

Przyboś dostał nazwę pensjonatu i numer rejestracyjny samochodu męża i ruszył do Iwonicza.

- Przez całą dobę auto tej marki i o takich numerach nie pojawiło się na parkingu pod pensjonatem - opowiada detektyw. - Obsługa o takim gościu nie słyszała. Następnego dnia złaziłem całą miejscowość, ale samochodu nie zauważyłem. Trzeciego dnia zacząłem nabierać pewności, że człowieka w ogóle w Iwoniczu nie ma.

Szukanie Stacha na piechotę nie miało sensu, toteż zadzwonił do klientki, żeby podała mu numer telefonu komórkowego męża. Po numerze gościa zlokalizuje. Zlokalizował telefon Stacha... w jego miejscowości, ledwie kilkaset metrów od rodzinnego domu.

- Zadzwoniłem do klientki, pytam, czy mąż aby nie wrócił nagle do domu - ciągnie detektyw. - Zapewniała mnie, że nie. Może zgubił swoją komórkę? Ale zgubić nie mógł, bo żona, nabrawszy podejrzeń, dzwoniła do niego codziennie.
Przyboś wrócił do miasta powiatowego na północy Podkarpacia z planem, że przeszuka zakamarki, w promieniu kilometra od miejsca, w którym logował się telefon Stacha.

I znalazł. Pod ścianą niewielkiego, jednorodzinnego budynku, niewiele ponad kilometr od mieszkania Stacha, parkował jego wóz. Schowany za tujami, że niełatwo było wypatrzyć. Irena nie była w stanie w to uwierzyć. To Przyboś zapakował ją do samochodu i pokazał auto Stacha, schowane za tujami.

- Nie rozumiała, tłumaczyła sobie, że może mąż pożyczył komuś wóz na czas swojego wyjazdu, może zostawił u jakichś znajomych - opowiada Przyboś. - Poprosiła, żebym to sprawdził.

Terapia blondynką

Więc Przyboś zaszył się nieopodal w swoim wozie i czekał, aż pojawi się "rekonwalescent". Już pierwszego dnia Stach wychynął z domu, połaził chwilę po ogródku, poza ogrodzenie nie wychodził.

Drugiego dnia na zewnątrz wypełzła postawna blondynka, tak koło trzydziestki. Rozwiesiła pranie i znikła. Trzeciego dnia wyleźli oboje, ale po zmroku. Przyczaili się koło bramki, a kiedy podjechała taksówka, w ułamku sekundy wskoczyli do wozu. Przyboś ruszył za nimi.

- Pojechali 20 kilometrów dalej, do sąsiedniego miasta - opowiada. - Kłopotu z obserwacją i fotografowaniem nie było, bo zaszyli się w restauracji, wewnątrz sporo ludzi. Spijali straszną ilość alkoholu, bawili się głośno. Skończyli po drugiej w nocy, wyraźnie półprzytomni. Wsiedli do taksówki i pojechali. I dopiero teraz się zaczęło.

Zdemaskował się sam

Przyboś do dziś nie rozumie tego zachowania, jedyne wytłumaczenie jest takie, że Stachowi w pijanym widzie pomyliły się adresy, które podał taksówkarzowi. A pani w ogóle nie rejestrowała, dokąd jedzie. Bo dojechali pod apartamentowiec, w którym Stach mieszkał z Ireną.

- Po drodze zadzwoniłem do klientki, uprzedziłem, że nie wiem, o co chodzi, ale mąż zmierza taksówką do miejsca zamieszkania - opowiada detektyw. - I nie sam, obydwoje tam jadą. Powinienem w tym momencie się wycofać, ale ciekawość wzięła górę.

Dojechali, oboje wytoczyli się z taksówki, chwiejnym krokiem dotarli do budynku, Przyboś wśliznął się za nimi. Sporo czasu zajęło im dotarcie na trzecie piętro, pod drzwi mieszkania Stacha. Irena musiała czekać w pogotowiu, uprzedzona telefonem detektywa, bo - już na pierwsze hałasy - drzwi gwałtownie się otworzyły.

- Mężczyzna zastygł w bezruchu, kiedy zobaczył żonę, ale nie na długo, bo po chwili dostał od niej dwa razy w twarz i upadł - opowiada detektyw. - Wtedy klientka dopadła tę kobietę, zaczęła się szamotanina i targanie za włosy od ściany do ściany. Obie wrzeszczały, po chwili z mieszkań na dole zaczęli przybiegać sąsiedzi, nawet jakieś kilkuletnie dziecko, a było przed 3 nad ranem. W porę przybiegli, żeby rozdzielić kobiety, wtedy już mogłem się wycofać, żeby zachować anonimowość.

Detektyw mówi, że - ku jego zaskoczeniu - tym razem mąż zdemaskował się sam, bez jego udziału. I tylko scena finałowa pewnie rozegrałaby się inaczej, gdyby nie uprzedził Ireny, że jej mąż właśnie wraca do domu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24