Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krzyż nie wytrzymał

Marek Pękala
Proboszcz ks. prałat Ireneusz Folcik i  wikariusz ks. Ludwik Krupa. Na głównej wieży kościoła została tylko korona i dolna końcówka krzyża.
Proboszcz ks. prałat Ireneusz Folcik i wikariusz ks. Ludwik Krupa. Na głównej wieży kościoła została tylko korona i dolna końcówka krzyża. Fot. Tadeusz Poźniak
Kiedy w 1960 roku wierni patrzyli na ruinę świątyni, mieli w oczach łzy. A teraz staromiejski kościół znów został doświadczony przez los...

W nocy z soboty na niedzielę, gdy przez Podkarpacie pędziły silne wiatry, złamał się metalowy krzyż na 50-metrowej wieży kościoła na rzeszowskim Staromieściu. Historia tego miejsca przynosi wiele dramatycznych epizodów.

Na staromiejskim wzgórzu, tuż przy drodze na Lublin, wznosi się smukła sylweta kościoła w stylu gotyckim pod wezwaniem św. Józefa. Świątynia ma ponad sto lat.
Jest wysoka na 15 metrów. Ale główna wieża liczy 49 m. Plus - metalowy ozdobny krzyż, prawie trzymetrowy.

Z soboty na niedzielę

W nocy z 26 na 27 stycznia wiatr szalał z prędkością 100 km na godzinę. Krzyż nie wytrzymał. Spadając zaczepił się o drut piorunochronu i koronę wieży. Dzięki temu nie runął na ziemię.

- Byłem wtedy na pielgrzymce w Gwadelupie - opowiada proboszcz (od 12 lat) ks. prałat Ireneusz Folcik, znany duszpasterz akademicki. - Jak się po powrocie okazało, właśnie w tym czasie, gdy nad Rzeszowem szalała burza, z ks. bp Edwardem Białogłowskim odprawiałem tam mszę św. Modliliśmy się również w intencji naszej parafii... Zaraz zawołam jednego z tych księży, którzy nie dopilnowali krzyża - uśmiecha się.

Trwoga

Kościół św. Józefa po huraganie w 1960 r.
Kościół św. Józefa po huraganie w 1960 r.
Fot. Archiwum

Złamany krzyż zaczepił się o drut piorunochronu i dzięki temu nie runął na ziemię.
(fot. Fot. Wojciech Zatwarnicki )- Zawierucha była taka, że mimo świecących latarń nic nie było widać - wspomina wikary ks. Ludwik Krupa. - W niedzielę rano z mszy św. o 6.30 wrócił na plebanię kolega, ks. Krzysztof Sławniak i mówi: - Ty, popatrz na wieżę... Pobiegliśmy... Zobaczyłem ułamany, zwisający krzyż...

Ks. Ludwik natychmiast zadzwonił do Państwowej Straży Pożarnej.
O godz. 8 miała być następna msza św.

- Krzyż zawisł nad południową stroną dachu, a główne wejście jest od zachodu, więc było niezagrożone - opisuje ks. Ludwik. - Umówiliśmy się ze strażą, że przystąpi do działania, gdy wierni już wejdą do kościoła i rozpocznie się msza św.
I tak się stało. Strażacy przyjechali dwoma wozami, otoczyli zagrożony teren białoczerwoną taśmą. Rozciągnęli ku górze swoją 35-metrową drabinę z koszem i dwoma strażakami w środku...

- Zabrakło jakieś 7 metrów - mówi ks. Ludwik.

- Nawet gdybyśmy mieli odpowiednio długą drabinę, kosz i tak nie udźwignąłby takiego ciężaru - wyjaśniał Marcin Betleja, rzecznik podkarpackiego komendanta PSP.

- Niektórzy pisali, że ten krzyż waży około 200 kilo - włącza się prałat Folcik. - Przesadzili. Ma niewiele więcej niż sto kilo.

Przyjechała inspektor nadzoru budowlanego Krystyna Janicka. - Zgodnie z jej sugestią, do taśmy zabezpieczającej przyczepiliśmy kartony z informacją: Teren zagrożony - wstęp wzbroniony - dodaje wikary. - I na każdej mszy św. mówiliśmy parafianom, co się stało.

Inspektor radziła, aby księża skontaktowali się w poniedziałek z dyrektorem ROSiR-u, który czasami zatrudnia firmy zajmujące się pracami na wysokościach.

Zdejmowanie

Świątynia doświadczona przez los

Drewniany kościół na staromiejskim wzgórzu posadowiono, kiedy jeszcze nie było Rzeszowa (powstał w 1354 r.). Kościół ten spłonął, podpalony przez Turków, którzy najechali miasto w 1456 r. Podobnie było z kolejnymi powstałymi tu świątyniami - zrównywał je z ziemią albo wróg, albo żywioły.

W pierwszej połowie XVIII wieku, gdy parafią władał ks. Stanisław Piękoszewski, został wybudowany na staromiejskim wzgórzu pierwszy kościół murowany (konsekrowany w 1745 r.) Po prawie 150 latach świątynia była w złym stanie i proboszcz ks. Józef Stafiej zdecydował o jej wyburzeniu i budowie nowej. Tak w 1904 r. powstał dzisiejszy kościół pw. św. Józefa. W tym miejscu - jako szósty z kolei. I jego nie oszczędzał los. Dwukrotnie zostały uszkodzone witraże - w maju 1915 r., podczas wysadzania mostu na Wisłoku przez Moskali i w lipcu 1923 r., gdy wybuchła rzeszowska prochownia. A potem przyszły wichury...

- Nie musieliśmy tego robić, bo przedstawiciele dwóch takich firm sami się do nas zgłosili - mówi ks. prałat.

- Wy jesteście z naszej parafii, to was bierzemy - powiedział prałat do człowieka z Re-Malu, który ma swoją siedzibę przy Siemińskiego.

Przyjechali o 14 w poniedziałek. - Nawet rękawic nie zakładacie? Przecież zmarźniecie tam, to prawie 50 metrów nad ziemią - mówiłem im, gdy wyruszali - opowiada ks. proboszcz.

Czterech fachowców weszło schodkami wewnątrz wieży na sam szczyt. Stamtąd wydostali się na koronę.

- Aż się dziwiłem, że korona jest taka mocna - dodaje proboszcz.

- Trudność polegała na tym, że nie mogliśmy używać narzędzi elektrycznych, aby nie wywołać iskry - wyjaśniał Piotr Krupa, szef Re-Malu. - Trzeba było demontować krzyż ręcznie, za pomocą piłek do metalu i nożyc.

Dwóch fachowców pilotowało z korony zjazd krzyża na linie, a dwóch zjeżdżało po bokach krucyfiksu - na swoich linach.

Nie mogli znaleźć jednej półkuli, która wyskoczyła ze styliska krzyża. Wreszcie ktoś ją wypatrzył - była aż na wschodniej stronie dachu, tuż przy rynnie. To oczywiście robota wichury.

Operacja trwa trzy godziny.

A mieliśmy go pozłocić...

Nocna zawierucha wyrwała też i to z korzeniami 2,5-metrowy świerk nieopodal kościoła.

- Był to nietypowy tutaj wiatr, bo wiał z północy. To dlatego krzyż położył się na bezpieczniejszej południowej stronie - tłumaczy ks. Ludwik. - Co ciekawe, w najbliższej okolicy wiatr nie wyrządził innych szkód.

- A myśmy właśnie przymierzali się do złocenia tego krzyża. Mieliśmy stawiać wysokie rusztowanie... - wzdycha ks. prałat.

Wierni patrzyli na ruinę

[obrazek5] Kościół św. Józefa po huraganie w 1960 r.
(fot. Fot. Archiwum )Starsi parafianie pamiętają, jak przed laty ich kościół dotknął o wiele większy dramat. 20 maja 1960 r. przeszedł nad Staromieściem huragan. Trwał tylko 12 minut, ale... zerwał koronę wieży z krzyżem, zrujnował dach, sklepienie, organy, polichromię, witraże.

- Kiedy wierni patrzyli na ruinę świątyni, u wielu widziałem łzy - wspominał ówczesny proboszcz, a potem rezydent ks. prałat Stanisław Folta.

Kościół został odbudowany według dokumentacji przygotowanej pod okiem znanego krakowskiego architekta Wiktora Zina.

Żadne fatum

Czy zdarzenie z krzyżem to rezultat działania jakiegoś fatum? Bo jeśli dodamy do tego wcześniejsze nieszczęścia...

Proboszcz ks. prałat Ireneusz Folcik zapewnia, że Pan Bóg nie chroni obiektów sakralnych w cudowny sposób.

- Każda materia podlega fizycznym i innym prawom. Ten krzyż przez prawie 50 lat był wystawiony na działania atmosferyczne. Zatem to żaden dopust boży. Wszyscy podlegamy prawom przyrody. Dziękujmy Panu Bogu, że krzyż zatrzymał się na koronie i że nikomu nic się nie stało.

Dlaczego jednak w ogóle do tego doszło? Pewnie dlatego, że w całej tej okolicy kościół położony jest najwyżej. Ale dzięki temu tutejsi kapłani i wierni są bliżej nieba...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24