MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Może lepiej, że my na Ukrainie...

Krzysztof Potaczała
- Tu nikt się nie spieszy, nikt nie goni za luksusami... - mówią Michałkowie z ukraińskiej Biłki.
- Tu nikt się nie spieszy, nikt nie goni za luksusami... - mówią Michałkowie z ukraińskiej Biłki. TADEUSZ POŹNIAK
Verhna Biłka leży 30 kilometrów od Lwowa, w pobliżu miasteczka Winniki. Tam w 1945 r. przesiedlono Ukraińców z podrzeszowskiej Białej.

Najpierw płakali. Potem jakoś przywykli, ale wciąż śnili o ojcowiźnie. Teraz prawie nikt o niej nie wspomina. - Komu to potrzebne? - pytają w Verhnej Biłce. - Było, minęło...

Verhna Biłka leży 30 kilometrów od Lwowa, w pobliżu miasteczka Winniki. Do wioski, której nazwy próżno szukać na samochodowej mapie Ukrainy, prowadzi zniszczona droga ze śladami starego asfaltu. Im dalej w głąb, tym jest podlejsza, aż w końcu przechodzi w wyboisty trakt, który podczas jesiennych słot zamienia się w grzęzawisko.

Po obu stronach posadowione gęsto gospodarstwa sprawiające wrażenie, jakby czas w Biłce stanął przed półwieczem. Chylące się płoty, przygniecione do ziemi drewniane chałupy, których nikt od dawna nie remontował. Ale są też wyjątki - piętrowe, murowane "klocki" z kolorowymi elewacjami. To domy tych, którzy dorobili się za granicą albo latami odkładali kopiejkę do kopiejki, by na starość móc zamieszkać jak w mieście, ze wszystkim wygodami. Wśród nich są także ci, których 62 lata temu przymusowo osiedlono na sowieckiej Ukrainie.

W poszukiwaniu wywiezionych

Może lepiej, że my na Ukrainie...
TADEUSZ POŹNIAK

Verhna Biłka stała się nowym domem dla wysiedlonych mieszkańców Białej.Pierwsze napotkane w Biłce kobiety ucinają sobie przy drodze poranną pogawędkę. Przerywają, gdy widzą samochód z polską rejestracją.

- Panowie do kogo? - pyta z uśmiechem młodsza, w kolorowej sukience i tenisówkach.

- Do tych, których przywieziono tu po wojnie z Polski.

- Są, a jakże, lecz większość na cmentarzu. Wy pewnie żurnalisty (poznała po sprzęcie fotograficznym), pisać chcecie, ale trzeba było przyjechać ze dwadzieścia lat wcześniej. Młodzi nic nie wiedzą.

- Ja pokażę, gdzie mieszkają ci z Polski i dużo pamiętają - włącza się druga kobieta i prowadzi do parterowego domku z zadbanym jak na Biłkę obejściem.

Zza szyby patrzy nieruchomo siwy starzec w okularach. Nie reaguje. Po chwili z budynku gospodarczego wychodzi mężczyzna w gumiakach i flanelowej koszuli. Przewodniczka, widząc jego badawczą minę, uprzedza pytanie dziennikarzy.

- Nic nie wskóracie, dziadkowi pomieszało się w głowie - oznajmia. - Ale jedźcie dalej, za cerkwią skręćcie w prawo i pytajcie o Michałków, oni są spod Rzeszowa. Moja rodzina też, tylko że ja nic więcej nie wiem.

Przy furtce niewielkiego domku szczeka pies. Jest wściekły, bo obcy ośmielili się wkroczyć na podwórko.

- Poszedł do budy! - fuka na kundla starsza kobieta, która pojawia się na ganku. - Jechaliście specjalnie do nas, aż z Rzeszowa? Jak już jesteście, to wchodźcie, tylko co tu wspominać?

Droga w nieznane

Biała k. Rzeszowa - od wieków była wsią dwunarodową i dwuwyznaniową. Około połowę stanowili wierni rzymskokatoliccy. W 1938 r. we wsi mieszkało 650 grekokatolików, w sąsiednim Zalesiu (dziś dzielnicy Rzeszowa) - 291. Modlili się w cerkwi pw. Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny (obecnie kościół pw. Wniebowzięcia NMP). Większość wysiedlono wiosną 1945 r. na Wschód. Ci, którzy zostali, w większości zasymilowani i żyjący w mieszanych małżeństwach, przyjęli obrządek łaciński.

Akcja przesiedleńcza Ukraińców z Polski do ZSRR rozpoczęła się 15 października 1944 r. Była wynikiem zawartego we wrześniu tegoż roku porozumienia z rządami sowieckiej Ukrainy i Białorusi o wymianie ludności. Chęć przesiedlenia mogła być wyrażona ustnie lub pisemnie. Oznaczała rezygnację z polskiego obywatelstwa. Do sierpnia 1946 r. z Polski wywieziono przymusowo ok. 482 tys. osób narodowości ukraińskiej, w tym z województwa rzeszowskiego ponad 267 tysięcy.

Władysława Michałek ma 77 lat, jest wdową i wciąż mówi niemal bezbłędną polszczyzną. Do emerytury wraz z mężem mieszkała we Lwowie, teraz dożywa swoich dni na wsi.

Miała 15 lat, kiedy w marcu 1945 r. ją, rodzeństwo, ojca oraz matkę polskie wojsko wyprowadziło z domu we wsi Biała i powiozło na stację kolejową w Rzeszowie. Razem z nimi innych Ukraińców, ponad 50 rodzin.

- Dwie doby siedzieliśmy w bydlęcych wagonach - mówi. - Pamiętam, że był z nami nasz proboszcz z Zalesia, ksiądz Aleksander Holinka. Kiedy pociąg w końcu ruszył, ludzie wpadli w panikę. Straszny był płacz. Wiedzieliśmy, że jedziemy na Wschód, ale czy na zawsze?

Skład zatrzymał się na stacji w Borszczowicach. Kiedy otwarły się wrota wagonów, ludzie zobaczyli stojących przy torach sołdatów.

- Kazali wysiadać i ładować dobytek na wozy - przypomina sobie 80-letni Roman Michałek. - W asyście wojska dotarliśmy do Verhnej Biłki, którą dotąd zamieszkiwali Polacy. Ich spotkał taki sam los jak nas, tylko że zostali wywiezieni w innym kierunku.

- Wszędzie stały puste chałupy, nędzne, nie takie jak nasza w Białej - przypomina sobie Władysława. - Ten domek dostał jeszcze mój tatuś. Mógł wybrać choć trochę lepszy, ale przy innych nie było takiej dużej stajni, a my mieliśmy konia. Swoją obecność w nowym miejscu zaznaczył już pierwszej nocy. Cała wieś mówiła o jego wyczynie...

Było tak. O zmroku gospodarz zagnał konia do stajni. Sam z rodziną położył się spać, a kiedy świtem wstał, konia w stajni już nie zastał. Jedyny ślad, który odkrył, to wielka dziura w ścianie.

- Tatuś myślał, że złodzieje ukradli ogiera - śmieje się do łez Władysława. - A konikowi chyba nie pasowało nowe mieszkanie. Kopytami rozbił glinianą ścianę i popędził przed siebie... Odnalazł się następnego dnia, na łąkach za Biłką. I więcej nie uciekał, bo tatuś wzmocnił stajnię.

Miłość i nienawiść

[obrazek4] (fot. TADEUSZ POŹNIAK)Przed wojną w Białej wszyscy żyli jak brat z bratem. Podobnie w sąsiednim Zalesiu. Nikomu nie przeszkadzało, że ktoś był Polak, a ktoś Ukrainiec. Wierzyli w jednego Boga, chociaż chodzili do innych świątyń. Ukrainka mogła pokochać Polaka i nikt nie robił z tego problemu. Bywało, że się żenili, przechodzili na inne wyznanie; bywało, że w rzymskokatolicką Wielkanoc Ukraińcy odkładali wszelką pracę, a Polacy odwdzięczali się tym samym w Wielkanoc greckokatolicką.

Wiele dobrych rzeczy bywało, więc mało kto się spodziewał, że kiedyś między obiema nacjami wyrośnie mur niechęci, a ludzkie serca rozpali nienawiść.

- Ciężko wspominać..., serce pęka - zakrywa twarz dłońmi Władysława. - Powiem tylko, że gdzieś w 1942 albo 1943 roku już trudno było rozpoznać kto przyjaciel, a kto wróg. Nie jeden raz ze strachu spaliśmy w lesie. Ale to nie wojsko nachodziło ukraińskie domy, lecz zwykli szabrownicy. Brali, co się da, pamiętam jak pobili tatusia, a kiedy mama stanęła w jego obronie, to i jej się dostało. Oni nie byli z Białej, jednak ktoś im musiał wskazać, gdzie mieszkają Ukraińcy.

Michałkowie zajmowali przed wojną dom z numerem 216, w pobliżu Strugu. Do dziś stoi.

- Jakieś 15 lat temu wzięłam wnuczkę i pojechałam odwiedzić Białą - opowiada 78-letnia Stefania, siostra Władysławy. - Dużo się zmieniło, na lepsze. Nowe drogi, nowe kamienice. Trudno było poznać, że to moja Biała. Korciło mnie, żeby zajść w stare progi, ale nie byłam pewna, czy gospodarze będą temu radzi. Więc tylko z daleka sobie popatrzyłam...

- Jeszcze kiedyś pojedziesz, to się odważysz - wtrąca Władysława.

- Nie pojadę. Stara jestem. I już tak nie ciągnie...

Toast za wspomnienia

[obrazek5] Rodzina Michałków. Od lewej: 77-letnia Władysława, 80-letni Roman i jego żona, 78-letnia Stefania. (fot. TADEUSZ POŹNIAK)Roman Michałek siedzi na stołku pod ścianą, przysłuchuje się wspominkom kobiet, ale z niecierpliwością zerka na żonę Stefanię, kiedy ta się ubierze i pójdzie do sklepu. Kiedy wreszcie zamyka za sobą drzwi, rześki staruszek wstaje i znika w sąsiedniej izbie. Po chwili przynosi butelkę wódki i kieliszki.

- Dość tych żalów, musimy się napić - komenderuje z szerokim uśmiechem i leje po całym. Po pierwszym toaście proponuje: - A może łykniemy bimbru? U mnie zawsze jest, choć za dużo już nie mogę.

Nie dlatego, żeby Michałek miał słabą głowę. Odkąd choruje na nadciśnienie, musi uważać z alkoholem. A to nie takie proste, bo wódka na Ukrainie powszednia jak chleb z masłem. Gdyby nie czujność żony, Roman nie raz by sobie strzelił setkę, lecz nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dzięki jej przezorności jeszcze jako tako fizycznie się trzyma.

Z dzieciństwa w Białej za wiele nie pamięta. Jakieś nieistotne fragmenty. Nawet polski język, kiedyś w powszechnym użyciu, dzisiaj gdzieś uleciał, a w głowie zostały tylko pojedyncze słowa. Pamięta za to wczesną młodość, kiedy świtem zrywał się z łóżka i maszerował przez pola do samego Rzeszowa.

- W wojnę pracowałem w zakładach WSK, mnóstwo chłopa tam było - wspomina. - Przydała mi się ta praktyka, bo potem, już w ZSRR, przyjęli mnie do lwowskiej fabryki produkującej części samochodowe. Prawie czterdzieści lat tam przerobiłem.

Roman Michałek ma 580 hrywien emerytury (ok. 300 zł) i nie narzeka. Władysława Michałek ma o połowę mniej i też jej wystarcza. Dziwią się, że w Polsce za takie pieniądze trudno przeżyć miesiąc.

- Musi być u was strasznie drogo, więc może lepiej, że my na Ukrainie... - zastanawia się kobieta. - Spokojnie w naszej Biłce, nikt się nie spieszy, nie goni za luksusami. I ludzie dobrzy, i cerkiew pod bokiem. Czego więcej trzeba?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24