Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Najpierw koronawirus, później susza. To może zniszczyć podkarpackie plantacje owoców miękkich i nie tylko

Marcin Piecyk
Marcin Piecyk
Podkarpaccy rolnicy, a przede wszystkim plantatorzy obawiają się, że przez epidemię koronawirusa do Polski mogą nie przyjechać sezonowi pracownicy z Ukrainy. To duży problem, bo jak się okazuje, polski pracownik nie chce pracować za pieniądze, które odpowiadają Ukraińcom, a na podwyżki nie ma co liczyć. Do tego dochodzi jeszcze największa od lat susza, która stopniowo wyniszcza rośliny.

Pan Radosław, plantator z Werchraty zarządza prawie 20 - hektarową plantacją truskawek. Rokrocznie zatrudnia do zbiorów ok. 300 osób. Jak sam mówi, pracownicy z Ukrainy byli w poprzednich latach "oparciem" dla tego biznesu. Niestety, przez epidemię czarno widzi przyszły sezon.

- Na pracowników z Ukrainy w tym roku nie ma co za bardzo liczyć, chyba, że rząd złagodzi obostrzenia które są w tej chwili. Nie każdy gospodarz może sobie wyznaczyć miejsce, żeby pracownik odbył kwarantannę

- martwi się pan Radosław.

- Na pewno część osób z Polski podejmie w tym roku pracę w ogrodnictwie, bo może nie wyjechać za granicę. Taką nadzieją żyje każdy, nie tylko ja, inni plantatorzy myślą podobnie - dodaje.

I przewiduje, że w innym wypadku sytuacja plantatorów może być w tym roku drastyczna, bo ze zbiorem owoców miękkich zwyczajnie nie można czekać kilku dni.

- Jeżeli przegapisz czas zbiorów, to potem nie da rady tego nadrobić. Owoce gniją, marnują się. Może być naprawdę ciężko - podsumowuje plantator z Werchraty.

Polacy nie chcą pracować za stawkę, która odpowiada Ukraińcom. Niestety, brak Ukraińców podczas zbiorów raczej na pewno nie wpłynie na zwiększenie płac dla pracowników. Wszystko przez to, że od ok. czterech lat ceny owoców są dosyć niskie, a koszty pracy stopniowo wzrastają. Pan Radosław zarządza jeszcze plantacją borówki amerykańskiej, którą można zebrać kombajnem. Niestety, tegoroczne truskawki spisuje powoli na straty.

- Na 99 proc. będzie tragedia ze zbiorami. Druga sprawa jest taka, że co z tego, że pierwsze partie pójdą na sklepowe półki, jak ludzie będą siedzieli bez pracy w domach i nie będą mieli pieniędzy na owoce. Wiadomo, że jeżeli będą mieli do wyboru makaron, czy inne najpotrzebniejsze do przetrwania produkty, a truskawkę, to wybiorą to pierwsze - martwi się plantator.

Ukraińcy jednak przyjadą?

Nie jest jeszcze do końca pewne, czy pracowników z Ukrainy w tym roku zabraknie. Bardzo możliwe, że jednak część z nich zdecyduje się na pracę w Polsce.

- Coś się zaczęło ruszać, przedstawiciel jednej z firm zatrudniających ludzi zadzwonił do nas i zapytał, czy dwustu Ukraińców może być u nas na kwarantannie. Czyli coś się zaczyna dziać - opisuje Robert Pieszczoch, dyrektor Podkarpackiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego.

CZYTAJ TEŻ: Podkarpackie bazary "przenoszą" się do Internetu

Dla przypomnienia, każdy przyjeżdżający do Polski zza granicy musi odbyć dwutygodniową kwarantannę.

- Z tego co słyszałem, Minister Rolnictwa robi wszystko, żeby zminimalizować restrykcje w stosunku do Ukrainy. Bez Ukraińców nie ma u nas gospodarki rolnej. Nie chcę przesadzać, ale polski robotnik nie będzie pracował za takie pieniądze, za jakie pracuje Ukrainiec. A jeśli zapłacę więcej, to produkt końcowy musi być droższy. Ja jako producent nie chciałbym, żeby konsument płacił więcej, niż musi - tłumaczy Stanisław Bartman, prezes Podkarpackiej Izby Rolniczej, plantator.

Wielu rolników ma cichą nadzieję, że Ukraińcy jednak przyjadą. Inni przypuszczają, że przez obecną sytuację na rynku, rąk do pracy wśród Polaków nie powinno brakować. Niestety, jak na razie nie można brać tego za pewnik, i plantatorzy żyją póki co w stresie.

- Jest to pierwszy rok takiej niepewności, nie wiadomo, czy Ci ludzie przyjadą. Na pewno Ukraińcy chcieliby do nas przyjechać, my byśmy chcieli ich przyjąć. Ale nie wiadomo, czy przepisy na to pozwolą - opisuje Stanisław Bartman.

- Bez ludzi z Ukrainy będziemy mieć ogromnie trudności ze zbiorami, dlatego, że u nas w kraju robotników do pracy w rolnictwie nie ma. Praca w rolnictwie jest ciężka i każdy szuka czegoś innego. Nie wiem jak to wszystko będzie, na razie jesteśmy dobrej myśli, bo rynek pracy się zmienił, dużo osób przeszło na bezrobocie. Może jakoś sobie damy radę - mówi Bartman.

I tłumaczy, dlaczego ukraiński pracownik jest tak ważny w obecnym polskim rolnictwie.

- Polak nie będzie pracował dziesięciu godzin za 100 - 150 zł. A mnie jako rolnika, czy sadownika nie stać, żeby zapłacić więcej. Bo gdybym tak zrobił, musiałbym wyżej wycenić produkt gotowy. Dam przykład: jeśli rzodkiewka kosztuje ok. 1 zł - 1,20 zł, to jeśli zapłacę za zbiór dwa razy więcej niż do tej pory, to ta rzodkiewka będzie kosztować 2 zł. Wszyscy będziemy na tym tracić, bo czym wyższa cena, tym niższy popyt.

Koronawirus a praca za granicą

Plantatorzy widzą szansę w osobach, które sezonowo wyjeżdżają "na zarobek" za granicę. Przez epidemię koronawirusa nie wiadomo, czy będą mogli gdziekolwiek pojechać i być może istnieje opcja, że zatrudnią się w kraju. Ale czy aby na pewno Polacy będą porzucą wyjazdy?

- My w tej chwili nie mamy żadnych ofert. Wszystkie zostały zawieszone, żadnych wyjazdów nie będzie. Nie tylko na poziomie naszego urzędu, czy na poziomie krajowym, ale w całej Europie. Dalej można skorzystać z ofert w Euresie, ale urzędy w tym momencie nie pośredniczą. Wiem, że ludzie jeżdżą gdzieś na własną rękę, ale nie jest to pewna informacja - opisuje Wojciech Woś, doradca sieci Eures w Wojewódzkim Urzędzie Pracy w Rzeszowie.

- Można wejść na nasz portal, tam są oferty, ale są bez dodatkowego urzędowego pośrednictwa - dodaje.

Jakie owoce i warzywa są w Polsce najpopularniejsze? W ramach „Narodowego badania konsumpcji warzyw i owoców” sprawdził to instytut KANTAR Polska dla Krajowego Związku Grup Producentów Owoców i Warzyw. Prezentujemy ranking TOP 25.

Te owoce i warzywa Polacy jedzą najczęściej [TOP 25]

Wojciech Woś zaleca, aby w taki sposób za granicę jechały raczej osoby, które już są obeznane w tym temacie. Wszystkie oferty na stronie Euresu są sprawdzone, więc co do ich rzetelności nie ma obaw. Jednak bez wsparcia urzędu pracy, sezonowy pracownik będzie miał więcej rzeczy do rozplanowania we własnym zakresie.

Jak nie koronawirus, to susza

Ogromnym zmartwieniem dla rolników jest nie tylko epidemia, ale i susza, która może dotknąć uprawy w największym od lat stopniu. Już teraz sytuacja jest dość poważna, a niestety, może być jeszcze gorzej.

- Na dzień dzisiejszy nie wiemy jeszcze jak ta susza rzeczywiście wpłynie na nasze plantacje i uprawy. Ciężko wypowiadać mi się w temacie, jakie to będą straty. Ale jeśli susza utrzyma się na takim poziomie jak teraz, rośliny które potrzebują wody w pierwszej fazie, kiełkowaniu, nie będą rosnąć. To np. wszystkie zboża, które są zasiewane wiosną

- wyjaśnia Robert Pieszczoch, dyrektor PODR.

- To największy problem na dzień dzisiejszy. Z roku na roku jest coraz gorzej. Roślina, która była zasiana dwa tygodnie temu, powinna już dziesięć dni temu kiełkować. A nie kiełkuje, bo jest sucho. Nie chcę nikogo straszyć, ale jeśli nie będzie padać w niedługim czasie, będziemy mieli ogromne problemy jeśli chodzi o uprawy warzyw i owoców. Jestem pewien, że jesień tego roku będzie wstrząsająca, dla konsumenta - niepokoi się Stanisław Bartman, prezes PIR.

Co o suszy mówią meteorolodzy?

- Tak złej sytuacji nie było. 60 proc. naszych stacji notuje stan wody niskiej. To bardzo poważne. Dodatkowo hydrolodzy posługują się jeszcze jedną wartością, oprócz stanu wody, mierzą jeszcze jej przepływ. I ten przepływ na 56 naszych stacjach został określony jako susza hydrologiczna. Dla porównania, w zeszłym roku, a pamiętajmy, że była dosyć głęboka susza, takich stacji było dziesięć - opisuje Grzegorz Walijewski, rzecznik Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej Państwowego Instytutu Badawczego.

Dodaje też, że niestety, może być jeszcze gorzej. Niewiele jest też wód gruntowych, a na bardziej obfite opady się jak na razie nie zanosi.

- Wilgotność gleby spada poniżej 50 - 40 proc. To niebezpieczna sytuacja, ponieważ jeżeli wilgotność spada poniżej 40 proc., są już wyraźne problemy z tym, żeby rośliny mogły "wyciągnąć" wodę z ziemi, żeby funkcjonować. Czy grozi nam głębsza susza? Wychodzi na to, że tak. Nasze prognozy nie są zbyt optymistyczne, mówimy o tym, że będzie mało opadów. Cały okres do końca czerwca będzie z opadami poniżej normy, a jeżeli chodzi o temperatury, będzie cieplej niż normalnie - informuje Grzegorz Walijewski.

Prognoza odnosi się do całego kraju, jednak na Lubelszczyźnie i Podkarpaciu w maju nastąpi przełom: deszcz będzie, mało tego, może być większy, niż wieloletnia norma dla tego miesiąca. Ta sytuacja też nie jest do końca bezpieczna. Przypomnijmy sobie, jak było w zeszłym roku. Powodzie spowodowały ogromne straty w naszym województwie. Jednak według prognoz IMGW, deszcz nie powinien być aż tak obfity jak rok temu.


ZOBACZ TEŻ: Będą grupowe zwolnienia na Podkarpaciu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Najpierw koronawirus, później susza. To może zniszczyć podkarpackie plantacje owoców miękkich i nie tylko - Nowiny

Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24