MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Najsłynniejsi policjanci na Podkarpaciu

Dorota Mękarska
Rozumiemy się bez słów. Mamy podobne charaktery. Jesteśmy weseli i opanowani... Od lewej: Damian Augustyn i Tomasz Bogaczewicz.
Rozumiemy się bez słów. Mamy podobne charaktery. Jesteśmy weseli i opanowani... Od lewej: Damian Augustyn i Tomasz Bogaczewicz. Fot. Dorota Mękarska
Kilka dni temu uratowali człowieka. Kiedy skoczył z mostu do Sanu, rzucili się do wody. Choć nie potrafią pływać.

Dwaj policjanci z Sanoka:
Sierż. Damian Augustyn, 28 lat, wzrost 175 cm, waga 68 kg, w policji służy 3,5 roku.
St. post. Tomasz Bogaczewicz, 25 lat, wzrost 187 cm, waga 97 kg, w policji od października 2006 roku.

Augustyn trzy razy składał papiery do policji, zanim został przyjęty.

- Jestem z zawodu nauczycielem historii, ale pochodzę z "policyjnej" rodziny - opowiada.

- Policjantem był mój ojciec, jak również dwóch wujków. Tata odradzał mi ten zawód. Ale jak się człowiek od dziecka napatrzył na mundur, to nie idzie mu przegadać.

Po szkole policyjnej w Szczytnie Augustyn trafił do Oddziału Prewencji w Rzeszowie.

- To była bardzo dobra nauka służby - wspomina.

Z Rzeszowa przeniósł się do Sanoka, choć mieszka w Domaradzu w powiecie brzozowskim. Dlaczego do Sanoka?

- Bo tu jest klub hokejowy!

Do siedemnastu razy sztuka

St. post. Tomasz Bogaczewicz pochodzi z Jasionowa w powiecie brzozowskim.

- Może to zabrzmi dziwnie, ale zawsze chciałem być policjantem - przyznaje.

Ta chęć nie znikła po ukończeniu szkoły średniej i podjęciu studiów na AGK w Krakowie.

- Składałem podanie do policji siedemnaście razy. Ciągle mieli wątpliwości, czy spełniam wymogi wzrostowe, choć mierzę 187 cm. Wreszcie mnie przyjęli. Pewnie za wytrwałość - śmieje się pan Tomasz.

Gdy dostał propozycję wymarzonej pracy, rzucił studia i poszedł do służby kandydackiej w Oddziałach Prewencji w Komendzie Stołecznej w Warszawie. Przy zabezpieczaniu imprez masowych i demonstracji nieźle dostał w kość. W 2003 roku, podczas pamiętnej demonstracji górników, rzucono w niego koktajlem Mołotowa. Miał poparzoną rękę.

- Strasznie nas tam wtedy zmasakrowali. Na stu chłopaków, osiemdziesięciu odniosło obrażenia. Jeden miał zmiażdżoną stopę płytą chodnikową. Ale wszystkie stacje telewizyjne alarmowały, że to policja bije górników - mówi z goryczą chłopak.

Po służbie kandydackiej trafił do szkoły policyjnej w Katowicach, potem do rzeszowskich Oddziałów Prewencji, a w 2006 roku do Sanoka.

Jeden czyta, drugi pisze

Razem w patrolu jeżdżą od roku.

- Jeszcze żeśmy się nie kłócili - mówi sierżant.

- Rozumiemy się bez słów. Mamy podobne charaktery. Jesteśmy weseli i opanowani...

- Staramy się zachować spokój w każdej sytuacji - dodaje posterunkowy.

- Napięcie rozładowujemy humorem. Kiedyś musieliśmy za jednym zamachem wypisać siedemnaście mandatów. Po wszystkim zostaliśmy zaproszeni przez tę grupę na piwo. Ale, oczywiście, z zaproszenia nie mogliśmy skorzystać.

Obaj lubią pośmiać się z dowcipów o policjantach.

- Żartujemy, że jeden z nas umie pisać, a drugi - czytać.

Po służbie spotykają się towarzysko. Sanockich lokali unikają.

- Lepiej sobie biedy nie szukać - macha ręką pan Tomek.

Wielkolud i "żyła" w jednym patrolu

Posterunkowy Bogaczewicz góruje nad starszym kolega wzrostem i wagą. Ale podczas niebezpiecznych interwencji stają ramię przy ramieniu.

Augustyn:

- Tego nauczono nas w oddziałach prewencji. Jak dowódca mówi: Panowie, idziemy, nikt nie zostaje w tyle, ani nie wyrywa się do przodu.

Bogaczewicz:

- Damian wygląda na drobnego, ale to facet "żyła". Wiem, że w każdej chwili mogę na niego liczyć.

Co służba, to trup

Koledzy śmieją się, że trzeba ich rozdzielić, bo mają szczęście do niebezpiecznych sytuacji.

- Kiedyś mieliśmy ciąg zgonów. Co służba, to trup. W pewnym momencie przestało to już robić na nas wrażenie - przyznaje Augustyn.

Pierwszy raz sierżant skąpał się w Sanie, gdy ścigał nietrzeźwego rowerzystę.

- Patrzę, a ulicą Królowej Bony jedzie sobie zygzakiem facet na rowerze - opowiada policjant.

- Zobaczył nas, rzucił rower i zaczął biec w stronę rzeki. Nagle zniknął nam z oczu. Myślę sobie, Matko Boska, utopi się! Jest noc, a ja nie potrafię pływać. Ale wskoczyłem za nim do rzeki. Na szczęście wlazł do rury spustowej. Tam go złapałem.

W listopadzie policjanci ścigali pijanego kierowcę. Znowu na ul. Królowej Bony. Gdy zatrzymali jego auto i próbowali go wylegitymować, ten ruszył z impetem do tyłu. Prosto w Augustyna. Sierżant, na szczęście, zdążył w porę uskoczyć. Pirat drogowy próbował jeszcze przekupić policjantów, oferując im łapówkę. 3 tysiące złotych. Policjanci zgłosili to przełożonym.

Najgorsze są dla nich interwencje podczas awantur domowych.

- Człowiek patrzy na to latami. Jak rodzice przy dzieciach biją się i wywlekają sobie wszystkie brudy. To jest cięższe do zniesienia, niż wydarzenia kryminalne - podkreśla sierżant.

Skok jak na bungy

3 grudnia służba zapowiadała się spokojnie. Patrolowali swój rejon radiowozem. Jechali akurat przez most na ul. Przemyskiej, gdy zobaczyli stojącego na balustradzie człowieka.

- Nagle rozłożył ręce i rzucił się w dół - opowiada Augustyn.

- Jakby skakał na bungy.

- Dla nas to był szok. Rzuciliśmy się na pomoc. Byliśmy tak zdenerwowani, że ja w biegu zgubiłem komórkę, a kolega notatnik - dodaje posterunkowy.

- Tomek jest wyższy, wszedł więc do rzeki pierwszy, by wybadać głębokość. On też nie potrafi pływać. Po trzech-czterech krokach woda była nam po pas - ciągnie Augustyn.

- Posuwaliśmy się krok po kroku. Gdy dobrnęliśmy do tego człowieka, okazało się, że jest ranny i nie może ruszać nogami. Baliśmy się, że ma uszkodzony kręgosłup. Nie mogliśmy wyciągnąć go na brzeg.

Spędzili w wodzie około 20 minut, podtrzymując rannego na powierzchni. Gdy przyjechała straż pożarna, mężczyzna został wyciągnięty z wody. Policjanci byli tak zziębnięci, że nie mogli o własnych siłach wyjść z rzeki.

- Mundur, który normalnie z całym oprzyrządowaniem waży z 10 kg, nasiąkł tak wodą, że wydawało się, że waży z tonę - wspomina Augustyn.

- Ostatnie metry, po schodach w górę, przeszliśmy na kolanach, bo nogi odmówiły nam posłuszeństwa - dodaje Bogaczewicz.

W szpitalu okazało się, że niedoszły samobójca nie ma żadnych poważniejszych obrażeń. Kręgosłup był cały. Śladem po tym wydarzeniu jest tylko rozbita głowa. Jak ustalono, mężczyzna targnął się na życie, bo ma problemy z prawem.

Policjanci nie uważają, że zrobili coś wielkiego.

- Byliśmy w odpowiedniej chwili w odpowiednim miejscu - kwituje Augustyn.

- Z bohaterstwem to nie ma nic wspólnego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24