Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie mają, to kradną. Plaga kradzieży w podkarpackich sklepach

Bartosz Gubernat
Sklepowy monitoring widzi to, czego nie jest w stanie zarejestrować ludzkie oko.
Sklepowy monitoring widzi to, czego nie jest w stanie zarejestrować ludzkie oko. Archiwum
Ukraść da się wszędzie, złodzieje mają swoje sposoby. Najłatwiej odsprzedać paserowi alkohol, kosmetyki i papierosy.

Adam Janik od 1994 roku prowadzi w centrum Rzeszowa niewielki sklep spożywczy. Chociaż towar ma na wyciągnięcie ręki i w większości podaje go zza lady, nawet tu zdarzają się kradzieże.

- Głownie owoców i warzyw, które trzymam częściowo przed sklepem- mówi. - Czasami przechodzień weźmie sobie jabłko, innym razem pomidora. Nie ścigam takich ludzi, niech im wyjdzie na zdrowie. Ale zdarzyło mi się, że ktoś buchnął w biały dzień całą skrzynkę mandarynek. Musiał być zuchwały i zdesperowany, bo nie wyobrażam sobie, jak można podejść do sklepu i tak po prostu zabrać tyle towaru - dziwi się Adam.
Dodaje, że w zimie nocą miał także włamanie. Jak się później okazało, grupa osiedlowych pijaków zabrała z magazynu butlę gazową. Wytropił ich na własną rękę i wskazał policji palcem...

W Rzeszowie drobni złodzieje to prawdziwa plaga. O ile w dużych hipermarketach boją się wysokiej klasy zabezpieczeń, mniejsze osiedlowe sklepy traktują jak regularne źródło dochodu. Kazimierz Myrda, właściciel ośmiu marketów spożywczo-przemysłowych, co roku traci przez nich po kilkadziesiąt tysięcy złotych. Na podstawie historii kradzieży w jego sklepach można by nakręcić dobry film kryminalny.

- Niestety, ale kradną nawet pracownicy - kręci głową Myrda. - To boli, bo najczęściej to osoby, w które inwestujemy własne pieniądze. Szkolimy, opłacamy badania, nagradzamy premiami. Mimo tego nie mają skrupułów, aby wynieść ze sklepu kawę, czy alkohol.
Na potwierdzenie właściciel opowiada historię ze swojego sklepu na rzeszowskim osiedlu Budziwój. - Zatrudniłem tam młodą, ok. 20-letnią dziewczynę. Pochodziła z bardzo religijnej rodziny, co tydzień wszyscy chodzili do kościoła i przyjmowali komunię. A pracując u mnie na kasie, pozwalała bliskim wynosić towar bez płacenia. Trwało to bardzo długo, zanim się zorientowałem. Została zwolniona.

Młoda kobieta działała na dwa sposoby. Najpierw, kiedy na zakupy przychodził jej chłopak, kasowała tylko część produktów, pozostałe pozwalała wynieść mu ze sklepu bez płacenia. Z czasem złodzieje stali się jednak bardziej pazerni. - Wtedy potrafiła nabić na kasę wszystko, a chwilę później, kiedy nikt nie patrzył, wycofywała paragon. W efekcie traciliśmy mnóstwo towaru, a ona była czysta, bo wyglądało to na zwykłe kradzieże z półek - mówi przedsiębiorca.

Kradzieże dokonywane przez pracowników to jednak tylko kropla w morzu. Jak mówi Edyta Babisz, kierownik marketu SPAR przy al. Rejtana, codziennie darmowe zakupy "robią" tu stali bywalcy.

- Znamy ich z widzenia, ale nie zawsze jesteśmy w stanie upilnować. Często kradzież widać dopiero potem na nagraniu z monitoringu. Jedna rodzina przychodzi składem kilkuosobowym i każdy coś wynosi. Ostatnio ukradli keczup i kostkę toaletową - wylicza Edyta Babisz.

Bartosz Rzepka, operator monitoringu w tym samym sklepie, uruchamia nagranie i wskazuje na nim młodego, ok. 18-letniego blondyna. Chłopak wchodzi do sklepu i kieruje się od razu na dział ze słodyczami. Rozgląda się i szybkim ruchem wkłada pod szarą koszulkę trzy słoiki kawy. Następnie szybkim krokiem wychodzi z marketu. Na drugim filmie mężczyzna w średnim wieku wkłada do plecaka dwie butelki drogiej wódki. Tak samo ubrany, z tym samym plecakiem wraca następnego dnia i znowu kradnie alkohol. - To właśnie kawa i alkohol, obok słodyczy, kosmetyków, giną najczęściej. Dlaczego? Bo najłatwiej je sprzedać - mówi E. Babisz.

- Niestety, ale większość małych i średnich sklepów jak nasz nie ma bramek przy kasach i trudno wyłapać takie sytuacje. Jeśli kogoś nie złapiemy na gorącym uczynku, najczęściej wyłapujemy takie sytuacje po fakcie, przeglądając zapisy - mówi B. Rzepka. Wylicza, że koszt bramek to kilkadziesiąt tysięcy złotych, a jedna naklejka zabezpieczająca produkt to 30 groszy za sztukę. - Koszt oklejenia wszystkich produktów byłby gigantyczny, a nawet takie zabezpieczenie nie daje stuprocentowej ochrony. Złodzieje wiedzą, jak zrywać te nalepki i wynosić produkty ze sklepów.

Jego słowa potwierdzają policjanci, którzy znają złodziejskie metody "pracy".
- Na porządku dziennym jest także podmiana metek na towarach. Złodziej nakleja na droższy produkt metkę z tego tańszego albo zamienia zawartość pudełek. W ten sposób płaci mniej za bardziej wartościową rzecz - mówi kom. Adam Szeląg z Komendy Miejskiej Policji w Rzeszowie.

Niskie kary zachęcają

Złodzieje na Podkarpaciu

Rędzianowice k. Mielca. Pijany 58-latek z zamrażarki sąsiada, która stała w piwnicy, ukradł kilka kilogramów mięsa drobiowego o wartości ok. 100 zł. Zgubił je, uciekając przed policją.
Przemyśl. Trzech mężczyzn w wieku 20-23 lat ukradło z Zamku Kazimierzowskiego miedziane rynny o wartości 4,4 tys. zł.
Stalowa Wola. 33-latek wybił tasakiem szybę i ukradł z kiosku dezodoranty, pianki do włosów i żele do golenia. Miał 0,84 promila alkoholu.
Krosno. Z domku letniskowego przy ul. Jeleniówka złodzieje ukradli dwie klatki z 27 kanarkami.
Rzeszów. W markecie na osiedlu Pobitno zginął cały transporter 20 butelek piwa. Obsługa sklepu niczego nie zauważyła. Zagadkę rozwiązało dopiero nagranie z monitoringu. Okazało się, że trunek wynieśli w biały dzień dwaj młodzi mężczyźni.
Rzeszów. W markecie w centrum miasta młody mężczyzna zważył dwa kilogramy pomidorów, ale wydrukował na nie metkę jak za tańsze ziemniaki. Został zatrzymany przy kasie. W tym samym sklepie emerytka próbowała zapłacić za półtora kilograma bananów, do których po wydrukowaniu metki dołożyła drugie tyle. Nie wiedziała, że przy kasie jest waga kontrolna.

Dlaczego ludzie kradną? Zdaniem dr. Leszka Gajosa, socjologa z Wyższej Szkoły Prawa i Administracji w Rzeszowie, przede wszystkim z biedy. - Wielu ludzi po prostu szuka pieniędzy, których nie jest w stanie albo nie chce uczciwie zarobić - uważa socjolog. Drugą przyczynę upatruje w polskiej tradycji i podejściu do sprawy. - Kiedyś ukraść na pańskim było honorem. Dzisiaj jest podobnie, sprzedawcę uważa się za kapitalistę, któremu i tak nie ubędzie. Ktoś kradnie dezodorant, bo nie stać go na zakup, ale chce ładnie pachnieć. Nie traktuje tego w kategoriach przestępstwa, ale zwykłej ludzkiej zapobiegliwości - ocenia dr Gajos.

Handlowcy jednym głosem wskazują na zbyt liberalne prawo. - Po pierwsze - nie możemy interweniować, kiedy ktoś włoży do kieszeni towar na terenie sklepu - mówi Kazimierz Myrda. - Złodziejem jest dopiero wówczas, gdy przekroczy linię kas. Ale w wielu przypadkach wtedy na złapanie go jest już za późno, bo widząc, że nasz pracownik za nim idzie, złodziej zaczyna uciekać. Czasami ich ścigamy, ale moi pracownicy też się boją. Jaką mają pewność, że nie zostaną pobici?

Edyta Babisz zwraca uwagę także na niedawną zmianę przepisów. - Wcześniej wykroczeniem była kradzież towarów o wartości do 250 zł, dzisiaj granicę przesunięto do nieco powyżej 400 zł. Przecież to oczywiste, że nikt nie odważy się tak po prostu wynieść z marketu góry produktów za tyle pieniędzy. Bierze mniej i chowa pod koszulę. Nawet jeśli go złapiemy i wezwiemy policję, za kilka dni znowu wraca. Mandatu nie płaci, bo i tak nie ma pieniędzy, a przed sąd nie trafia, bo nie jest przestępcą. Tacy ludzie śmieją się nam w twarz i dalej kradną. Takie mamy prawo - denerwuje się kierowniczka marketu.

- Swego czasu w Rzeszowie było głośno o pani prokurator, która w hipermarkecie ukradła majtki. Wielu ludzi ma pieniądze, ale wynosi produkty dla zabawy, żeby poczuć adrenalinę. Ryzykują, bo nie boją się śmiesznych konsekwencji - uważa Kazimierz Myrda.

Jego słowa potwierdza Adam Szeląg, który wspomina dwie zatrzymane nastolatki. - Koleżanki założyły się o to, czy jedna z nich odważy się ukraść perfumy. Ukradła, ale miała pecha, bo została złapana - mówi policjant. Przekonuje jednak, że złodzieje nie mogą czuć się bezkarni. - Jeśli ktoś zostanie zatrzymany kolejny raz, jest recydywistą i jego sprawę kierujemy do sądu, a tu grzywna może wynieść nawet 5 tys. zł. W przypadku podmiany metek sprawa jest jeszcze poważniejsza, bo bez względu na wartość produktu taka osoba zawsze odpowiada za oszustwo, które jest zagrożone nawet 8 latami więzienia. Zdarzało się nawet tak, że przed sąd oszuści trafiali za kilka złotych!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24