Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pojechali zarobić do Norwegii, zginęli w płomieniach

Ewa Wawro
Mieczysław Pienta: - Kiedy syn odjeżdżał, pożegnał się na zawsze. Zrozumiałem to teraz.
Mieczysław Pienta: - Kiedy syn odjeżdżał, pożegnał się na zawsze. Zrozumiałem to teraz. Marek Dybaś
Janusz chciał uwić sobie rodzinne gniazdo w Osobnicy pod Jasłem. Pojechał zarobić na remont. Krzysztof już niedługo miał wprowadzić się z rodziną do nowego domu w Bryłach. Zostały po nich wdowy, sieroty...

Miasteczko Bergen w Norwegii. Jest sobota, 3-cia w nocy, 14 listopada. Wycie alarmu budzi sąsiadów, wzywają straż pożarną. Pali się trzypiętrowy blisko stuletni, drewniany dom. Pełno takich w okolicy. Traktowane są jak zabytki, nikt ich nie rozbiera, a drewno suche jak pieprz.

W płonącym budynku mieszka 25 Polaków pracujących w norweskich firmach budowlanych. W sąsiednich domach też Polacy. Większość z nich pochodzi z jednej wioski - z Osobnicy koło Jasła.

Masowe wyjazdy zaczęły się kilka lat temu. Norwegowie szybko poznali się na Polakach i "interes" zaczął się rozkręcać.

- To był czas, kiedy budowlanka u nich niesamowicie ruszyła - wspomina Marek Wróblewski, wicedyrektor szkoły w Osobnicy. On sam już trzy razy dorabiał w Bergen na wakacjach.

- Coraz więcej chłopaków jeździło, aż w pewnym momencie zaczęło brakować ludzi w Osobnicy, więc brali z sąsiednich wsi, gdzie kto miał rodzinę czy znajomych, to ściągał chętnych do pracy w Norwegii.

Ściana ognia

Pożar zajął się od skrzynki bezpieczników. Czujki alarmowe uruchomiły syrenę. Niektórzy obudzili się sami i zrywali z łóżek kolegów. Ktoś złapał gaśnicę, ktoś polewał wodą, ale ogień rozprzestrzeniał się błyskawicznie.

W pokoju na poddaszu, tuż przy klatce schodowej spał Janusz z Krzyśkiem.

- Jak się zapaliło, to wszystkie smrody szły do góry - opowiada Mieczysław Pienta, ojciec Janusza. - Koledzy wrzeszczeli: Janek! Krzysiek! Próbowali otworzyli drzwi do ich pokoju, ale nie dało się wejść, bo buchnęła ściana ognia. Już musieli być zaczadzeni, bo nie reagowali na wołania - szlocha pan Mieczysław.

Janusz Pienta miał 27 lat. Zostawił żonę i 1,5-roczną córeczkę. Jego kolega z pokoju, 32-letni Krzysztof Skałba, osierocił dwoje dzieci.

- Krzysiek nadzorował pracę Polaków - wspomina Wróblewski. - Szefowie go lubili. Znał dobrze angielski, to był tłumaczem dla kolegów. Niedługo miał się wprowadzać do nowego domu w Bryłach. Synek, taki jak mój - cztery latka i dwuletnia dziewczynka zostali bez ojca.

Identyfikacja na podstawie DNA

W 2006 roku był w Norwegii podobny dramat. Zginęło 7 Polaków.

- Słyszało się o tym, ale nas to nie dotknęło, więc człowiek tego tak nie przeżywał - przyznaje Wróblewski. - Osobnica ma 3,5 tysiąca mieszkańców, wioska nie taka mała, ale wszyscy się tu znają. Dla wszystkich to wielka tragedia.

Ciało Krzysztofa zidentyfikowano po śrubach tkwiących w ramieniu po złamaniu. Identyfikacja zwłok 27-letniego Janusza możliwa będzie dopiero po badaniu DNA.

- Zadzwonił do mnie szef ich firmy i powiedział, żebym wziął sobie jeszcze kogoś i przyleciał, że on wszystkie koszty pokryje - opowiada pan Mieczysław. - Ale ja nie dałem rady, na tabletkach jestem cały czas… Taki dobry chłopak z niego był. Tego wyjazdu bym chyba tego nie przeżył...

W środę do Bergen polecieli matka i brat Janusza oraz żony obu Polaków. Na pogrzeb mają wrócić do kraju wszyscy pracujący tam mieszkańcy Osobnicy.

W norweskim szpitalu przebywa jeszcze trzech poszkodowanych w pożarze mieszkańców wsi. Najciężej ranny jest Piotr Musiał. Jego teściowa, Wiesława Papciak, dowiedziała się o tragedii od sąsiadki, która ma w Bergen męża i syna.

- Przyszła w sobotę rano - opowiada Wiesława Papciak. - To ty nic nie wiesz, zapytała. Ten dom, w którym mieszkali, się spalił. Moim nic się nie stało. Ale wasz Piotr ma coś z nogami.

Żona Piotra natychmiast zaczęła wydzwaniać do znajomych z Osobnicy, którzy w Bergen mieszkali w sąsiednich domach.

- Dopiero potem rozmawiałam z mężem - wspomina pani Beata.

- Powiedział, że rusza palcami. To dobrze, bo nie jest sparaliżowany. Opowiadał jak było. Obudziło go wycie alarmu, sam obudził sąsiada. Jak wyskakiwali przez okno, to był wybuch. Połamał nogi, ale najważniejsze, że żyje.

Zły znak?

Mieczysław Pienta o pożarze dowiedział się od sąsiada. - Przyszedł po obiedzie i powiedział, że dom, w którym Janusz mieszka, spłonął i że są martwi. Ciężko mu było widać powiedzieć wszystko, ale on prawdę już znał.

Pojechaliśmy z żoną do Tadka Maczugi, który miał tam w Bergen dwóch synów. Po drodze czarny kot przebiegł nam drogę, a żona od razu, że będzie nieszczęście. A nam to się z tym kotem zawsze sprawdzało.

- Co się to, Tadek, stało - zapytał Pienta sąsiada.
- Oj, niedobrze - odpowiedział.
- Mój?
- Twój.
Pienta: - Wiedziałem już, że nie żyje. Sąsiad powiedział, że jego syn chciał ratować kolegów. Otworzył drzwi, a tu ściana ognia, zachłysnął się gorącym powietrzem i musiał przez okno skakać.

To była najgorsza godzina, trzecia w nocy, wszyscy spali. Dwie, trzy godziny wcześniej to zazwyczaj jeszcze siedzą przy komputerach i z żonami na skype rozmawiają. Zauważyliby pożar i pewnie wszyscy by się uratowali.

Nie zdążyli się sobą nacieszyć

Janusz ożenił się dwa lata temu. - Tak się cieszył 1,5 roczną Martynką - wspomina jego ojciec. - Zameldowany był u żony w Bełchatowie, ale na wiosnę mieli przyjść do nas mieszkać. Żona już zaczęła robić porządki na górze, a młodzi planowali remont domu.

Kilka godzin przed tragedią Janusz dzwonił do domu. Tej rozmowy pan Mieczysław nigdy nie zapomni...

- Tatko, za tydzień moje imieniny!

Pienta: - Stary chłop był, a wciąż tak ładnie do mnie mówił. Tatko, a za dwa tygodnie zjeżdżam - mówił. Tatko, a za miesiąc jestem u was na wigilii. Cztery lata już na wigilii u nas nie był… Taki fajny chłopak z niego był, dobry, życiowy… Jak to wszystko przeżyć?

Żegnał się na zawsze

Teraz wiele wydarzeń z przeszłości układa się Mieczysławowi w jedną całość. - Tak się z Eweliną kochali, że świat nie widział. Może już wcześniej było czuć, że tak krótko będą ze sobą.

Nawet ten ich ślub w Bełchatowie był taki dziwny. Tak zaczęli płakać na ślubie: on, Ewelina i ta swaszka, że ksiądz przerwał ślub, poprosił wszystkich, żeby powstali i bili brawo. Bo Bełchatów jeszcze takiego ślubu nie widział.

Przez parę miesięcy pani Ewelina z córeczką mieszkały u męża w Norwegii. W lipcu przyjechali wszyscy do kraju. Wspólnie zdecydowali, że wkrótce zamieszkają w Osobnicy. Janusz wyjechał zarabiać na remont, a żona z córką zostały w Bełchatowie.

- Na całe szczęście, bo mogli zginąć wszyscy - uważa pan Mieczysław. - Byli wtedy u nas kilka dni. Cały czas się do siebie przytulali. Ewelina, co chwilę go głaskała, dotykała, całowała, jakby chciała się nim nacieszyć na zapas.

Pożegnanie Janusza z rodziną też było niezwykłe. - Wyściskaliśmy się wszyscy, wycałowali. Janusz wsiadł do samochodu, ruszył. Ledwie z pół metra ujechał, nagle zatrzymał auto. Wysiadł, przybiegł do mnie i znowu zaczął ściskać, całować i płakać.

I ja się rozpłakałem. Jak już pojechali, to mówię do żony: popatrz Tereniu, jak to się człowiek z wiekiem uczuciowy się robi. A on się już z nami na zawsze żegnał. Tylko ja źle to wtedy kojarzyłem.

Teraz pani Ewelina prawdopodobnie nie zamieszka już w Osobnicy. Zostanie w Bełchatowie, u matki.

- Ale Martynkę może czasem nam pozwoli zabrać na kilka dni - mówi z nadzieją w głosie pan Mieczysław. - Pospacerowałbym sobie z nią po sadzie, po ogrodzie, pobawił się z wnuczką… Zawsze byłoby mi lżej, bo to przecież cząstka mojego syna.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24