Na fali entuzjazmu prywatyzacyjnego firma postanowiła wypuścić akcje tylko dla swoich pracowników czynnych i emerytowanych. Akcje zostały wycenione na około 100 złotych każda i przekazane pracownikom w różnych ilościach, w zależności od stażu pracy i zarobków.
Już po kilku tygodniach od tej operacji w oddziałach firmy zaczęli pojawiać się obcy młodzi ludzie w "wypasionych" samochodach, których rejestracje wskazywały, że są spoza Podkarpacia. Młodzi ludzie proponowali pracownikom odkupienia akcji, ale już w cenie około 800 złotych za jedną. Wielu się skusiło, skoro za 100 złotych można było dostać 800.
O tej operacji szybko dowiedziała się dyrekcja zakładu. Szefowie wyczuli zagrożenie, bo w miarę, jak akcje znikały z portfeli pracowników, rosło prawdopodobieństwo, że cała spółka wkrótce stanie się własnością...
No, właśnie nie wiadomo kogo. To mógł być kapitał zagraniczny (wersja optymistyczna), albo przestępczość zorganizowana chciała w ten sposób wyprać kasę z nielegalnego biznesu. Dyrekcja firmy obawiała się też, że to może być koniec spółki. Sprawa do łatwych nie należała, poproszono więc o pomoc do rzeszowskiego detektywa Józefa Przybosia.
Dyrekcja chciała wiedzieć, kto naprawdę finansuje wykup akcji, bo młodzi ludzie, którzy jeździli po oddziałach firmy, raczej nie mogli dysponować tak dużymi pieniędzmi.
- Wyruszyłem w Polskę z obstawą uzbrojoną po zęby - opowiada Przyboś. - To nie było szukanie dowodów zdrady małżeńskiej, to było wypowiedzenie wojny dużemu kapitałowi niejasnego pochodzenia, a taki nie przebiera w środkach.
Wyjątkowo "pracowici" młodzi ludzie
Pierwsze ślady wiodły do województwa małopolskiego. Stąd pochodziła część młodych ludzi, którzy w podkarpackiej firmie zjawili się z dużą kasą. Z kolei numery rejestracyjne wozów, którymi się poruszali, zaprowadziły do niewielkiego miasteczka. A w takim miasteczku wszyscy się znają, niemal wszystko o sobie wiedzą i tylko wystarczy pytać. Tylko?
- Takie środowisko to ułatwienie i utrudnienie zarazem - tłumaczy Przyboś. - Łatwo zdobyć informacje i jeszcze łatwiej się zdemaskować. Gdyby do ludzi, których rozpracowuję, dotarła informacja o moim zainteresowaniu, mogłoby być groźnie.
Na taką okoliczność każdy szanujący się detektyw ma system pytań i "zagajeń", które nie demaskują. Można na przykład wyrazić uznanie, że w takiej niewielkiej miejscowości młodzi ludzie szybko pomnażają majątek, można wyrazić podziw dla ich pracowitości. A że cudze bogactwo w oczy kole, więc ludziska zaczynają mówić o nowobogackich krytycznie.
- I tu było identycznie - opowiada Przyboś. - Dziwili się, że tak młode osoby zgromadzili znaczny majątek, bo faktycznie przed ich domem zauważyłem osiem wypasionych aut. Gdy zapytałem w urzędzie gminy, czy ci ludzie prowadzą jakąś działalność, to wyszło, że zajmują się produkcją pieczątek i wizytówek.
Dam panu po dwa tysiące za akcję
Ustalił, że młodzi ludzie skupowane akcje odsprzedają do biura o nazwie "Ekspert", które swoją siedzibę ma w niewielkim mieście pod Poznaniem. Przyboś ruszył do Wielkopolski, w biurze "Eksperta" nikogo nie zastał. Przez dwa obserwacji nikt się nie pojawił. Pracownicy sąsiednich instytucji nie wiedzieli nic o "Ekspercie". Tylko jedna z pań z sąsiedztwa pozbawiła Przybosia złudzeń, ale i wlała trochę nadziei.
- Powiedziała, że szkoda mojego czasu, bo tu nikt nie przychodzi, ale może mi umożliwić kontakt telefoniczny z właścicielem tego biura, jeśli podam swój numer telefonu, wtedy on oddzwoni.
Na takie sytuacje detektyw też jest przygotowany. Podał numer, ale taki, który w nie był związany z jego działalnością. Należało się liczyć z tym, że właściciel "Eksperta" zechce go sprawdzić.
- Po trzech godzinach oddzwonił i dał się nabrać na moją bajkę - opowiada Przyboś. - Zaproponowałem mu sprzedaż akcji w większej ilości, bo jestem emerytem prywatyzowanej firmy i mam możliwość odkupić akcje od znajomych i kolegów. Uwierzył i za każdą akcję zaproponował dwa tysiące złotych plus prowizję.
W jaskini lwa
Do transakcji nie doszło, ale Przyboś już wiedział, kto skupuje udziały w podkarpackiej firmie. Szybko okazało się, że nie tylko mieszkaniec Poznania. Kolejny ślad wiódł do Olsztyna, jeszcze inny - do Pruszkowa i miejscowej mafii.
- Aby dojść do szefa tego interesu, byłem przez łysych "żołnierzy" herszta dokładnie obszukany - wspomina Przyboś. - Wcześniej uprzedziłem swojego pracownika, że jeśli nie wrócę za dwie godziny, niech zawiadomi policję.
Tu za akcję wynegocjował 6 tys. złotych. Albo podkarpacka spółka była rzeczywiście tak wiele warta, albo pruszkowski gang miał mnóstwo gotówki, którą szybko musiał "zalegalizować". A gang miał zarejestrowaną działalność i... sprzedawał drewno kominkowe.
Takim interesem nie sposób uzasadnić góry pieniędzy, jaką zapewne dysponował z nielegalnej działalności. Wykup akcji legalnej spółki, to jeden ze sposobów, by z przestępczości zorganizowanej wejść w legalny interes. Za taką operację warto dać 6 tys. zł za akcję o nominalnej wartości 100 zł.
Świetny interes na prywatyzacji
Przyboś już wiedział, kto skupuje akcje pod Poznaniem, w Olsztynie i w Pruszkowie. Z kompletem informacji zjawił się w dyrekcji podkarpackiej firmy. Ta uznała, że ma dość, by zawiadomić policję.
- Od znajomego pracownika tej spółki dowiedziałem się potem, że dyrektor na zebraniu załogi wspominał, iż "można dziękować pewnej firmie detektywistycznej, że jeszcze istniejemy". Pewnie chodziło o to, że odpowiednie działania zapobiegły przejęciu spółki przez podejrzany kapitał.
Przyboś jest przekonany, że w innych prywatyzowanych firmach takiego obrotu spraw nie udało się uniknąć. Bo dla posiadaczy akcji mógł to być interes życia. W przypadku podkarpackiej firmy 100 akcji w cenie początkowej po 100 zł można było kupić w jeden dzień i odsprzedać je po 6 tysięcy. Zysk łatwo policzyć - około pół miliona na czysto.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Kaźmierska wróci za kraty? Mecenas Kaszewiak mówi, dlaczego tak się nie stanie
- Czyżewska była polską Marilyn Monroe. Dopiero teraz dostała kwiaty na grób
- Co się dzieje z Sylwią Bombą? Drobny szczegół totalnie ją odmienił [ZDJĘCIA]
- Olbrychski nie przypomina dawnego amanta "Jest jak Kopciuszek po dwunastej w nocy"