MKTG SR - pasek na kartach artykułów

(S)ekscesy w "Czardworze"

MARIAN STRUŚ
Grupka warszawskich  dzieci z kierowniczką kolonii Małgorzatą Sandomierską w Iwoniczu
Grupka warszawskich dzieci z kierowniczką kolonii Małgorzatą Sandomierską w Iwoniczu AUTOR
- Mój Boże, jaka ja byłam głupia. Mimo 17-letnich doświadczeń w pracy z młodzieżą, tak dałam się omamić - załamuje ręce Ewa Łukasik, prezes warszawskiej Fundacji Pomocy Społecznej "EVA", która wysłała 30-osobową grupę dzieci na kolonię do "Czardworu" w bieszczadzkiej Przysietnicy.

- To sprawka Harry Potera - kontynuuje pani prezes. - Zgodnie z programem, miały być "zjazdy na miotle", obserwatorium astronomiczne, konie przebrane za jednorożce, a zastaliśmy tam ciasnotę, prymitywne warunki sanitarne, kiepskie jedzenie i - co najgorsze - despotycznego prezesa, który kazał nazywać się szeryfem.
- Nie spotkałem się w życiu z taką perfidią. Przyjechali licząc na to, że będą wczasować, grymasić, siać intrygi, bo warszawiakom wszystko wolno - przedstawia swoją wersję Roman Mazur, prezes Bieszczadzkiej Agencji Wypoczynku Dzieci i Młodzieży. - Kiedy jednak zorientowałem się, że za ich sprawą zagrożone jest morale innych dzieci, zdecydowałem się interweniować. Wtedy oni, broniąc własnej skóry, perfidnie zaatakowali mnie. Manewrując dziećmi, zrobili ze mnie złego szeryfa, który wyrzucił ich na bruk. Tak wynikało to z relacji "Polsatu", który ściągnęli.
Podłożem, na którym urósł konflikt była inicjatywa prezesa Mazura - chciał połączenia 30-osobowej warszawskiej grupy z 90-osobową kolonią BAWDiM-u, też mieszkającą w "Czardworze".
- Zgodziłam się na prośbę pana Mazura, który zapewniał mnie, że takie rozwiązanie pozwoli lepiej realizować program, że nasza grupa tylko na tym skorzysta - mówi prezes Łukasik. - Nas przyciągnęły tu głównie konie i one miały być głównym programem. Niestety, zamiast zapowiadanych 20 koni na miejscu zastaliśmy 6, co przy 120 uczestnikach nie pozwoliło zrealizować planów.
Zdaniem prezesa Mazura, kadra "EVY" nie miała najmniejszej ochoty realizować codziennych programów, nie wykazywała też chęci do współpracy. Za jeszcze bardziej niepokojące zjawisko uznał tolerowanie zbyt dużego luzu u podopiecznych. Palenie papierosów czy picie piwa było tolerowane przez opiekunów. - Mam na to dowód. Użyłem alkomatu i zbadałem poziom alkoholu u jednego z kolonistów warszawskich, wyniósł 0,8 promila. Ale nikt się tym nie przejął - twierdzi "szeryf".
- Bzdura. Żadne nasze dziecko nie było poddawane próbom na alkomacie - zaprzecza kierownik grupy warszawskiej Małgorzata Sandomierska. - Poza tym, jakim prawem? Kto dał je panu Mazurowi? Nie stwierdziliśmy ani jednego przypadku spożywania alkoholu przez kolonistów, nikt publicznie nie palił papierosów.
Prezes Mazur wyciąga jeszcze cięższe armaty. - 7 sierpnia doszło do incydentu, który nas wszystkich zmroził. Wychowawczyni Anna S., w obecności wychowawcy Stanisława K., dopuściła się czynu lubieżnego wobec nieletniego kolonisty, zmuszając go do rozebrania się w obecności dziewczynek. Z rozmów, jakie przeprowadziłem z wychowawczynią i z kierowniczką warszawskiej kolonii wynikało, że ani jedna, ani druga nie widziały w tym nic złego. Nie pozostało mi nic innego jak skierować do prokuratury zawiadomienie o przestępstwie.
Wychowawczyni Anna S.: - Chłopiec o którym mowa, zachowywał się niewłaściwie wobec dziewczynek. Jednej z nich zerwał ręcznik, którym miała owinięte nagie ciało, co bardzo przeżyła. Wtedy zareagowałam: - może ty w takim razie się rozbierzesz, skoro ci się to tak podoba. A on, ku zaskoczeniu wszystkich, to uczynił, opuszczając spodnie. Czy to jest molestowanie seksualne, o co się mnie podejrzewa?

Szeryf przyjmował w "pokoju zwierzeń"

Roman Mazur, prezes Bieszczadzkiej Agencji Wypoczynku Dzieci i Młodzieży:

- Dzieci z Warszawy miały uboższy program, a nie chciałem, by czuły się gorsze. Dlatego moja propozycja połączenia obydwu kolonii była zwyczajnym gestem z mojej strony. Dziś wiem, że to był mój błąd. Ale czy mogłem przewidzieć, że z kadrą warszawską nie da się współpracować?

- Czując się autentycznym szeryfem, prezes Mazur uzurpował sobie prawo do wszystkiego - mówi kierowniczka M. Sandomierska. - Dzieci wzywał do "pokoju zwierzeń", ode mnie domagał się rozwiązania umowy z moim wychowawcą, twierdząc, że jest on gejem. To miała być kara za to, że wobec telefonujących rodziców był zbyt szczery.
Atmosfera z dnia na dzień stawała się coraz gęstsza. Nasiliły się narzekania na niemiły zapach wody w kranach, na niedobre jedzenie, kiepski stan sanitarny, zapychające się toalety, zapadające się łóżka, na ciasnotę. Wszystko było źle. Powiadomiono o tym brzozowski "Sanepid", Podkarpackie Kuratorium Oświaty, media. Coraz częściej dzwonili rodzice z pytaniami: - co się tam u was dzieje?

Ostry konflikt

- Kilkakrotnie byłam w Przysietnicy i stwierdziłam ostry konflikt, wymagający zdecydowanego przeciwdziałania - mówi wizytator Kuratorium Oświaty w Rzeszowie Krystyna Błotnicka. - Obie strony ponoszą winę za to, że doprowadziły do połączenia grup. To był błąd. Z analizy przeprowadzonych wśród dzieci ankiet wynika, że manipulowano nimi. Styl rozmów prowadzonych przez wychowawców "EVY" nie podobał mi się. Myślę, że nie byli w porządku wobec swoich podopiecznych. Mam też zastrzeżenia co do sposobu realizowania programu profilaktycznego przez grupę warszawską. W trosce o dobro dzieci wydałam zalecenie o rozdzieleniu obydwu grup.
Z zarzutami nie zgadza się kierownik warszawskiej kolonii M. Sandomierska: - Mam protokół pokontrolny, w którym pani wizytator napisała: "Ocena realizacji porogramu wychowawczego dokonana na podstawie ankiet: realizacja przebiega prawidłowo. Relacje między pracownikami, a uczestnikami: prawidłowe." Więc o co chodzi?

Ostre cięcie

Ewa Łukasik, prezes warszawskiej Fundacji Pomocy Społecznej "EVA":

- Wszystko mogłoby się jakoś ułożyć, gdyby nie osoba pana Mazura. Będąc od wielu lat związana z dziećmi, wiem, że jest to człowiek, który nie powinien mieć z nimi kontaktu. On czuł się autentycznym szeryfem. Powiem mocniej, to terrorysta. Jakim prawem ingerował w nasz program? Kto go upoważnił do kontaktów z dziećmi? Rodzice nam powierzyli swe pociechy i to my byliśmy za nie odpowiedzialni.

"Szeryf" postanowił dokonać radykalnego przecięcia konfliktu, decydując się na przeniesienie grupy warszawskiej do obiektu w Iwoniczu, który BAWDiM dzierżawi. - W przeddzień poinformowałem o tym kierownik Sandomierską, ale sprzeciwiła się. Na przenosiny nie zgodziła się też pani prezes, do której telefonowałem. - Ty sk.. synu, chcesz, żebym cię pociętego wiozła w bagażniku?! - straszyła mnie. W tym momencie przestałem cokolwiek rozumieć. Przecież oferowałem im zdecydowanie lepsze warunki, na które tak bardzo się uskarżali. Słowa: syf, kiła i mogiła, to były te najłagodniejsze, jakich użyli, wypowiadając się przed kamerami "Polsatu".
- Po pierwsze, bałam się o reakcję dzieci, które zdążyły się zaprzyjaźnić ze swymi rówieśnikami z tej drugiej kolonii - odpiera kierowniczka Sandomierska. - Po drugie, pan Mazur nie chciał mi dać na piśmie, co nam zapewnia w Iwoniczu, że w ogóle nam go udostępnia. A ja czułam się w obowiązku powiadomić o tym rodziców. Mało tego, do uzyskania ich zgody na taką przeprowadzkę. Po trzecie, my naprawdę baliśmy się, że on nas wywiezie i zostawi na dworcu PKP.

Przenosiny czy wyrzucenie na bruk

Było to w sobotę, 10 sierpnia. "Szeryf", obawiając się buntu dzieci, rankiem wysłał swoją 90-osobową kolonię na wycieczkę, zaś warszawiakom zarządził przenosiny. - Wraz ze swymi ludźmi wynosił bagaże naszej kadry, co doprowadziło do przepychanek. W obawie, że może dojść do rękoczynów, zawiadomiłam policję i pogotowie ratunkowe. Na szczęście, przyjechali - mówi M. Sandomierska.
- Rzeczywiście, podstrojone odpowiednio dzieci histeryzowały, klnęły, wrzeszczały, ale nie ugiąłem się, świadom tego, że robię mniejsze zło, ratując całą 90-tkę - mówi Mazur.

Krajobraz po bitwie

Maria Biega, wychowawczyni kolonii BAWDiM-u, dyrektor szkoły w Przysietnicy: - Moim zdaniem, wina leży całkowicie po stronie kadry z Warszawy, która chciała zrobić sobie wczasy i nie miała zamiaru pogodzić się z tym, że ktoś coś od niej wymaga. To była koszmarna lekcja. Mimo 30-letniego stażu pedagogicznego nie przypuszczałam, że tak można manewrować dziećmi.
Andrzej Myrta z Powiatowej Stacji Sanitarnej w Brzozowie: - Stan sanitarny obiektu był w normie, wyżywienie podobnie. Tutejsza woda ma rzeczywiście zapach siarkowodoru, gdyż jest to woda lecznicza, ale nie ma to implikacji zdrowotnych. Uważam, że to nie względy sanitarne były podłożem konfliktu, gdyż na wielu poprzednich koloniach było normalnie.
Prezes Ewa Łukasik oświadczyła, że wytoczy BAWDiM-owi proces, będzie domagała się rekompensaty finansowej za wszystkie krzywdy moralne wyrządzone dzieciom i kadrze. Aby przyszłoroczne wakacje dzieci miały całkowicie za darmo.
Wcześniej, 16 bm., do Prokuratury Rejonowej w Brzozowie wpłynęło zawiadomienie o przestępstwie popełnionym przez parę wychowawców z Warszawy, złożone przez Romana Mazura. Prezes BAWDiM-u nie wyklucza też, że pozwie do sądu Fundację "EVA".
20 sierpnia warszawscy koloniści wyjeżdżali z Iwonicza do domów. - Tu, w Iwoniczu, było spokojniej. I lepsze warunki sanitarne. I jedzenie. - powiedziała Judyta. - Brakowało mi tylko niektórych dziewcząt z tamtej kolonii, z którą nas rozdzielili w "Czardworze" - dodał Paweł.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24