Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Skandal w Lutoryżu. Czy organista produkował szkalujące ulotki?

Andrzej Plęs
Miesiącami Lutoryż żył treścią ulotek, ludzie szeptali po kątach, spoglądali na siebie podejrzliwie, wreszcie zaczęli sobie skakać do gardeł. Aż w końcu upolowano podejrzanego.

Ulotki były wyjątkowo plugawej treści. Właziły ludziom do łóżek, wywlekały przyczyny samobójstwa, oskarżały o kradzieże i niemoralne prowadzenie się, o pijaństwo, homoseksualizm i wszystkie grzechy Sodomy i Gomory.

I wszystkie dotyczyły kilkorga osób z Lutoryża, blisko związanych z tamtejszą parafią, w tym samego księdza proboszcza. Uderzały też w sołtysa Lutoryża, waliły na odlew w Koło Gospodyń Wiejskich, szczególnie w jego szefową. Skrzyły się od wulgaryzmów, szczegółów z kontaktów homoseksualnych i heteroseksualnych, eksponowały detale anatomiczne i waliły po nazwiskach wersalikami, że w oczy kłuło.

I wszystkie były anonimowe. Miesiącami Lutoryż żył treścią ulotek, ludzie szeptali po kątach bo brudy wyciekały z tych karteczek w lud. Bo do ludu były kierowane. Żeby lud się opamiętał. Lud się wkurzył i poszedł na policję.

Akcja mało katolicka

Pierwsze pojawiły się w sylwestrowy dzień 2011 roku na przykościelnym placu w Lutoryżu. Po tygodniu kolejne można było znaleźć na przystankach autobusowych, potem już dwa lub trzy razy w tygodniu ludzie z Lutoryża, Niechobrza z Mogielnicy znajdowali kolejne i świeżutkie w przydrożnych rowach i na przystankach, nawet przed bankiem w Boguchwale i nawet w samym boguchwalskim urzędzie gminy.

- Ludzie zostali poróżnieni, skłóceni, jeden drugiego posądzał - opisuje atmosferę ks. Stanisław Boratyn, proboszcz parafii. - Gdyby to się jakimś cudem bożym nie zamknęło, to ludzie by się pozabijali.

Domyślano się jedynie, że to ktoś blisko związany z parafią, bo wszystkie ofiary były w jakiś sposób powiązane z kościołem. Podejrzewano niektórych ministrantów, bo i między nimi dochodziło do scysji, a dwóch z nich padło ofiarą ulotkowej akcji.

Ale ministranci nie mieli powodu obsobaczać sołtysa i rady gminy. Na jednego z ministrantów anonim napisał do jego szkoły gastronomicznej, jakoby w internecie pojawił się filmik, kiedy to chłopak sika, smarka i pluje do przygotowywanych dla innych posiłków. Chłopaka wezwała dyrektorka, miał kupę nieprzyjemności nim okazało się, że filmiku nikt na oczy nie widział.

Gubiono się w gąszczu domysłów, a coraz to nowe ulotki pojawiały się w rowach, na przystankach, nawet w kościele.

Kościelna pofatygowała się do prokuratury z żądaniem ścigania autora tekstu, ale uświadomiono ją, że takie przestępstwa ściga się z powództwa cywilnego. Byle tylko znaleźć autora.

Nie szukała autora, po latach pracy zrezygnowała z funkcji kościelnej, bo nie wytrzymała rozrzucanych przez anonima oskarżeń w stosunku do jej osoby.

Sołtys Jan Nawrot przeprowadził własne śledztwo i sam sobie znalazł winnego. Choć najpierw musiał zmienić numer telefonu, bo autor paszkwili rozrzucił po okolicy ogłoszenia, że Nawrot udziela korepetycji ze wszystkich dziedzin wiedzy i podał jego prywatny numer.

Funkcjonariusz publiczny oskarża

Kościelna to osoba prywatna, ale sołtys to już przedstawiciel samorządu. A Nawrot nawet podwójny, bo i radnym gminnym jest. Poszedł na policję i powiedział, że to Przemysław L., organista lutoryskiej parafii, rozprowadza te brudy na piśmie. Skąd pewność?

- Był u mnie z wizytą, przesiedział parę godzin, a dzień później znalazłem pod wycieraczką anonimowy list - opowiada sołtys. - I w liście była mowa o tym, o czym rozmawialiśmy dzień wcześniej. A moja sąsiadka widziała go, jak on ten list wkładał mi pod wycieraczkę. To chyba wszystko jasne.

Poszedł na policję i kazał ścigać organistę za przestępstwo z paragrafu kryminalnego o znieważeniu funkcjonariusza publicznego, czyli sołtysa.

Albo radnego - do wyboru. Policjantów uświadomił, że organista jeździ czarnym oplem, więc mógł rozrzucać ulotki w Lutoryżu i innych miejscowościach.

Czy widział sprawcę w akcji? Ano nie widział. Organisty w akcji ulotkowej nie widzieli też inni przesłuchiwani, ale dla większości argumentem przemawiającym za winą L. było to, że ulotki przestały się pojawiać, kiedy organistę zatrzymała policja.

Nie potwierdzam i nie zaprzeczam

15 marca o siódmej rano pod domem rodziców organisty w Czudcu pojawił się nieoznakowany wóz policyjny, trzech panów zapukało do drzwi i poprosiło podejrzanego do radiowozu.

- Byłem w szoku, nie wiedziałem, o co chodzi - opowiada L. - Zawieźli mnie na komendę, pytali o ulotki, kto pisał, kto rozprowadzał, straszyli, że jak się nie przyznam, to wyląduję w Załężu. Przyznałem się do wszystkiego, w zasadzie tylko potakiwałem twierdzeniom policjantów, podpisałem protokół, bo chciałem się stamtąd jak najszybciej wydostać. Bo miałem wrażenie, że za chwilę się uduszę.

A i tak odsiedział swoje 24 godziny w areszcie. Mówi, że to było traumatyczne przeżycie, bo od dwóch lat leczy się na depresję, ma potwierdzenia lekarskie, na pół godziny przed przesłuchaniem połknął piekielnie silny specyfik, który musi brać regularnie z polecenia lekarza prowadzącego.

Mówi, że po leku był bezwolny, zdolny tylko do potakiwania. Z jego domu zabrano laptop, komputer stacjonarny i dwie drukarki. W jego samochodzie znaleziono zieloną teczkę z ulotkami, w komputerze - ślady pisania ulotek. W opinii śledczych to przesądza o jego winie. Nie dla niego.

- Nie jestem w stanie się bronić, nie potrafię zaprzeczyć, że pisałem, drukowałem, kolportowałem, bo nie pamiętam - mówi bezradnie. - Mój lekarz twierdzi, że takie mogą być skutki mojej choroby i zażywanych leków.

Wymiar sprawiedliwości posłał go na badania psychiatryczne. Czy przy swoich dolegliwościach w ogóle może stanąć przed sądem i czy w chwili popełniania ulotkowej zbrodni miał zdolność rozpoznania znaczenia swojego czynu.

- Badanie dwóch biegłych psychiatrów trwało może z dziesięć minut, w ogóle nie wzięli pod uwagę opinii, napisanej przez mojego lekarza prowadzącego - opowiada L. - Co więcej: w badaniu uczestniczyła i pod opinią podpisała się pani psycholog, która nie powinna tam być, bo biegli dopiero dwa tygodnie później wnioskowali o dopuszczenie jej do składu orzekającego.

Biegli napisali, że jest zdolny do wszystkiego: i do stawienia się przed sądem i do rozpoznania swojego czynu. A on dziwi się, że dwóch psychiatrów w dziesięć minut potrafiło przeanalizować jego życie i stan psychiczny. Na psychiatrów poskarżył się wymiarowi sprawiedliwości, na metody śledcze policjantów poskarżył się Komendzie Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie i w prokuraturze.

Zwolniony z ambony

Dziewięć lat edukacji gry na organach, stworzył i prowadził coroczne Letnie Wieczory Organowe w lutoryskim kościele, które gromadziły sławy organistyki.

A tu na zakończenie wielkopostnych rekolekcji proboszcz oświadcza zgromadzonym, że L. został dyscyplinarnie zwolniony i że cieszyć się należy, że tych rzeczy nie dokonywał nikt z jego parafii.

Mówiąc o "tych rzeczach" pewnie miał na myśli ulotki, a nie plotkę rozpowszechnianą w Lutoryżu o tym, że jak policja organistę zatrzymywała, to znalazła go z partnerem w łóżku. Potem plotka rozrosła się nawet do dwóch partnerów.

- Proboszcz w rozmowie ze mną też wspomniał, jakoby zastano mnie "w łóżku z towarzyszem" - opowiada L. - Nie mogli mnie zastać, bo zatrzymania dokonywano w drzwiach na parterze, a ja mieszkam na piętrze. A na zakończenie rekolekcji wielkopostnych ogłosił publicznie, że zostałem zwolniony dyscyplinarnie.

Tę wzmianką proboszcza w kościele potraktował, jak wydanie na niego publicznego wyroku. Interweniował w rzeszowskiej kurii, u dziekana dekanatu, rękami prawników wystosował do proboszcza Boratyna żądanie sprostowania jego porekolekcyjnej wypowiedzi, jakoby został zwolniony dyscyplinarnie, a przecież rozstali się za porozumieniem stron.

- Rzeczywiście został zwolniony za porozumieniem stron, choć za te wszystkie świństwa, jakie ludziom zrobił, powinien być zwolniony dyscyplinarnie - broni się proboszcz.

Sąd będzie ostateczny

Sołtysa Nawrota szlag trafił, kiedy dostał pismo, że oskarżony dostał karę grzywny: 150 stawek dziennych po 10 zł.

- Panie, jakby mu przyszło zapłacić 20 tysięcy na chore dzieci, to by poczuł, ale 1500 złotych takie bzdury, za takie pomówienia tylu ludzi? - nie może się pogodzić z decyzją Temidy. Nawet, jeśli organista przyznał się i dobrowolnie poddał się karze.

Przemysław L. mówi, że to był błąd. Przyznał się, prosił o karę, ale wyrwany rankiem z łóżka, pod wpływem silnego leku, choroby, stresu, metod śledczych - przyznałby się do wszystkiego.

- Przecież moje zeznania, zdobyte w takich warunkach, nie mają żadnego znaczenia dowodowego - uprzedza. - Nikt mnie nie widział, jak rozrzucałem ulotki, sam je zbierałem i odnosiłem gospodyni na plebanię do spalenia. Nie wiem, czy zrobiłem to, o co się mnie posądza, po prostu nie pamiętam.

Podczas ostatniego przesłuchania odwołał przyznanie się do winy, zapowiedział, że wycofa wniosek o dobrowolne poddanie się karze. Niech sąd rozstrzyga, czy rzeczywiście jest winien, bo dopóki nie rozstrzygnie, to on jest niewinny.

- Uważałem go za przyjaciela, już po chrześcijańsku mu wybaczyłem - mówi proboszcz. - Tylko ludzie tu wciąż jeszcze pamiętają.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24