Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śmierć jak z obrazu

Dorota Mękarska
Nasza ostatnia rozmowa była o przemijaniu - wspomina Grzegorz Gajewski, przyjaciel rodziny Beksińskich. - Powiedział mi: "Jestem w takim wieku, że zastanawiam się, na co umrę. Odpowiedziałem mu: "Pan jak Mojżesz, będzie żył sto lat". Myślisz, że mnie to pociesza? - odpowiedział. Wtedy zacytowałem mu fraszkę "Nie boję się bytu, boję się tranzytu". To brzmi teraz upiornie.
Śmierć jak z obrazu

Sanok jest wstrząśnięty zamordowaniem Zdzisława Beksińskiego. Dzięki niemu miasto stało się sławne w świecie. Tutaj jest największa i najbardziej prestiżowa kolekcja, licząca 300 jego obrazów.
- Mieszkanie Beksińskiego wyglądało jak cerkiew - opisuje kuzyn artysty Jerzy Potocki. - Obraz przy obrazie. Rzadko je sprzedawał. Oddawał najczęściej na cele charytatywne. Ale z niektórymi nigdy by się nie rozstał. Opowiadał mi, jak przyszły do niego dwie zakonnice prosić o jakiś obraz na aukcję. Akurat nie miał nic takiego w pracowni. Wtedy jedna z kobiet podeszła do ściany i pyta: "A ten?" Musiał się z nimi prawie szarpać, żeby obraz pozostał na swoim miejscu. Był do niego bardzo przywiązany i nie wyobrażał sobie, by nie trafił, jak inne, po jego śmierci do Sanoka.
- Tylko Sanok był dla niego ważny. Ja to mogę poświadczyć. Ale zaświadczają o tym przede wszystkim jego dary - dodaje Wiesław Banach, na którego, jako dyrektora Muzeum Historycznego w Sanoku, Beksiński scedował całą swoją spuściznę artystyczną.

Ucieczka do Galicji

Śmierć jak z obrazu

Rodzina Beksińskich zaczęła wrastać w to miasto w XIX wieku. Pradziad wybitnego malarza Mateusz, powstaniec listopadowy, uciekł do Sanoka z zaboru rosyjskiego przed represjami. Z kolegą założył zakład kotlarski, kolebkę późniejszej Fabryki Autobusów "Autosan". Interes szedł, więc rodzina szybko doszła do majątku. Należały do niej rozległe tereny w mieście, kamienice.

Detektyw i miner

Śmierć jak z obrazu

- Zdzisława poznałem, jak był tyci - Julian Rudak ręką pokazuje, jakim szkrabem był wtedy artysta. - Ale już był wygadany i bystry.
- Zamiast opowiadać, co działo się w szkole - rysował - opowiada kuzyn Potocki. - Żywy, inteligentny dzieciak, miał celujące stopnie. Gdy w młodzieńczym wieku zaczął się pasjonować literaturą kryminalną, czytał, co mu wpadło w ręce. Nie wiem skąd wzięło się u niego to zainteresowanie kryminałami. Lubił rozwiązywać zagadki…
Jeszcze podczas wojny Beksińskiego zaczęły intrygować niewypały. W małej piwniczce dworku pobudowanego przez dziadka urządził pracownię i rozbrajał tam miny i granaty. Rodzice patrzyli na to pobłażliwie do czasu, aż jeden z niewypałów wybuchł mu w rękach. Oberwało mu dwa palce. Wtedy ojciec wyperswadował mu słownie i drogą okrężną tę pasję.
Przerzucił się na fotografię. - Wróciłem do Sanoka w 1948 roku z wybrzeża. Jedną z pierwszych osób, jakie spotkałem, był Beksiński. Ja miałem aparat fotograficzny i on miał aparat. I tak zaczęła się nasza przyjaźń - wspomina Julian Rudak.

"Plastik" w fabryce

Śmierć jak z obrazu

Beksiński skończył architekturę na Politechnice Krakowskiej. Skierowano go pracy w Rzeszowie, ale szybko stamtąd uciekł z żoną Zofią. Gdzie? Do Sanoka!
W domu się nie przelewało. Lokatorzy z kamienic nie płacili czynszu, a obciążenia z ich powodu były tak duże, że Beksiński oddał nieruchomości państwu. Pani Zofia dawała lekcje francuskiego. Trudno było z tego wyżyć. Beksiński zaczął rozglądać się za stałą posadą. Znalazł w Autosanie.
Zaprojektował kilka autobusów, ale nic z tego nie wyszło. Nowatorska linia była nie do przełknięcia dla zakładowych i partyjnych notabli. Jeden z wyprodukowanych modeli, który nawet jeździł po ulicach miasta, trafił w końcu na plac zabaw, gdzie służył dzieciakom do zabawy w szoferów.

Tu będzie skwerek

Pod koniec lat 70. ówczesny I sekretarz uparł się, by tam, gdzie stał dom Beksińskich, urządzić skwerek. Rodzina nie chciała wynieść się do bloku, a że Władysław już był wtedy znanym artystą, pojechali do Warszawy. Dom rozebrano.
-Takich artystów nam tu nie potrzeba krzywił się ówczesny naczelnik. - To dlatego, że sztuka Zdzisława Beksińskiego nie dla wszystkich była w Sanoku zrozumiała - tłumaczy Potocki. - Ludzie mówili, że takiego czegoś by sobie na ścianie nie powiesili.

Żyć bezszmerowo

Zabił go ktoś, kogo znał?
21 lutego, dwa dni przed 76 urodzinami artysty, rodzina Zdzisława Beksińskiego znalazła go martwego w jego mieszkaniu. Wszystko stało na swoim miejscu. Nawet solidne, pancerne drzwi morderca zamknął za sobą na klucz. - Beksiński przeczuwał, że coś takiego może się stać. Dlatego mieszkanie przypominało twierdzę - zauważa kuzyn Jerzy Potocki. W drzwiach były trzy zamki. Do tego ukryta kamera. Niestety, nie rejestrowała obrazu.
Martwego Beksińskiego znaleźli jego szwagier i znajomy malarza, Krzysztof K., który wykonywał różne prace dla artysty, zaś żona sprzątała mieszkanie.
Do Zygmunta K. Beksiński próbował zadzwonić wieczorem 21 lutego. Niestety mężczyzna nie mógł odebrać telefonu. Gdy oddzwonił, malarz już słuchawki nie podniósł. Zaniepokojony Zygmunt K. zadzwonił do szwagra malarza. Razem pojechali do mieszkania Beksińskiego, ale nikt im nie otwierał. Ściągnięta ekipa nie zdołała wejść przez drzwi. Rozbito więc ścianę, by dostać się do środka. Beksiński leżał na balkonie, ubrany po domowemu. - W takim stroju nigdy by nie otworzył komuś obcemu - uważa jego kuzyn.
Żył skromnie. - Jedyną jego słabością były aparaty fotograficzne - zdradza Gajewski. Pieniędzy nie przechowywał w domu. Otaczała go jednak sława wielkiego artysty, a co za tym idzie majętnego człowieka.
- Miał podcięte gardło. Ale policja tej informacji nie podaje. To może wskazywać na jakiś rytualny mord - przypuszcza Jerzy Potocki.
Grzegorzowi Gajewskiemu też takie wyjaśnienie zbrodni przyszło do głowy. - Wcale bym się nie zdziwił, gdyby okazało się, że morderstwo popełnił jakiś szalony satanista, widzący w obrazach Mistrza odbicie swojej chorej wyobraźni.

Zofia Beksińska urodziła artyście jedynego syna, Tomasza. Na jej barkach spoczywał cały ciężar prowadzenia domu, bo mąż, jak każdy artysta, nie miał do przyziemnych spraw głowy. - Zofia była bardzo chora. Wiedziała, że w każdej chwili może umrzeć, ale nie zdecydowała się na operację za granicą. Kiedy już czuła, że zbliża się śmierć, uczyła męża prowadzić gospodarstwo domowe, żeby dał sobie radę, jak ona już odejdzie - opowiada Potocki.
Po śmierci żony Beksiński był jak dziecko. - Pamiętam, przyjechał raz do Sanoka późną jesienią. Było bardzo zimno. Patrzę, a on ma buty ubrane na bose stopy i trzęsie się z zimna. Zapytałam go o skarpetki. Powiedział, że nie potrafi ich sobie kupić. Wzięłam od niego pieniądze i poszłam do sklepu. Kupiłam mu kilka par - wspomina mieszkanka Sanoka.
- Beksiński nie chciał myśleć o sprawach życiowych. Chciał żyć "bezszmerowo", by całkowicie poświęcić się sztuce - tłumaczy Wiesław Banach, wieloletni przyjaciel artysty.
Życie jednak ciągle wymagało od niego czegoś więcej. - Kupił synowi takie mieszkanie, by móc obserwować ze swojego okna jego okna. Tylko w ten sposób mógł kontrolować, co się tam dzieje - mówi Julian Rudak. - Największym nieszczęściem dla rodziny była mania samobójcza Tomka - nie ukrywa jego wuj.
- Tomek przyjechał kiedyś do Sanoka po kolejnej próbie samobójczej - wspomina Wanda Gajewska. - Odkręcił gaz. Nastąpił wybuchł. Tomkowi nic się nie stało, lecz wybuch spowodował duże zniszczenia. Powiedział mi wtedy, że ojciec zapytał go, czy nie ma mostów w Warszawie…
- On był kpiarzem. Potrafił wykpić każdą rzecz. Z syna był bardzo dumny, ale też był w stosunku do niego bardzo krytyczny - wyjaśnia Potocki.
- Beksińscy nie mogli z Tomkiem dojść do porozumienia. Obydwoje wiedzieli, że coś jest z nim nie w porządku. Ojciec był przerażony jego skłonnościami satanistycznymi, a jeszcze bardziej matka. Nie raz Beksiński pytał mnie zrozpaczony, co robić - zdradza pan Julian.
W Wigilię Bożego Narodzenia 1999 Zdzisław Beksiński znalazł ciało syna w jego mieszkaniu. Tomek popełnił samobójstwo.
Od śmierci najbliższych czuł się bardzo samotny. Zaczął układać plany na wypadek niedołężnej starości. Kupił przylegającą do swego mieszkania kawalerkę, by ulokować w niej kogoś, kto się będzie nim opiekował.
- Odwiedzałem go raz na tydzień - mówi Grzegorz Gajewski, kolega syna Beksińskiego. - Dla mnie jego śmierć jest osobistą tragedią. Mnie zabito ojca! Mój własny ojciec umarł, gdy byłem bardzo młody. Zawsze zazdrościłem Tomkowi takiego ojca. Tu w Warszawie zawsze mogłem do niego przyjść, wygadać się.
- Beksiński zawsze twierdził, że nie boi się śmierci, boi się tylko umierania - przywołuje słowa artysty jego brat cioteczny.
Ale śmierć przyniosła mu konanie takie, jak z jego dzieł. W samotności, z ostatnim spojrzeniem w twarz złu, przed którym chciał nas przestrzec w swoich obrazach.

Mówił o kiepskiej kondycji współczesnego człowieka

Wiesław Banach:

- Zdzisław nigdy nie zabiegał o popularność na Zachodzie. Zachód po prostu go odkrywał. Był artystą, który głęboko przeżywał sprawy egzystencji. Nie mógł sobie poradzić z pytaniami o sens życia i o sens śmierci. Nie był nawet pewny, czy jego twórczość ma sens. Zawsze mówił, że jego obrazy to tylko pilśniowa płyta. Ale musiał ze swego wnętrza wyrzucić to, co w nim było. A była w nim samotność i ból. Nie było okrucieństwa, a tak niektórzy go postrzegali przez pryzmat jego twórczości.
Wielu krytyków zrobiło mu krzywdę, twierdząc, że jego malarstwo to kicz, które powstało na fali horrorów. Nie każdemu się to malarstwo podoba, ale każdy jest nim zafascynowany. Ja widzę, że oprócz znakomitego rzemiosła ta twórczość ma wartość uniwersalną. Beksiński chciał mówić i mówił o kiepskiej kondycji współczesnego człowieka. Myślę, że po latach ta twórczość zyska odpowiedni komentarz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24