Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Solidarność 25 lat temu. Były w nas entuzjazm i nadzieja

Andrzej Plęs
Komitet Obywatelski – komisja wyborcza przy u. Hetmańskiej, 1989 r.
Komitet Obywatelski – komisja wyborcza przy u. Hetmańskiej, 1989 r. materiały archiwalne Zarządu Regionu NSZZ "S
- Cieszyliśmy się, że barbarzyńcy odeszli, tylko nie zadawaliśmy sobie zasadniczego pytania: co dalej - wspomina Bolesław Fleszar, który w 1989 r. został senatorem.

Komuniści wiedzieli, że te wybory mogą przegrać, choć wtedy jeszcze nawet w sennych koszmarach nie spodziewali się, jaka to będzie klęska. Uruchomili cały państwowy aparat, by nie dopuścić Solidarności do decydowania o losach kraju.

Służby bezpieczeństwa stały się wyjątkowo aktywne, po Okrągłym Stole nie było już mowy o zatrzymaniach, aresztowaniach, procesach pokazowych i szantażu, ale inwigilacja i sabotaż informacyjny stały się elementem w tej walce. Czerwoni zmobilizowali przed wyborami 1989 roku wszystkie siły, bo wiedzieli, że po 4 czerwca ich świat może rozsypać się na kawałki.

Już w połowie maja 1989 r. zast. szefa krośnieńskiego WUSW, płk. Julian Szyndler, alarmował podwładnych, że w zakładach na terenie województwa utrzymuje się niezadowolenie z poziomu płac, na wsiach potęguje się niezadowolenie z cen środków produkcji rolnej i podatków, inteligencja jest bardzo sceptyczna, jeśli chodzi o możliwości reformowania gospodarki, a błyskawicznie pojawiające się tu i tam komórki Solidarności Walczącej i Konfederacji Polski Niepodległej będą mobilizować wszystkich niezadowolonych z sytuacji w kraju do udziału w czerwcowych wyborach.

A i aktywność Kościoła pułkownik zauważył: "Istotne zagrożenie może również powstać ze strony reakcyjnej części kleru katolickiego, którego negatywna działalność w tym zakresie może charakteryzować się m.in. wykorzystywaniem nabożeństw do głoszenia haseł antypaństwowych oraz organizowania spotkań i prelekcji o tematyce antysocjalistycznej".

Szef krośnieńskiej bezpieki wiedział już, że także w kościołach kandydaci Komitetu Obywatelskiego organizują spotkania przedwyborcze, zbierają podpisy pod listami poparcia.

I - podkreśla pułkownik - "strona opozycyjno-solidarnościowa podejmowała próby dyskredytowania kandydatów ze strony koalicyjno-rządowej. Ponadto podczas tych spotkań kilku przedstawicieli "S" instruowało wyborców o technice głosowania, zalecając skreślenie wszystkich kandydatów strony koalicyjno-rządowej".

Cel - zdyskredytować opozycję

Nie można było spraw zostawić swojemu losowi, toteż krośnieńska bezpieka w osiemnastu punktach sformułowała plan dywersji, sabotażu i kontrolowania działań Solidarności. Żadne spotkanie przedwyborcze opozycji nie mogło się obyć bez OZI (osobowe źródło informacji).

Mniej lub bardziej dyskretną obserwacją objęto nie tylko niezależnych kandydatów na posłów i senatorów, ale także tych, którzy byli aktywni w organizacji kampanii przedwyborczej. Pułkownik Szyndler zalecał nawet: "Wykorzystując cały potencjał OZI, prowadzić działania operacyjne, mające na celu dyskredytację kandydatów wysuwanych przez stronę opozycyjno-solidarnościową, pochodzących spoza terenu województwa krośnieńskiego, podważając zasadność ich kandydowania".

Szansę na sukces w takiej dyskredytacji dostrzegła i bezpieka rzeszowska, skoro skorzystała z instrukcji Naczelnika I Wydziału Departamentu II MSW płk. Podolskiego. Warszawa przysłała rzeszowskim esbekom listę 20 pytań, które miejscowe OZI mogły wykorzystać do sabotowania przedwyborczych spotkań opozycji.

"Od szeregu lat opozycja krytykowała praktykę władzy przywożenia kandydatów "w teczkach", a obecnie sama tak postępuje. Jak pan zatem ocenia swoje kandydowanie w naszym okręgu" - brzmiało pierwsze esbeckie pytanie do kandydata niezależnego.

Bo fakt, że kandydatami do Senatu w 1989 roku z okręgu krośnieńskiego był Gustaw Holoubek i Andrzej Szczypiorski, a kandydatem do Sejmu w Przemyślu - Janusz Onyszkiewicz. Były i pytania, dlaczego opozycja korzysta z rozgłośni zagranicznych, dlaczego bierze pieniądze od Zachodu, nawet o aborcję trzeba było zapytać.

Trochę fotografii z tych przedwyborczych spotkań opozycji się zachowało. I na niektórych z nich ówcześni opozycjoniści rozpoznają tych, których potem akta IPN ujawniły, jako OZI. Nie wyszło im. Rzeszów, Piła i Leszno miały w tamtych wyborach najwyższą frekwencję, a kandydaci niepodległościowi wygrali w południowo-wschodniej Polsce miażdżąco.

Nie o take Polske...

Nie wszyscy solidarnościowi bohaterowie tamtych dni oceniają dziś ten wyborczy sukces 1989 roku jako bezapelacyjne zwycięstwo, choć wszyscy podkreślają entuzjazm tamtego czasu.

Prof. Bolesław Fleszar, wybrany w 1980 r. na rektora Politechniki Rzeszowskiej, a w 1982 roku wyrzucony za nastawienie antykomunistyczne, był naturalnym kandydatem opozycji do Senatu.

- Nie miałem większych nadziei, że wygram, ale jakoś się tam znalazłem - wspomina profesor. - Przyjechałem do Warszawy z Bieszczad, nie miałem kontaktu z elitami, byłem naukowcem, nie politykiem, pewnych rzeczy w ogóle nie byłem w stanie zrozumieć, zacząłem się tym elitom przyglądać.

Pamięta ten powyborczy, zwycięski entuzjazm, który szybko się skończył, bo kiedy zwycięska opozycja stworzyła Obywatelski Klub Parlamentarny, zaczęły się tworzyć frakcje, wybuchały kłótnie wewnętrzne. I pamięta, jak na posiedzeniu OKP "straszliwie za łby wzięli się Wałęsa z Michnikiem".

- Ale większość z nas w Senacie to byli ludzie, którzy autentycznie wierzyli w to, co robią - opowiada. - Że tworzymy mocne fundamenty dla niepodległej Polski.

Obserwując to, co dzieje się w senackich i sejmowych kuluarach, prof. Fleszar nabierał rosnącego przekonania, że te kontraktowe wybory i kontraktowy parlament, to - jak to określa - "jeden gigantyczny przekręt". A umacniał się w tym przekonaniu, kiedy z Warszawy wracał na Rzeszowszczyznę, gdzie radośnie rozwijała się dzika prywatyzacja mienia państwowego, na którym uwłaszczają się głównie ludzie nomenklatury komunistycznej. A sprzedaż rzeszowskiej Alimy podaje jako przykład modelowy.

Niewiele ponad 2 lata przetrwał ten pierwszy w III RP Sejm i Senat, po czym prof. Fleszar wrócił na Rzeszowszczyznę i siłą politycznego rozpędu próbował zaangażować się w budowę regionalnych struktur Bezpartyjnego Bloku Wspierania Reform.

- Włączyliśmy się w to ze świętej pamięci Adamem Matuszczakiem, który - podobnie jak ja - stawał się coraz większym sceptykiem - wspomina prof. Fleszar. - Zaczęliśmy jeździć po terenie i gdziekolwiek pojechaliśmy, to okazywało się, że lokalny BBWR już ktoś założył. A potem okazywało się, że to jacyś byli ormowcy i piorun wie kto.

Potem polityki miał już dość i wrócił do nauki, ale tego przed- i powyborczego entuzjazmu ludzi nie zapomni.

- Byli pełni nadziei i wcale nie takich, że natychmiast w misce będą mieli więcej - opowiada. - Cieszyli się tym, że może wreszcie zacznie być przyzwoicie. Mieli romantyczne wizje wolności. A my - w parlamencie - cieszyliśmy się, że barbarzyńcy odeszli, tylko nie zadawaliśmy sobie zasadniczego pytania: co dalej.
Na ile wykorzystaliśmy tę "wygłosowaną" w 1989 roku wolność? Profesor Fleszar mówi, że nie więcej niż w połowie.

Entuzjazm szybko zgaszony

Beneficjentami tamtej transformacji po 1989 roku byli postkomuniści - uważa Jan Musiał, również senator tamtego kontraktowego parlamentu. Bo uwłaszczyli się na majątku państwowym już po reformach Wilczka i Mesnera, książeczki partyjne zamienili na czekowe. A i w pierwszym po wyborach rządzie resorty siłowe dostali twardogłowi aparatczycy poprzedniego systemu. Choć i strona niepodległościowa miała swoje sukcesy, przede wszystkim w formułowaniu nowego polskiego prawa.

- Niewątpliwym sukcesem wówczas była reforma samorządowa, ale tylko na początku - zastrzega Musiał. - Szybko jednak okazało się, że brak zapisu o kadencyjności władz samorządowych sprawia, że to, co było podstawą autentycznej samorządności, stało się wstępem do klientelizmu, tworzenia się klik, bez mała mafii.

I on podkreśla to cechujące większość niepodległościowych działaczy tamtego okresu romantyczne podejście do rzeczywistości i brak doświadczenia politycznego. Choćby nadzieje, że odziedziczony po PRL aparat wymiaru sprawiedliwości sam się oczyści. I że ogromne poparcie społeczne samo z siebie zmieni Polskę na lepsze. A poparcie było entuzjastyczne.

- Nigdy nie zapomnę tego wiecu przedwyborczego w Mirocinie, gdzie śp. profesora Ulmę, Tadzia Trelkę, Janusza Onyszkiewicza wieziono przez całą wieś na stadion bryczkami - opowiada Musiał. - A tam czekała cała wieś.
I nie tylko w Mirocinie w kandydatach niepodległościowych ludzie upatrywali zbawców ojczyzny, która "od teraz" będzie zupełnie inna i lepsza.

- W nas wszystkich było wówczas mnóstwo nadziei - podkreśla. - A potem pojawiło się sporo rozczarowań i niespełnionych oczekiwań. Odczuwaliśmy to w relacjach z ludźmi, którzy, obserwując rozwój sytuacji, tracili do nas powoli najpierw cierpliwość, a potem zaufanie.

Bo ludzie obserwowali upadające pod ciężarem kryzysu zakłady pracy, doświadczali utraty pracy, znikł strach przed "onymi" z PZPR i SB, ale pojawił się nowy, może nawet silniejszy: jak to wszystko przetrwać. A nowa, wolna Polska zaczęła być coraz większym rozczarowaniem, pojawiła się tęsknota za niewolnym, ale bezpiecznym socjalnie PRL. Trzeba było lat wyrzeczeń, by okazało się, że jednak "Polak potrafi".

Kto więc był prawdziwym beneficjentem wyborów 1989 roku?
- Prawdziwym beneficjentem byli komuniści, ale nie ze wszystkim im się powiodło, nie docenili zrywu społecznego, odrodzenia moralnego społeczeństwa - ocenia Musiał. - Przesadą byłoby mówić o naszej całkowitej przegranej. Zmiany na lepsze przeprowadzi kolejne pokolenie i zrobi to lepiej od nas.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24