Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To autko miało zmotoryzować Polskę. Powstało w Mielcu i Rzeszowie

Janusz Pawlak
Dr Mieczysław Płocica uważa, że mikrus mógł stać się przebojem naszego rynku motoryzacyjnego.
Dr Mieczysław Płocica uważa, że mikrus mógł stać się przebojem naszego rynku motoryzacyjnego. Krystyna Baranowska
Nazywał się mikrus mr-300. Na rynek trafiło zaledwie 1728 sztuk. Dzisiaj jest ozdobą kolekcji zbieraczy jeżdżących staroci.

Dr Mieczysław Płocica, pracownik Politechniki Rzeszowskiej o mikrusie wie wszystko lub prawie wszystko. W kolekcji ma dwa mikrusy (obecnie remontowane), jest również współautorem (razem z Bartoszem Winiarskim) książki "Mikrus MR-300, 3 lata produkcji, 50 lat historii". Wydawnictwo pojawiło się właśnie na rynku.

Dzięki czteroletnim poszukiwaniom obu miłośników polskiego mikrosamochodu, intrygująca historia mikrusa, autka rodem z naszego regionu, ma coraz mniej tajemnic.

- Mieliśmy szczęście, że w czasie zbierania materiałów zdążyliśmy dotrzeć do żyjących jeszcze ludzi, którzy pracowali przy powstawaniu mikrusa - podkreśla Płocica. - Wędrowaliśmy od jednej osoby do drugiej, bo okazywało się, że warto jeszcze porozmawiać z następną, która miała swój udział w powstaniu samochodu. Wszyscy podkreślali ogromny entuzjazm, który towarzyszył kadrze technicznej i pracownikom zakładu podczas uruchamiania produkcji silnika. Nikt nie liczył nadgodzin. Wszyscy poruszali się w dziedzinie, która do tej pory była im obca. Dali radę.

Wielka polityka i małe rzeczy

Spotkanie z mikrusem trzeba poprzedzić łykiem historii. Bo to ona i polityka decydowały o powodzeniu czy klęsce niezwykłego projektu, który urodził się w głowach oraz na deskach projektowych inżynierów z Mielca i Rzeszowa.

W drugiej połowie lat 50. ubiegłego wieku Polska cieszyła się z politycznej październikowej odwilży 1956 roku. Dojście do władzy ekipy Gomułki spowodowało, iż ludziom znów chciało się żyć pełną piersią. "Nowe" z Warszawy dotarło także do Mielca i Rzeszowa. Miasta żyły w cieniu zakładów lotniczych, produkujących silniki dla rosyjskich samolotów wojskowych.

Produkcja "S", tzw. specjalna dawała pracę. Zmiany polityczne w Rosji i w Polsce spowodowały, że wschodni sąsiad ochłodził z naszym krajem nie tylko stosunki polityczne. We wrześniu 1956 roku Rosjanie zrezygnowali z importu silników i samolotów z WSK. W obu zakładach poszukiwano na gwałt pomysłu na produkcję takich wyrobów, które dałyby zarobek załogom zakładów stojących do tej pory lotniczą produkcją.

W WSK Rzeszów zabrano się m.in.za wytwarzanie wirówek do mleka, sztućców, naczyń kuchennych, wędzisk, drzwiczek i ram kuchennych, uchwytów tokarskich Cushmana. W Mielcu nadal koncentrowano się na produkcji związanej z lotnictwem: opracowano szereg projektów samolotów szkolnych, pasażersko-transportowych, samolotów specjalistycznych-rolniczych i bojowych oraz szybowców.

Dlaczego samochód

- Na polskich drogach w tamtych latach dominowały… furmanki - opowiada Płocica. - Samochody osobowe, motocykle były rzadkością, bo ówczesne władze uważały, że tylko komunikacja masowa jest odpowiednia dla społeczeństwa. Samochody osobowe z przedwojennym rodowodem, albo powojenne ze szczątkowej produkcji polskiej z warszawskiego Żerania lub importu, co najwyżej obsługiwały urzędników, wojsko i milicję. W rękach prywatnych były kapitalistycznym wymysłem. A jednak Polacy chcieli zasmakować jazdy własnymi czterema kółkami. Chcieli zakosztować zakazanego do tej pory luksusu.

Pomógł przypadek

W sierpniu 1956 roku na Rajdzie Tatrzańskim w Zakopanem pojawili się dwaj inżynierowie z WSK Rzeszów: Antoni Czarnek i Hieronim Kubiak, obaj członkowie Klubu Motorowego działającego przy ZKS "Stal" Rzeszów. Podobnie jak wielu rodakom w oko wpadł im mikrosamochód Glas Goggomobil T300.

Przyjechał nim w Tatry niemiecki dziennikarz, aby relacjonować zawody. Jego autko zadziwiło Polaków, bo uważali, że na taki właśnie mały pojazd będzie ich stać, w odróżnieniu od ciężkich i paliwożernych limuzyn władzy, które są poza ich zasięgiem.

Inżynierowie z Rzeszowa obfotografowali i obejrzeli Goggomobila z wszystkich stron, włącznie z podniesieniem go do góry.

Zrobimy swój

Sytuacja w podkarpackich zakładach lotniczych po decyzji Rosjan o zaprzestaniu importu silników lotniczych była napięta. I to zadecydowało, iż bardzo szybko, nawet na dzisiejsze czasy, podjęto decyzję o wytwarzaniu w nich mikrosamochodu.

W rzeszowskiej WSK powołano zespół projektowy, który składał się z pracowników oddelegowanych z różnych wydziałów do uruchomienia produkcji układu napędowego samochodu. Jesienią 1956 roku do Rzeszowa dotarły trzy zakupione w Niemczech Goggomobile. Jeden został na miejscu, a dwa pojechały do Mielca.

Inżynierowie z Rzeszowa swojego niemieckiego malucha rozmontowali na części. Z podzespołów rozebranego silnika zdjęto wymiary. Na tej podstawie stworzono dokumentację konstrukcyjną i opracowano technologie wykonania części silnika. Wprowadzono odpowiedni procent zmian w konstrukcji, tak, żeby Niemcy nie mieli zastrzeżeń licencyjnych.

Prototypowe silniki powstały w czerwcu 1957 roku. W WSK Mielec opracowano i wykonano nadwozie oraz podwozie. Pierwszy egzemplarz mikrusa z prototypowej serii trzech sztuk został ukończony w drugiej połowie czerwca. Oficjalna prezentacja samochodu odbyła się 22 lipca 1957 roku.

Badacze historii jego narodzin ustalili również, że w Mielcu pokazano także drugi model mikrosamochodu o nazwie meduza, również tu zaprojektowanego i wykonanego (dane techniczne obu aut były identyczne z uwagi na to samo podwozie).

Jaki był

Samochodzik zaprojektowany przez inżynierów lotnictwa na pewno nie był autem luksusowym. Bo nie taki był zamysł twórców. Dysponował silnikiem umieszczonym z tyłu pojazdu o pojemności 296 cm sześciennych. Dawał on maluszkowi moc 14 KM (4800 obr/min). Auto ważyło zaledwie 450 kg.

Dzięki oryginalnej, lekkiej linii nadwozia, tak diametralnie różnej od rosyjskich ociężałych maszyn, wzbudzał powszechną sympatię. Zastosowano w bryle nadwozia m.in. panoramiczną szybę z przodu, gdy w tym samym czasie w modelu warszawy montowano z przodu szybę dzieloną. Utrudnieniem dla użytkowników było zaś to, że przestrzeń bagażowa znajdowała się przed nogami kierowcy i prawego pasażera.

Ludzie chcieli go mieć!

Medialne informacje o narodzinach polskiego mikrosamochodu wywołały ogromne zainteresowanie autem, zanim jeszcze trafił do seryjnej produkcji. W WSK Rzeszów rozpowszechniano dementowaną szybko informację, iż "zakład uzyskał zgodę na sprzedaż dla swoich pracowników 200 samochodów za pół ceny, czyli 25 tys. zł" .

Do WSK w Mielcu trafiła także prośba o umożliwienie zakupu samochodów pracownikom Politechniki Warszawskiej, którzy gotowi byli wpłacać zaliczki na poczet przyszłego kupna. A proboszcz z Pszczewa, ksiądz Dubianowski do WSK napisał tak:

"Z ogromnym zainteresowaniem śledzę pracę nad zrealizowaniem planów co do urzeczywistnienia taśmowej produkcji mikrosamochodów. (…) Dumny jestem z tego, jako Polak, że mimo tylu niewątpliwych trudności uruchomiliście produkcję".

Ludzie, którzy umieli przy nim zrobić dosłownie wszystko (czytaj - naprawić każdą usterkę), wyjeżdżali mikrusem także za granicę. W prasie odnotowano wyprawę mikrusami w Alpy. Mieszkańcy Podkarpacia wyjeżdżali nim na Węgry, do Budapesztu. Ba, nasz dzielny samochód startował w rajdach na terenie kraju. Mistrz kierownicy Jan Riper jeździł nim tak dynamicznie, że opony dębickie nie wytrzymywały.

Smutny koniec

Rozwijana z ogromnym trudem produkcja mikrusa została przerwana 1 października 1959 roku. Taką arbitralną decyzję podjął minister przemysłu ciężkiego. Dlaczego, skoro auto sprzedawało się bardzo dobrze? Czy z tego powodu, że blokowało miejsce w zakładach lotniczych na produkcję, do której były powołane? A może zadecydował rachunek ekonomiczny?

Autorzy monografii o mikrusie podają najbardziej prawdopodobną przyczynę podjęcia decyzji w Warszawie. Oto zbiega się ona z wystawą osiągnięć XV PRL w Moskwie. Auto trafiło tam wprost z targów poznańskich i wzbudziło ogromne zainteresowanie przez dwa pierwsze dni prezentacji przeznaczonej dla przedstawicieli mediów i władz.

Dziennikarze wychwalali jego zalety i pisali o kłopotach gospodarzy z produkcją zaporożca zaz 965. W efekcie mikrusa zdjęto z ekspozycji. No bo jak samochód z Polski mógł być lepszy od tego powstającego w Zaporożu! Na platformie wystawienniczej pojawił się …junak ze Szczecina. A do WSK w Mielcu i w Rzeszowie dotarły pisma o nakazie przerwania produkcji.

A mogło być tak pięknie

Eksperci rynku samochodowego oceniający konstrukcję mikrusa są przekonani, że auto to mogło się znakomicie rozwinąć, gdyby mikrusowi pozwolono dorosnąć. Inaczej mówiąc - udoskonalić zastosowane w nim rozwiązania techniczne.

- W ciągu kilku lat auto mogło stać się przebojem rynku motoryzacyjnego - podkreśla Płocica. - W chwili, gdy został skreślony z produkcji, akurat przymierzano się do podpisania umowy pomiędzy WSK Mielec a inżynierem architektem Zygadlewiczem, projektantem m.in. przyczepy N 126, wózka melex. On stworzył dla mikrusa nowoczesną linię nadwozia, coś w stylu renault friso z lat osiemdziesiątych.

Umowę miano podpisać w lipcu w 1959 roku. Gdyby do tego dodano nowy silnik, opracowany w rzeszowskiej WSK i mnóstwo rozwiązań technicznych, ulepszających samochód, mielibyśmy piękne polskie auto.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24