Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tragiczna śmierć w Pakoszówce. Trzeba zakopać tę studnię - mówią mieszkańcy

Dorota Mękarska
Kiedy strażacy wyciągnęli ciała, mężczyźni byli martwi. Ale i tak prawie godzinę próbowano ich reanimować.
Kiedy strażacy wyciągnęli ciała, mężczyźni byli martwi. Ale i tak prawie godzinę próbowano ich reanimować. Fot. Dorota Mękarska
- Tę studnię to w złą godzinę wykopano - mówi gorzko jeden z mieszkańców Pakoszówki. - Ona tyle lat czyhała na swoje ofiary… Aż doczekała się. Ja bym ją teraz zakopał.

W Pakoszówce k. Sanoka ludzie nie pamiętają, kiedy ta studnia powstała. - Jest chyba tak stara jak wieś - mówią.

- Woda w niej strasznie marna - macha ręką jeden z mężczyzn. - Jakaś taka ciemna….

Janowi Kosarowi woda pasowała. Jedni mówią, że dbał o studnię, jak o całe swoje gospodarstwo. Czyścił regularnie, by była zdatna do użytku. Inni twierdzą, że przez całe lata do niej nie zaglądano.

W piątek Kosar postanowił studnię wyczyścić.

Poszedł na chwilę, został na wieczność

Z rana przyszedł do Grzebieniów.

- Ojciec miał w tym dniu ciąć drewno - opowiada Mariusz Grzebień. - Ale sąsiad poprosił, aby pomógł mu przy studni. Powiedział, że to potrwa tylko chwilę. Ojciec poszedł i… już nie wrócił.

Do pomocy Kosar skrzyknął jeszcze trzeciego sąsiada, Jarka, też Kosara. We trzech poszli do lasu, bo tam między drzewami czekała na nich studnia.
Na oko jest niepozorna, ale jak patrzeć w jej głąb, dreszcz przechodzi. Ciemna. Wody nie widać, bo studnia jest głęboka na 8 metrów. W kamiennym deklu ktoś zrobił niewielki otwór. Zapach mokrego kamienia, ziemi i stojącego powietrza, uderza w nos, gdy się nad nią nachylić.

Myślałem, że się pośliznął

Mężczyźni spuścili do środka pompę. Wody było z pół metra. Wiadrem by to wybrał. Ale kto mógł przypuszczać, że ta piękna, nowa pompa, z której cała wieś się cieszyła, doprowadzi do takiej tragedii…

Pompa trochę popracowała i postanowili ją wyciągnąć. Zawołali do pomocy sąsiada, Mieczysława, który pracował nieopodal na swojej działce.
Janek postanowił zejść na dół, by sprawdzić, ile wody w studni zostało. Schodził po sznurze. Zszedł na dół, ale długo tam nie zabawił. Zdążył tylko krzyknąć do góry, że jest mu słabo i zamilkł.

- Myślałem, że pośliznął się, albo upadł. Do głowy mi nie przyszło, że to może być coś innego - mówi Mieczysław.

- Wtedy do studni zszedł mój ojciec - opowiada Mariusz Grzebień.

Antoni przywiązał nieprzytomne ciało do sznura, a mężczyźni na górze z całych sił zaczęli ciągnąć.

- Aż oczy wychodziły nam na wierzch - opisuje Mieczysław. - Ale wtedy Antek z dołu krzyknął, że sam sobie nie da rady.

Ludzie w Pakoszówce mówią, że Jarek zachował się jak bohater. Ponoć zaczerpnął tylko duży haust powietrza i tyle go było widać.

W głowie mi krzyczało: ratuj ich!

Bezpośrednią przyczyną śmierci trzech mężczyzn było utonięcie - wykazała sekcja zwłok. W płucach i narządach wewnętrznych ofiar znajdowało się dużo płynu. Jednak pośrednią przyczyną mógł być tlenek węgla. Aby to potwierdzić pobrano do badania krew.

Prokuratura Rejonowa w Sanoku ustala, czy doszło do nieumyślnego spowodowania śmierci.

Ale prawda jest taka. Jarek rzeczywiście zachował się jak bohater, ale w studni nie był raz. Wszedł do niej dwa razy. Za pierwszym razem pomógł Grzebieniowi obwiązać Kosara sznurem i wyszedł na powierzchnię. We dwóch znowu zaczęli wyciągać go do góry. Już mieli go prawie na powierzchni, już prawie chwytali jego ciało, gdy sznur się zerwał. Ciało Kosara spadło na Grzebienia. Wtedy w studni zaległa głucha cisza. Jarek po raz drugi wszedł do jej wnętrza.

- To wszystko działo się bardzo szybko. Nie było czasu myśleć - relacjonuje Mieczysław. - Ciągle miałem nadzieję, że ich wyciągniemy. Coś w mojej głowie krzyczało: ratuj ich, liczy się każda minuta. Nie wiem, co ja robiłem, nie wiem, co Jarek robił. Trudno mi to wszystko poskładać do kupy.

Jakby szli w ogień

- To byli chłopaki - strażaki - mówi Mariusz Szmyd, wójt gminy Sanok. - Oni chyba już nie myśleli, że grozi im jakieś niebezpieczeństwo. Wchodzili do tej studni, tak jakby szli w ogień.

Gdy Jarek był na dole, Mieczysław rzucił mu pas, ale ten już go nie chwycił.

- Straciłem wtedy rozum. Nie wiem, co robiłem. Pamiętam tylko, że próbowałem odwalić kamienne przykrycie studni. Nie dałem rady. Wybuchnąłem płaczem...
Strażacy z Sanoka w maskach tlenowych zeszli do środka. Wyciągali ciała jedno po drugim. Na ostatku Jarka.

- Byli już martwi, ale i tak prowadziliśmy reanimację. Prawie godzinę - mówi jeden z lekarzy na miejscu tragedii.

Ciągle widzę ich twarze i studnię

Możesz pomóc

Pomoc osieroconym dzieciom deklarują Czytelnicy i instytucje. Najtrudniejsza sytuacja jest w rodzinie Grzebieniów. Ojciec był jedynym żywicielem rodziny. Edward Bulanda, właściciel rzeszowskiej cukierni, na I Komunię Św. Pawełka - najmłodszego synka Grzebieniów - przywiezie tort oraz ciasto.

Jeśli ktoś chce przekazać paczki żywnościowe, należy je wysyłać na adres: Urząd Gminy Sanok, ul. Kościuszki 23, 38 - 500 Sanok.

Dzieciom wskazany jest letni wypoczynek na koloniach. Uruchomione jest specjalne konto, na które można przesyłać pieniądze na ten właśnie cel:
Akcja Pomocy dla Rodzin Tragedii w Pakoszówce: Stowarzyszenie Wspólnota Obywatelska na Rzecz Rozwoju Ziemi Sanockiej, Jurowce 102, 38-507 Jurowce
KRS 0000252337
REGON 180138150
Nr konta: PKO BP SA 90 1020 2980 0000 2502 0031 3734
tytuł wpłaty: Pomoc dla rodzin

Piotr i Mariusz, synowie Grzebienia, nie wierzą, że ojca i sąsiadów zabiły spaliny z pompy. Przypuszczają, że to jakiś gaz kopalniany. - Tam niedaleko jest szyb gazowy - mówią.

- W tej części wsi tych gazów w studniach raczej nie ma - powątpiewają inni mieszkańcy Pakoszówki.

- Boże, gdybym choć przez chwilę przypuszczał, że to spaliny albo gaz, ani jednemu bym nie dał zejść do studni - rozpacza Mieczysław. - Nie mogę się z tym pogodzić. Nie mogę sobie znaleźć miejsca. Chodzę w kółko i ciągle myślę o tym, co się stało. Modlę się, ale wciąż widzę ich twarze i tę studnię.

Płakała cała komisja

- Boże, co teraz będzie z tymi dziećmi od Grzebieniów. Przecież to Antek trzymał tę rodzinę przy życiu - załamuje ręce jedna z mieszkanek wsi.

Grzebieniowa nie pracuje. Została sama z szóstką dzieci. Ludzie wątpią, by dobrze zaopiekowała się dziećmi, bo sama ze sobą ma problemy. Najstarsze chłopaki są już zdatne do roboty, ale pracy żadnej nie mają.

U Kosarów jest czwórka dzieci. Najmłodsze mają po kilka lat. Najstarsza dziewczynka to maturzystka. Już po śmierci ojca zdawała ostatni egzamin maturalny. Jakoś tak wyszło, że dostała pytanie o rodzinę w literaturze. Podczas jej odpowiedzi płakała cała komisja.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24