- Zawiozłam dziecko do szpitala po śmierć - mówi przez łzy Teresa Wilk z Tarnobrzega.
Jej 28-letni syn cierpiący na zaburzenia psychiczne uciekł z zamkniętego oddziału Szpitala Powiatowego w Sandomierzu. Powiesił się kilkaset metrów od placówki. Rodzina jest przekonana, że któryś z pracowników szpitala nie dopełnił obowiązków. Szpital nie poczuwa się do winy.
Uraz po pobiciu
Przedwczoraj rodzina i przyjaciele pożegnali Pawła. Ze szpitala nikt nie przyszedł na pogrzeb. Nikt nawet nie zadzwonił.
- W XXI wieku pacjent szczególnego ryzyka ucieka z oddziału psychiatrycznego, gdzie drzwi zamykane są na klucz? Gdzie ochroniarz? Czy to jest normalne? - szlocha Teresa Wilk.
Zaburzenia u 28-letniego Pawła Wilka ujawniły się 10 lat temu, kiedy to na tarnobrzeskim Placu Głowackiego został dotkliwie pobity i doznał urazu głowy. Od tamtej pory zmienił się. Bywało, że całymi dniami był ospały. Innym razem nadpobudliwy, impulsywny. Zaczął się leczyć u neurologów, był pod opieką psychiatrów i psychologa.
- Jeździliśmy do wielu specjalistów. Sześć lat temu był w bardzo złym stanie, miał myśli samobójcze - wspomina pani Teresa. - Wtedy to w sandomierskim szpitalu na oddziale podarł ręcznik i chciał robić pętlę, szukał haka do jej zawieszenia. Teraz nastąpiła reemisja choroby, był w bardzo kiepskim stanie. Miał jednak świadomość, kiedy dzieje się źle i prosił wtedy, by zawieźć go do lekarza. Tak było i tym razem.
Prosił o szpital
W poniedziałek przed tygodniem Paweł wspólnie z rodzicami wrócił z czterodniowego pobytu rehabilitacyjnego w Rymanowie-Zdroju. Być może zmiana klimatu sprawiła, że po przyjeździe poczuł się źle. Miał bardzo wysokie ciśnienie, puls przekraczał sto. Doszły myśli samobójcze.
- Prosił, żeby jechać do szpitala, bo w domu nie może zostać - wspomina matka. - W poniedziałek wieczorem, po wizycie u lekarza, syn trafił na oddział psychiatryczny. Było z nim naprawdę źle, mówił, że ma dwie pętle na szyi, że widzi modlących się ludzi. Prosiłam ochroniarzy na oddziale, żeby bardzo na niego uważali. Przecież w takim stanie powinien ktoś nawet kaftan bezpieczeństwa założyć, by do tragedii nie doszło.
Był spokojny
We wtorek pani Teresa kontaktowała się z synem telefonicznie. Był opanowany I spokojny.
- Mówił, żebym mu jedzenia nie przywoziła, bo nie ma ochoty jeść po lekach. Umówiliśmy się, że przyjadę w środę po południu, bo do południa ma wizyty lekarskie i nie będzie miał dla mnie czasu - wspomina kobieta, ocierając łzy. - Kupiłam owoce i około godz. 14 już wychodziłam z mieszkania, by jechać z córką do syna, gdy zadzwonił telefon. Dzwoniono ze szpitala z informacją, że Paweł uciekł. Pytali, czy go nie ma w domu.
Zrozpaczone kobiety pojechały do Sandomierza, do kolegi Pawła. Nie było tam 28-latka, więc stamtąd ruszyły do szpitala. Przy placówce stał policyjny radiowóz, co u pani Teresy wywołało niepokój. Drzwi na oddział otworzył ochroniarz, przez kilka kolejnych minut nie wyszedł do nich nikt.
- Dopiero jak krzyczałam, gdzie mój syn, jedna z lekarek powiedziała w gabinecie "przykro mi". Nie wiem, czy miała na myśli ucieczkę, czy już wiedziała, że Paweł nie żyje - dodaje kobieta.
Paweł popełnił samobójstwo na prywatnej posesji, kilkaset metrów od szpitala. Właściciel posesji próbował udzielać pomocy, ale, niestety, 28-latek zmarł. Identyfikacji dokonał któryś z pracowników oddziału psychiatrycznego.
- Nie chciano mi okazać ciała. Wyobraża pan sobie? Przez całą noc biłam się z myślami, czy to na pewno on - rozpacza kobieta. - Dopiero na drugi dzień pokazano mi ciało.
Pchnął drzwi
W jaki sposób 28-latek uciekł z oddziału, do którego drzwi zamykane są na klucz, gdzie stale dyżuruje ochroniarz? Tego rodzina 28-latka nie wie. Od pacjentów oddziału dowiedzieli się, że Paweł popchnął drzwi (otwierające się na zewnątrz) w chwili, gdy wchodziła przez nie jedna z pielęgniarek.
Taką wersję zdarzeń potwierdza lek. med. Artur Krop, zastępca dyrektora ds. Szpitala Powiatowego w Sandomierzu.
- To był młody, silny mężczyzna. Z tego co mi wiadomo, brutalnie odepchnął pracownicę i wybiegł. Był ścigany przez personel, ale zdołał uciec - mówi wicedyrektor szpitala.
Lekarz dodaje, że personel postępował zgodnie z procedurą, a ucieczki pacjentów z różnych oddziałów zdarzają się, choć to marginalne incydenty.
- Opracowujemy procedury mające na celu ograniczenie do minimum możliwości ucieczki pacjentów, ale jednak szpital to nie jest więzienie.
Sprawę bada prokurator
Rodzina nie ma wątpliwości, że ktoś nie dopełnił obowiązków.
- Kiedy rozmawiałam z nim we wtorek, był spokojny. Skąd taki impuls, żaby targnąć się na życie? Może dostał niewłaściwe leki, a może ktoś mu powiedział coś, co wywołało taki stan? - zastanawia się pani Teresa.
Sprawę zgłosiła do prokuratury. W tej chwili prowadzona jest pod kątem dopuszczenia (namowy lub pomocy) drugiej osoby do samobójstwa.
- Mogę ręczyć, że sprawa zostanie dokładnie zbadana także pod takim kątem, jaki sugeruje rodzina nieżyjącego mężczyzny. Wszelkie okoliczności dotyczące ucieczki pacjenta z oddziału muszą zostać wyjaśnione - mówi prokurator Jolanta Religia, zastępca prokuratora rejonowego w Sandomierzu.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Kaźmierska wróci za kraty? Mecenas Kaszewiak mówi, dlaczego tak się nie stanie
- Czyżewska była polską Marilyn Monroe. Dopiero teraz dostała kwiaty na grób
- Co się dzieje z Sylwią Bombą? Drobny szczegół totalnie ją odmienił [ZDJĘCIA]
- Olbrychski nie przypomina dawnego amanta "Jest jak Kopciuszek po dwunastej w nocy"