Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wolność za rzeką

NORBERT ZIĘTAL
Bywa, że dziennie wykonuje i kilkanaście kursów przez rzekę.
Bywa, że dziennie wykonuje i kilkanaście kursów przez rzekę. AUTOR
Dwa potężne pale, po jednym na każdym brzegu rzeki. Na nich umocowana stalowa lina, a do niej kółeczko z drugą liną i uwiązaną na końcu łódką. - Kilka minut przez rzekę, albo trzeba nadrobić siedem kilometrów - objaśnia Roman Lubera z Ruszelczyc w gm. Krzywcza.

Dawniej po przeciwnej stronie stał drewniany domek. Właściwie był to przystanek dla tych, co w deszczu czekali aż pan Roman przypłynie. Ale rozebrali chałupkę i zniszczyli. Na pewno nie miejscowi.
Na nadbrzeżną polankę przyjeżdżam kilkanaście minut przed umówioną godziną. Po drugiej stronie rzeki już widać krzątającego się pana Romana. - Gdy ktoś jest zapowiedziany, to od razu wiem, że mam po niego wypłynąć. Widzę go parę minut szybciej, jak dojeżdża od strony drogi.
Zaprasza do łódki. Wąska, z malutką ławeczką na rufie. Niebezpiecznie się chybocze. Trzeba umieć się po niej poruszać.- Nie ma obawy! - zachęca pan Roman. - Bywało, że tą łodzią płynęło nawet 15 osób. Trzeba ją tylko odpowiednio wyważyć. Kiedyś wiozłem na niej pół tony nawozu. Innym razem cielęta i młode byczki. Tylko z początku trzęsły się ze strachu.

Wózkiem nad Sanem

Łódki są konstrukcji Lubery. Wszystko wykonuje sam. Tylko przy niektórych pracach ktoś mu pomaga. Najgorzej jest z dobraniem odpowiedniego drewna. Najlepsza jest jodła. Deski nie mogą mieć nawet najmniejszych sęków, gdyż z czasem dziury by się porobiły.
Kilka minut i już jesteśmy na drugim brzegu. Samochodem, okrężną drogą, zajęłoby to minimum pół godziny.
- Jakieś 20 lat temu przyszedł mi do głowy pomysł, aby zrobić wózek do przeprawy przez San. Zamocowałem go na linie. Dosłownie przelatywał nad rzeką. Doskonały transport latem i zimą, gdy jest kra na Sanie. Niestety, dwa lata temu spiętrzona kra porwała wózek. Z brzegów wyrwała grube pale, do których była umocowana lina. Wtedy przerzuciłem się na łódkę - wspomina Lubera.
Z początku dzieci łódką dostawały się do szkoły, teraz ludzie do pracy. Każdego dnia wykonuje minimum kilka kursów. Bywa, że przepływa i kilkanaście razy. Szczególnie w sezonie turystycznym. Trzyma się żelaznej zasady: od nikogo nie bierze opłaty.

Zakochany w wolnej przestrzeni

[obrazek3] Własna elektrownia wiatorwa to marzenie jeszcze z młodzieńczych lat.
(fot. AUTOR)Przed wojną na prawym brzegu Sanu w Ruszelczycach było kilkadziesiąt domów. W latach wojennych władza ze Wschodu uznała wszystkich tutejszych mieszkańców za wrogów. Ludzi zesłano na Sybir, domy zrównano z ziemią.
- W 1970 r. poznałem swą przyszłą żonę. Trzy lata później ożeniłem się. Byłem zawodowym strażakiem. Mogłem zamieszkać w Przemyślu, jednak wybrałem to miejsce - opowiada.
Nigdy nie żałował wyboru. Nawet wtedy, gdy chciano go na komendanta straży pożarnej do Ustrzyk. Nie skusiła go oferta wygodnego służbowego mieszkania w mieście. - Ja kocham przestrzeń. Tu jestem u siebie, wolny, wszędzie mogę pójść. Nie boję się mieszkać na takim odludziu. Wyznaję zasadę, że lepiej mieć stu przyjaciół niż jednego wroga. Jak dotychczas to się sprawdza. Nikomu nie wadzę, a chętnie pomagam.
Turyści wiedzą, że zawsze mogą zatrzymać się na jego przystani. Okazję wykorzystują zwłaszcza uczestnicy wiosennych i letnich spływów kajakowych. Dostaną czystą wodę, mleko, ser. - Chcą płacić. A ja nie biorę od nich pieniędzy, bo widzę, że u takich młodych turystów się nie przelewa.

Na ratunek

Oprócz jego domu, za Sanem są jeszcze dwa. Powstają letniskowe altanki. Wszystkie na modłę Lubery. Jakaś nietypowa brama wjazdowa, skalniak. Najbliższy sąsiad też dopływa na skróty. Kupił gotową metalową łódkę. - Metalowa nie jest najlepsza, bo w razie czego idzie na dno. Natomiast moje drewniane, nawet jak się wywrócą, to i tak utrzymują się na powierzchni.
San jest w tym miejscu płytki, jakieś 70 centymetrów. Ale potrafi być groźny. - Była akurat kra. Wsadzam syna do wózka i jedziemy. W pewnej chwili wózek staje na środku. Tymczasem kra zaczyna spływać, tworzy się zator, lód się podnosi. Ludzie krzyczą, że trzeba ratować. Staję na lodzie, pod wózkiem i pcham. Pojechaliśmy. Jakoś się udało - rozpamiętuje.
Innym razem przechodził po krze. Żona radziła, żeby nie iść tego dnia przez rzekę. Ale on robił to już wiele razy. Poszedł pewnym krokiem. - Nagle wielka tafla lodu odrywa się od brzegu i płynie razem ze mną. Panika. Biegnę, ile sił w nogach. Chyba jeszcze nigdy tak szybko nie biegłem. Nawet nie zauważyłem, że już jestem na brzegu. Biegłem jeszcze chyba z 50 metrów po polach.
Za rzeką zaczyna się prawdziwe królestwo Lubery. Na przystani dwie rezerwowe łódki. Przed wejściem na posesję witają dwa stawy.- Od wielu lat hoduję karpie - wyjaśnia.
Za murowanym domem, w znacznej części samodzielnie postawionym przez pana Romana, drewniany domek letniskowy.- Bo ja to taka złota rączka jestem. Te zawiasy to po bańkach na mleko - objaśnia i prowadzi do środka. Stare sprzęty to kolejna jego pasja. Za dwa wiekowe krzesła kupił komuś dwa nowiutkie. Ma przedwojenne radyjko Diora. Sporo ozdób z czarnego dębu. - To bardzo dobry surowiec. Takie drewno z tysiąc lat leży w wodzie. Na naszym terenie sporo można go spotkać.
W Sandomierzu z czarnego dębu zbudowano tron dla Ojca Świętego, a on z czarnego dębu wykonał solidną zasuwę na drzwi. - Żadna siła takich drzwi nie ruszy - śmieje się.

Prąd z własnej elektrowni

Jedno z największych marzeń Romana Lubery - elektrownia wiatrowa. Na razie mały wiatrak umieszczony jest na drewnianym palu. - Gdy miałem 18 lat, zaczytywałem się "Młodym Technikiem". W jednym numerze był opis małej elektrowni wiatrowej. Już wtedy postanowiłem, że kiedyś taką wybuduję. Do dziś trzymam tę gazetę.
Najpierw były małe dzieci, potem praca i tak zeszło 30 lat, a elektrownia nie powstała. Dopiero teraz ma czas na majsterkowanie.
- Z taką małą turbiną to spokojnie dostarczę energii dla swojego domu. Bez problemu pójdzie kuchenka, telewizor, radio i oświetlenie. Ale mam już przygotowaną większą turbinę. Taka pociągnęłaby i z 10 gospodarstw. Dogadam się z elektrownią i będę prąd sprzedawał - wyjawia. - Ale to nieopłacalne, ledwie 30 groszy za kilowat.
Grzeczność nakazuje, aby gości odprowadzić do drzwi mieszkania lub bramy obejścia. On przybyszów odstawia łódką na drugi brzeg Sanu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24