MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wywrotka na łódce

EWA CZAPKOWSKA
Kiedy łódka się wywraca, myślisz: - To niemożliwe, to nie mogło się stać. Ale nawet gdy lądujesz w wodzie i bliżej ci do dna niż do brzegu, nie żałujesz, że zacząłeś żeglować. Bo tak to już jest. Choćby nie wiem co się działo, wiesz, że jesteś we właściwym miejscu, o właściwej porze.

- Będę robił patent żeglarski - oznajmił Marcin. Fizyk - racjonalista postanowił spełnić dziecięce marzenie. - Zapisujesz się? - spytał mnie znienacka. - Jasne!
I tak, zamiast planowanego prawa jazdy, rozpoczęłam zdobywanie "prawka" na łódkę.
Kurs nietypowy, bo eksternistyczny. Obawy, że będę najstarsza, pryskają po wejściu na salę wykładową. Zamiast spodziewanych licealistów, w ławkach II LO siedzą stateczni panowie, niektórzy w garniturach. Pań tyle, co na lekarstwo. Oprócz mnie żeglarką chce zostać jeszcze Ula, świeżo upieczona lekarka, Ela - prowadząca sklep i Beata, która opracowując nowe leki, walczy z zarazkami. Z pierwszej ławki macha uśmiechnięty Marcin. - Zaczynamy. Pierwsze koty za płoty, czyli budowa jachtu - oznajmia z radością.
Po dwóch godzinach czas na refleksję: - Chyba zgłupiałam, pakując się w to. Życia mi nie starczy, żeby wszystko zapamiętać - stwierdzam z przerażeniem. Starania prowadzącego o wyglądzie wilka morskiego owocują tym, że potrafię odróżnić maszt od kadłuba. Po kilku tygodniach wykładów, uzbrojeni w teorię, wyruszamy nad bieszczadzkie morze.

Najbezpieczniejsza załoga

Stacjonujemy na Wyspie Energetyka. Na powitanie flauta, czyli brak wiatru. Jest czas, żeby się lepiej poznać i dobrać w załogi. Zbyszek, mąż Eli, łudząco podobny do Krzysztofa Materny, opowiada kawał za kawałem. W bezwietrzną pogodę okaże się niezastąpionym załogantem.
Wita nas lekarskie trio: Ula, Paweł i Piotrek. Będziemy pływać razem. - Mamy najbezpieczniejszą załogę na kursie, aż trzech medyków na pokładzie - śmieje się Marcin. Na brzegu biała omega, sportowa łódka. Chłopcy przygotowują żagle, Ula i ja wykonujemy prace bosmańskie, czyli... myjemy pokład. Szorowanie przerywa ze śmiechem Marcin. - Popatrz na to! "To" okazuje się wielkim logo "nowin", które zdobi powierzchnię grota, czyli większego żagla. Akurat ja trafiam na dziennikarską łódkę.
Odbijamy. Instruktor, imiennik Marcina, przydziela zadania. Płeć piękna nie ma co liczyć na taryfę ulgową. - Dziewczyny do pagai - komenderuje kapitan. Razem z Ulą chwytamy wiosła i prując wodę, nadajemy łódce prędkości. - Nieźle, dziewczyny - komplementują nasze wysiłki chłopcy. Stawiamy żagle, pierwszy raz w życiu.
Kilka godzin żeglowania mija na orientowaniu się, jakim kursem płyniemy względem wiatru, na przymierzaniu się do zwrotów. Pogoda sprzyja żółtodziobom, wieje zaledwie jedynka w skali Beauforta. - Mogłoby mocniej dmuchać - życzy sobie Ula, zachęcona początkowymi sukcesami. Prośbę wypowiada chyba w złą godzinę. Niebo zaciąga się czarnymi chmurami, obficie raczą nas deszczem. Zbliża się nawałnica. - Na jeziorze pustynia, ani jednego żagla na horyzoncie - z niepokojem zauważa Marcin. Przemoczeni, kierujemy się w stronę wyspy. Stanica powoli się przybliża. Na tarasie widać sylwetki kursantów. Kiedy szczęśliwie dobijamy do brzegu, nasz trud nagradzają oklaskami. - Chrzest macie za sobą - słyszymy. Czeka na nas gorąca herbata zaprawiona rumem.

Męskie szanty

Ściana deszczu odgradza wyspę od solińskiego jeziora, tak jest do końca dnia. O pływaniu nie ma mowy. Pod wiatą rozpalamy ognisko. Instruktor Maciek, o oczach cherubina i głosie barda, wyśpiewuje szanty.
- W żeglarskich pieśniach kobiety albo się porzuca, albo do nich tęskni - zauważa Ulka. - Albo kupuje się ich uśmiech za dwa dolary. Zgodnie stwierdzamy, że to niesprawiedliwe. - Zdegradowali nas w żeglarskiej hierarchii. Trzeba to zmienić! - postanawiamy.
Poranek witamy przy dogasającym ognisku. Jezioro spowijają mgły. Na wschodzie niebo rozpala się słońcem. - W życiu czegoś takiego nie widziałem - zachwyca się Marcin. Po wodzie, niczym duchy, suną kłęby pary, przybierają fantastyczne kształty. W oddali kipiel z mgieł. - Jak tabun pędzących koni - rozmarza się Marcin, ów racjonalista. Zmęczeni, zasypiamy.

Koło w roli człowieka

Dwa tygodnie później. Za nami dwa weekendy na wodzie, bakcyl żeglowania zaszczepił się na dobre. Wypływamy. Ulka dopada steru jako pierwsza, pływa brawurowo. - Alarm! Człowiek za burtą! - krzyczy nagle Piotrek. Lekarka błyskawicznie wydaje komendy, rozpoczynamy akcję ratunkową. Po minucie rozbitek jest na pokładzie. - Wybrany poprawnie - instruktor komentuje ćwiczeniowy manewr Uli. Symulacja niebezpiecznej sytuacji to podstawa kursu. "Człowiek" - w tej roli koło ratunkowe - ląduje za burtą co chwilę.
Woda miejscami robi się czarna. To znak, że zaczynają się szkwały - nagłe, mocne podmuchy wiatru. W powietrzu dziwna szarość. - Jesteśmy blisko przystani, jak zacznie padać, szybko wrócimy. Pływamy dalej, szkoda takiego wiatru - postanawiamy. Siadam przy sterze. Jeden zwrot, drugi. Kolej na wyciąganie "człowieka" z wody. Nagle instruktor zauważa zbliżający się w naszą stronę szkwał. - Wyluzować żagle! - pada komenda. Jesteśmy gotowi na uderzenie.

Lekcja pokory

Mocny podmuch, łódka przechyla się, jest niebezpiecznie, balastujemy, wychylając się za burtę. - Ale walnął, jakby... - Paweł nie kończy, bo nagły oddmuch uderza z taką siłą, że wyrywa mu z ręki liny grota - większego żagla. Żywioł wyrywa do góry bom ( pozioma rura przmocowana do masztu), tylko cudem nie zmiata nikogo z pokładu i nie roztrzaskuje nam głów. Ruchy sterem nie poprawiają sytuacji - łódź mnie "nie słucha". Na pokład wdziera się spieniona woda - wywracamy się! Ostatnia myśl - to niemożliwe! Woda jest wszędzie, buty stają się coraz cięższe, ciągną bezlitośnie pod wodę. Omega momentalnie obraca się o 180 stopni. - Zaplątałam się w liny! - udaje mi się krzyknąć, chwilę później jestem pod wodą. Panicznie próbuję się wyplątać, w końcu udaje się. Zszokowani, chwytamy się burty. - Są wszyscy?! - krzyczy instruktor. Nie widać Marcina. Ktoś chwyta mnie za rękę - to on. Kiedy łódka zaczęła się wywracać, wdrapał się po burcie i został na kadłubie. Z jego pomocą wydostajemy się z zimnej wody.
- Jesteście cali? Nic się nikomu nie stało? - padają pytania z jachtów, które podpłynęły do nas z pomocą. W dwie minuty później przypływa WOPR. Przesiadamy się na motorówkę i w ekspresowym tempie jesteśmy na Wyspie. Jakiś czas potem WOPR holuje naszą łódkę. Mozolne jej stawianie, wylewanie wody. - Huraaaaaa! - krzyczy nagle jeden z instruktorów - niebieskooki Maciek. - Ale numer! Moja komórka się znalazła! - radość ze znalezienia zguby okazuje, fikołkując po plaży. Okazuje się, że telefon dostał się między pokłady łódki podczas wywrotki, w której uczestniczył na pechowej omedze trzy tygodnie wcześniej. - No to mamy dodatni bilans wywrotki - stwierdza Marcin.
Tydzień później zdajemy egzamin. Niezniechęceni wywrotką, wyruszamy w samodzielny rejs.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24