- I tak bylibyśmy dzisiaj w Polsce, w Unii Europejskiej. A mamy to, co mamy - kończąc swoją opowieść Andrij z rezygnacją macha ręką.
- A po co wam Unia? Przecież wielu Ukraińców nie chce nawet o niej słyszeć. Chcą do Rosji - podpytuję.
- To niech idą. A my chcemy do Unii - zapiera się Andrij.
Razem z dwoma innymi mężczyznami stoi w Rynku w Niżankowicach. Pracuje w odległym o kilka kilometrów Nowym Mieście, w zakładzie samochodowym. Ale dzisiaj ma wolne, bo nikt nie zlecił naprawy. Dwaj pozostali? Andrij mówi, że to biznesmeni. Jakoś trudno w to uwierzyć, sądząc po wyglądzie. Adrij zauważył, jak z niedowierzaniem popatrzyłem na jego kumpli i szybko uzupełnia informacje o kolegach.
- Jeżdżą do was, do Polski. Na handel. I przywożą rozmaite rzeczy. Teraz najwięcej telewizorów i mięsa - mówi.
- U was nie ma?
- Jest, ale droższe i gorsze.
- A co wywożą? - zagaduję, ale na końcu języka mam, że papierosy i alkohol.
- Nic. Biorą tylko pieniądze i jadą na zakupy. Szkoda, że muszą stracić kilkadziesiąt kilometrów, aby dojechać do Przemyśla. Jakby tutaj była granica, to mieliby tylko kilkanaście - mówi Andrij.
Polskę widać doskonale
Z Niżankowic do Przemyśla wiedzie prosta, kilkukilometrowa droga. Pozostałość przedwojennego szlaku do Dobromila i dalej na południe. Po polskiej stronie szosa doskonale utrzymana, choć niezbyt szeroka. Wojewódzka. Po stronie ukraińskiej też nie najgorsza. Nieco głębokich dziur, ale przecież u nas na wielu drogach też takie są.
Inne sprawy wyglądają dużo gorzej.
- Czasami chodzimy sobie popatrzeć na Europę. Inny świat jest blisko - zasmuca się Andrij.
Od polskiej strony do polsko - ukraińskiej granicy można podjechać czy podejść bez problemu. Do samego szlabanu. Jak podejdziemy zbyt blisko, to polski strażnik zwróci nam uwagę, może poprosić o jakiś dokument tożsamości.
Za szlabanem do niedawna była nieprzerwana droga asfaltowa. Rzadko używana, więc w dobrym stanie. Ale kilka lat temu, po wstąpieniu Polski do Unii, Ukraińcy rozkopali asfalt. Wzdłuż linii granicznej zaorali pas ziemi. Teraz, po roztopach, nie ma szans przejść, błoto po kolana. Dostępu do Ukrainy broni jeszcze poradziecka sistema. To rozciągnięte ogrodzenie z drutów, pod napięciem. Nie wiadomo, czy działa, ale lepiej nie ryzykować dotknięcia. Potem ogromna, stalowa brama, a na końcu szlaban.
Od geograficznej, o wiele gorsza jest jednak granica mentalności.
Deski w błocie i internetowa odprawa na granicy
Niesiemy na Ukrainę Betlejemskie Światełko Pokoju. Jak przejść przez błoto? Ukraińcy naprędce wykombinowali szerokie, stare deski. Z odzysku, bo jakieś malunki jeszcze są na nich. Z lekkim uśmiechem na twarzy idziemy, bo nie ma innej drogi. Po desce idzie prezydent Przemyśla, starosta przemyski, senator, wójtowie i inne VIPy.
Wszyscy w eleganckich garniturach. Wreszcie cała orkiestra.
Może to celowe, aby nikogo nie przepuścić bez skontrolowania.
Polski strażnik tylko rzucił okiem na paszporty. Kontrola trwała dwie, trzy sekundy.
- Tak powinno się przekraczać granicę - cieszy się jeden z uczestników.
Jesteśmy już na Ukrainie i... stoimy, jak to tradycyjnie na polsko - ukraińskiej granicy. Te deski w błocie, którymi przed chwilą przechodziliśmy, nieco kłócą się z mobilnym, podłączonym do Internetu systemem kontroli dokumentów. Ten trochę zawodzi, więc czekamy.
- Nie wolno fotografować i filmować naszych strażników - syczy ukraiński pogranicznik. Każe usunąć z aparatu zdjęcia, na których są funkcjonariusze. Dba, aby dokładnie je pousuwać. Od tej chwili mam "opiekuna", z którym konsultuję każde kolejne ujęcie. Odpuszcza dopiero, gdy wychodzimy poza rejon przygraniczny.
W sklepie Europa
Niżankowice zaczynają się kilkaset metrów od linii granicznej. Typowa miejscowość na ukraińskiej prowincji. Nie taka jak te w pobliżu dużych przejść granicznych. W 2005 r. zasłynęła gipsową figurą Matki Bożej, stojącej w kościele, która przez kilka dni płakała łzami. Mieszkańcu uznali to za cud.
Chodnik wylany asfaltem, nierówny, z licznymi ubytkami. Ale za to krawężniki, choć wyszczerbione, to starannie pomalowane na biało. Domy są w dużo gorszym stanie. Od lat nie były remontowane. Dużo drewnianych. Zapewne sporo pamięta czasy Polski. Prawie na każdym antena satelitarna.
Biedę widać wszędzie. Jeden drewniany dom zapadł się. W innym, właściciele chroniąc się przed zimnem, obili okna... folią. Szczelnie. Pewnie przez całą zimę ich nie otworzą, bo nie ma jak.
Uwagę zwraca piętrowa, murowana kamienica. W strasznym stanie, pewnie jeszcze przedwojenna, ale za to na jej ścianach jest kilkanaście anten satelitarnych.
Niżankowice kiedyś były miastem. Straciły ten przywilej jeszcze przez II wojną światową. Teraz są osiedlem miejskim. Zachował się Rynek. Przynajmniej teoretycznie. Jedna z alei świeżo wyłożona kostką brukową. Czyli coś się zmienia.
Najładniejsze budynki to cerkwie, greckokatolicka i prawosławna. No i sklep. W tym to już Europa.
- Można płacić złotówkami - zachęca sprzedawczyni.
Lokal w niczym nie różni się od polskiego sklepu. Podobny asortyment, elektroniczne kasy. Są nawet dyskretne kamery monitoringu.
- Ceny niewiele niższe niż w Polsce - przekonuje Andrij. - Ale na nasze zarobki zdecydowanie za wysokie. Te cukierki, których wy tyle nabraliście, z miejscowych rzadko kto kupuje.
Na Euro zdążą z przejściem
Andrij i jego koledzy są zaskoczeni, gdy mówimy im, że za niedługo koło Niżankowic powstanie przejście graniczne. Dla samochodów osobowych i autobusów.
- U nas się o tym nie mówi. Ale pewnie, że by się przydało - twierdzi jeden z kolegów Andrija. On i jego towarzysz - biznesmen nagle ożywiają się i wypytują o to przejście
Tłumaczę, że jeszcze w tym roku ruszają prace projektowe, budowa może w przyszłym. Potrwa z dwa, trzy lata.
- Na Euro będzie gotowe - cytuję ulubione powiedzenie naszego rządu z ub. roku. Jednak Ukraińcy nie rozumieją o co chodzi. - Na Euro 2016 będzie gotowe - poprawiam, ale też nie załapują.
Mówią natomiast, że Niżankowice ożyją.
- Pewnie w co drugim domu będzie hurtownia papierosów i wódki - rozmyślają. Tylko, że miejscowych nie dopuszczą do interesu. Pojawią się inni, a tutejsi będą musieli płacić za to, że mogą w swoich domach handlować.
Stalin najpierw ukradł a potem kazał płacić
Jak to z tym złotem było? W 1951 r. pojawiła się szansa na przyłączenie do Polski Niżankowic i sąsiednich terenów. Chodziło o to, aby linia kolejowa Przemyśl - Zagórz w całości znalazła się w Polsce. Jednak Stalin miał zażądać sporej zapłaty w złocie, na co władze polskie nie zgodziły się. W tym okresie Polska wymieniła się z ZSRR innymi ziemiami. W zamian za część Bieszczad z Ustrzykami Dolnymi oddaliśmy wschodnim przyjaciołom bogate w surowce tereny na wschód od Lubelszczyzny.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Nagłe wieści o Janinie i Tadeuszu z "Sanatorium miłości"! Znamy sensacyjne szczegóły
- "Nasz Nowy Dom" czekają spore zmiany! Romanowska nie pomoże już biednym rodzinom
- Tak córka Marty Kaczyńskiej radzi sobie w Korei. Niesamowite, jak się zmieniła [FOTO]
- Prześledziliśmy przemianę włosów Majdana. Było ściernisko, a dziś jest San Francisco