Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

1918. Jak do Rzeszowa i Przemyśla przyszła niepodległość

Andrzej Plęs
18 lutego 1918 roku zastrajkowały rzeszowskie urzędy, szkoły i kolej, w oknach domów pojawiły się biało-czerwone flagi, ulicami Rzeszowa przeszła manifestacja. Na zdjęciu legioniści pod pomnikiem Tadeusza Kościuszki.
18 lutego 1918 roku zastrajkowały rzeszowskie urzędy, szkoły i kolej, w oknach domów pojawiły się biało-czerwone flagi, ulicami Rzeszowa przeszła manifestacja. Na zdjęciu legioniści pod pomnikiem Tadeusza Kościuszki. zbiory Muzeum Okręgowego w Rzeszowie
W Rzeszowie manifestowano, rozbrajano wojska zaborców. Przemyślanie musieli chwycić za broń i walczyli 10 dni.

W 1918 roku zmęczony wojną, dziesiątkowany gruźlicą, nękany nieustannymi brakami aprowizacji lud Galicji dojrzewał do buntu wobec cesarsko-królewskich Austro-Węgier.

Choć - jak sądzić po doniesieniach ówczesnej rzeszowskiej prasy - wciąż bardziej zajęty był brakiem węgla na opał, nafty do lamp i żywności niż potrzebą narodowej wolności.

Wysiłek wojenny cesarskiej armii nakazał rekwizycję już nie tylko dzwonów kościelnych na potrzeby wojska, ale klamek od drzwi i okuć, rekwizycję płodów rolnych, co musiało pogłębić rosnącą niechęć mieszkańców galicyjskich wsi i miast. A tu jeszcze z Krakowa ciągnęły wieści, że Legiony, że Piłsudski, że Polska...

Bunt narasta

Już w lutym 1918 roku zastrajkowały rzeszowskie urzędy, szkoły i kolej, w oknach domów pojawiły się biało-czerwone flagi. Msza św. w kościele farnym była początkiem manifestacji, która przeszła ulicami miasta pod pomnik Tadeusza Kościuszki.

Atmosferę wyznaczały odśpiewane jeszcze w kościele "Rota" i "Boże, coś Polskę", tak dawno przecież niesłyszane. Biskup przemyski Józef Sebastian Pelczar zdecydował, by w każdej diecezji odprawiano nabożeństwa błagalne "za Polskę", choć Polski formalnie przecież nie było.

- Muszę podkreślić znaczenie ruchu ludowego, szczególnie w Galicji, dla odradzającej się polskiej świadomości narodowej z początkiem XX wieku - zaznacza dr Jerzy Majka z Muzeum Okręgowego w Rzeszowie. - Dość wymienić działalność ks. Stanisława Stojałowskiego, polskich posłów Sejmu Krajowego, którzy wciągali chłopów w obręb narodu polskiego.

Bunt wobec zaborcy rósł, skoro lud Galicji masowo odpowiedział na apel pisma "Głos Rzeszowski", by "odesłać natychmiast wszystkie obce oznaki, jeśli je kto i jakie posiada - a upornego uważać jako nie-Polaka, jako infamisa ipso facto".

Toteż odsyłano Wiedniowi medale i odznaczenia i czyniło to nawet wielu z tych, którzy wciąż pozostawali na posadzie z woli cesarstwa. W internowaniu wciąż pozostawali legioniści Piłsudskiego, toteż mieszkańcy Rzeszowa i miast galicyjskich urządzali zbiórki darów na ich rzecz.

Wzrost nastrojów antyaustriackich dostrzegły wreszcie władze, bo do starostów i władz terenowych wysłały rozporządzenie, by zgody na żadne takie zbiórki nie dawać, nie dopuszczać do manifestacji i zakazać publikacji prasowych, które choćby w małym stopniu dotykają kwestii patriotycznych.

A niezadowolenie z rządów zaborcy wzrosło jeszcze wiosną i latem 1918, kiedy władze okupacyjne zarządziły wywózkę żywności z Galicji. Aż się "Głos Rzeszowski" oburzył: "My chcemy żyć, a nie pracować, jak niewolnicy na inne narody Austrii! (...) Oto drwi się z nas, naszych uczuć i potrzeb narodowych".

Taki ton w lokalnej prasie był nie do pomyślenia jeszcze rok wcześniej, ale latem 1918 roku czuć już było rozkład ck Austro-Węgier.

Jeszcze jej armie czasem odnosiły sukcesy na froncie włoskim, ale Czesi od tygodni już krzyczeli, że są wolnym narodem (choć wcale jeszcze nie byli), a i do Galicji docierały wieści, że rodzi się tam Niepodległa.

Tylko co to znaczy? - zastanawiano się nad Wisłokiem i Sanem. Z prasy lokalnej nie sposób się było tego dowiedzieć, bo tu wciąż rządziła cesarska cenzura.

Telegrafy też pod cenzorską kontrolą, a komunikacja kolejowa z nie tak przecież odległym miastem królów polskich w warunkach wojennych niełatwa. W Galicji bunt narastał, ale jak wywalczyć sobie wolną Polskę - nie wiedziano. Rządzili wciąż urzędnicy Franciszka Józefa i cesarskie wojsko.

Rozbroimy, a potem... się zobaczy

Jesienią 1918 w wielonarodowościowej armii cesarskiej niewiele zostało woli walki. Ochotę odbierały niepowodzenia frontowe, pogłoski o tym, że tu i tam tworzą się nowe rządy. Szczególnie szeregowy żołnierz nie chciał umierać za cesarza.

Już latem 1918 pojawiło się pojęcie "zielonej kadry" czyli wojskowych, którzy nie wracali do jednostek po urlopach. Wielu z nich ukrywało się w okolicach podrzeszowskiego Budziwoja, byli zorganizowani na wzór wojskowy, wystawiali warty, trzymali dyscyplinę, a przewodzili im byli legioniści i członkowie Polskiej Organizacji Wojskowej, powołanej cztery lata wcześniej przez Józefa Piłsudskiego. Rzeszowską POW licznie zasilali uczniowie miejscowych szkół średnich.

Zaczęło się 31 października, kiedy -zniecierpliwiona brakiem rozkazów od krakowskiego dowództwa - rzeszowska młodzież POW wyszła na ulicę miasta i poczęła zrywać ze ścian cesarskie symbole władzy.

- Wydaje się, że to była zupełnie spontaniczna akcja rzeszowskiej młodzieży - zauważa dr Majka. - ,b>Młodzież, w większości członkowie POW, poczęła rozbrajać żołnierzy austriackich, którzy - w wielu przypadkach - niczego innego bardziej nie pragnęli. To pozwalało im pozbyć się munduru, ale jednocześnie uniknąć posądzenia o dezercję. To rozpoczęło tak zwaną "dziką demobilizację" jednostek. Groźną o tyle, że w ten sposób zdemobilizowany i pozbawiony kontroli żołnierz zachowuje się nieobliczalnie.

Młodzi z POW zajęli splądrowane wcześniej przez dezerterujących żołnierzy magazyny wojskowe koszar. "Zdemobilizowani" pieszo albo koleją uciekali do rodzinnych domów, unosząc z sobą wszystko, co zdołali zabrać.

To wtedy ,b>grupa legionistów i członków POW zdecydowała się opanować rzeszowski dworzec kolejowy, po czym zarządziła kontrole wyjeżdżających, odbierając im to, co stanowiło własność państwową.

Nade wszystko - broń, bo legioniści zakładali, że rodzącej się wolnej Polsce potrzebna będzie polska armia, którą czymś trzeba uzbroić i w coś ubrać.

- Legioniści, jako wojskowi, doskonale zdawali sobie sprawę, że węzły kolejowe stanowią punkty strategiczne, wedle ówczesnej sztuki wojennej - tłumaczy dr Majka. - Po krótkim sporze z komendą dworca opanowano go, kontrolowano przejeżdżające pociągi, z transportów rekwirowano broń.

Na ścianie dworcowego budynku zawisł napis w języku polskim "DOWÓDZTWO DWORCA". Prawdopodobnie pierwsze polskie dowództwo w mieście.

Ale wciąż nie było dowódcy, kiedy późnym popołudniem na dworzec wjechał por. Włodzimierz Babka, dowódca POW w Stryju. Zmierzał do Krakowa po nominację na komendanta obwodu rzeszowskiego, ale zdecydował się zostać i objąć dowództwo bez formalnej nominacji.

Na ulicach panował chaos, w sklepach - pustka, w sercach - euforia albo niepokój. Gdzieniegdzie słychać było strzały karabinowe, wielu młodych na zdobytej broni samodzielnie urządzało pierwsze szkolenia strzeleckie. W koszarach - resztki ck armii, która wciąż stanowiła symbol cesarskiego władztwa nad tą ziemią.

Por. Babka ruszył z delegacją do komendanta tych wojsk, Polaka płk. Celestyna Brucknera, by żądać złożenia broni. O ile sam Bruckner skłonny był zadośćuczynić tym żądaniom, to dowódca batalionu wiernych cesarzowi "Deutschmaistrów" stawiał opór.

I kiedy strony prowadziły negocjacje, gdzieś z oddali dobiegł negocjatorów odgłos przeciągłej serii ciężkiego karabinu maszynowego.

Nie wiadomo, czy strzelano na postrach, na wiwat, czy też prowadzono pospieszne szkolenie strzeleckie członków POW, ale ta seria przekonała opornych, by władzę w Rzeszowie przekazać siłom narodowowyzwoleńczym. 1 listopada - na mocy porozumienia, wierne cesarzowi jednostki "Deutschmeistrów" odjechały z dworca kolejowego w kierunku Krakowa.

1 listopada Rzeszowszczyna była wolna, choć niespokojna. Bieda, głód, puste sklepy, reglamentacja podstawowych produktów, tymczasem wojskowe magazyny pełne, toteż łatwiej było wolność zdobyć, niż nad nią zapanować.

Magazyny i transporty kolejowe rabowane były przez dezerterujących żołnierzy i przez ludność cywilną, spekulację co rusz piętnowała lokalna prasa.

Ostatnim aktem walki o wolność był epizod z wieczora 1 listopada, kiedy do koszar kawaleryjskich za Wisłokiem (dziś - przy ul. Lwowskiej) powrócił oddział terenowy ck armii. Pewnie niezorientowany w sytuacji, próbował podjąć walkę z polską już załogą koszar, wywiązała się strzelanina i wtedy na pomoc przyszła "zielona kadra" z Budziwoja.

Żywioły dwa

Tak rodziła się niepodległość po rzeszowsku. W Jarosławiu bardzo podobnie, bo na wschód od Jarosławia sprawy się nieco komplikowały. Tu o niepodległość walczył żywioł polski i ukraiński, a walcząc między sobą, walczyły jednocześnie z austro-węgierskim zaborcą.

Twierdzą Przemyśl, w imieniu CK armii, władał Polak, gen. Stanisław Puchalski. Mocno kontrowersyjna postać, wcześniej komendant Legionów Piłsudskiego, który z Marszałkiem nie potrafił się porozumieć, toteż ze stanowiska komendanta został usunięty.

Ledwie - z woli dowództwa ck armii - objął komendanturę Twierdzy Przemyśl z końcem października 1918 roku, a zbuntowało się przeciwko niemu ok. 600 ukraińskich żołnierzy z Żurawicy, zajmując przemyskie koszary i internując wszystkich wojskowych, którzy nie byli Ukraińcami.

Dopiero groźba Puchalskiego, że wyśle przeciwko nim oddziały węgierskie, skłoniła buntowników do zorganizowania wiecu, na którym ogłoszono, że pogłoski o upadku Austro-Węgier nie są prawdziwe. Bunt upadł, szeregowi żołnierze ukraińscy rozeszli się do domów i 1 listopada Przemyśl obsadzono polskimi wartami.

Wieczorem tego dnia rozpoczęto negocjacje polsko-ukraińskie. Wynik był taki, że miastem miała zawiadywać dziewięcioosobowa komisja polsko-ukraińsko-żydowska, a porządku pilnować milicja, również narodowościowo mieszana.

Taki porządek trwał dwa dni, bo po tym czasie prawobrzeżny Przemyśl opanowała kilkudziesięcioosobowa grupa ukraińskich ochotników. Internowany gen. Puchalski z niewiadomych powodów wydał rozkaz, by oddziały polskie opuściły miasto i powiat przemyski, za co później stanął przed sądem generalskim.

Oddziały polskie nie poddały się rozkazowi Puchalskiego i rozpoczęły się trwające dziesięć dni walki. Wojsko polskie ostrzeliwało z armat prawy brzeg Sanu, ukraińscy żołnierze odpowiadali ogniem i próbowali zablokować mosty, których - nie wiedzieć czemu - nie zniszczyli, wbrew rozkazom dowództwa.

Po 10 dniach oddziały polskie weszły do prawobrzeżnego Przemyśla, Ukraińcy wycofali się w kierunku Chyrowa, a przez całą tę noc prawa strona miasta doświadczała rabunków, dokonywanych w sklepach i mieszkaniach dzielnicy żydowskiej.

Tygodnia trzeba było zdziesiątkowanym wojną, nękanym grypą hiszpanką przemyskim Polakom, by okrzepnąć po walkach o miasto i ruszyć na odsiecz wciąż walczącym o niepodległość lwowianom.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24