MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Cygańskie życie

apudlo
WŁADYSŁAW BOROWIEC
To był nasz popisowy numer. Dwie osoby stojące na specjalnych drabinkach, na wysokości 6 metrów po dwóch stronach areny, rzucały, jeden do drugiego, lżejszymi ludźmi, wówczas akurat mną. W powietrzu robiłem ewolucje, salta, piruety, obroty. Tak przez pięć lat, aż złamałem kręgosłup.

Na szczęście rdzeń kręgowy nie został uszkodzony i artysta Grzegorz Raszpla nie skończył na wózku inwalidzkim. - Teraz już nie potrafię wykonać takich akrobacji - mówi dzisiaj.
Pozostały obawy i lęk. - Zrezygnowałem z areny, ale nadal jestem w cyrku. Praca w reklamie cyrku "Korona" za bardzo mnie nie rajcuje, lecz cieszę się z tego, że pozostałem w środowisku - uśmiecha się Grzegorz.
Niegdyś w cyrku pracował jego dziadek, wujek i ciotka. - Od szóstego roku życia trenowałem gimnastykę. Nie po to, by startować w zawodach, tylko żeby móc być artystą cyrkowym. Pierwszy kontrakt - w lunaparku w Japonii. Było cudownie. Pracowaliśmy pod chmurką. Było to szczególne doświadczenie. Inaczej występuje się pod kopułą, gdzie ma się stałe punkty odniesienie, a inaczej pod gołym niebem, gdzie wszystko robi się na wyczucie, a po niebie płyną chmury myląc orientację.

Kariera jest ulotna

Przed wejściem do cyrkowego namiotu brodaty młodzian rozdaje ulotki firmowane przez Front Wyzwolenia Zwierząt Federacji Anarchistycznej. Z ulotki wyczytać można, że cyrk jest śmieszny, ale nie dla zwierząt i że jest to zabawa dla ludzi, a dla zwierząt więzienie.
W "Koronie" występują wielbłądy, konie, kozy, byk Fernando, gęsi, psy tchórzofretki i lamy.
- Ostatnio lamy nie wychodzą na estradę, bo spodziewają się potomstwa, więc muszą mieć spokój - zastrzega Lidia Król, dyrektorka i właścicielka cyrku. Reprezentuje już siódme pokolenie sztuki cyrkowej. - Studia na AWF w niczym mi nie przeszkodziły, bo życie napisało inny scenariusz - żartuje. Występowała jako akrobatka na drążku przez 10 lat. Ulotny jest jednak żywot cyrkowych karier, jej zakończyła się kontuzją. Wówczas, dzięki zaoszczędzonym za granicą pieniądzom założyła wraz z siostrą i szwagrem pierwszy w Polsce prywatny cyrk.
- Nasze życie jest nadal trochę cygańskie, ale minęły czasy, gdy wokół areny biegały cyrkowe dzieci, nagie, bose i bez możliwości chodzenia do szkoły - mówi pani Lidia. - Dawniej cyrkowcy tworzyli zamkniętą trupę, rządząca się własnymi prawami. Było to elitarne towarzystwo, a ożenek któregoś z artystów był możliwy tylko z osobą z branży. Teraz jest coraz mniej rodzin cyrkowych, zanika tradycja.

Ciężki kawałek chleba

[obrazek3] (fot. WŁADYSŁAW BOROWIEC) - Trzeba ten zawód kochać, by móc go wykonywać - uważa Grzegorz Raszpla. - Pędzimy od miasta do miasta, rzadko zdarzają się postoje dłuższe niż trzydniowe. W jeden dzień przyjeżdżamy na plac, rozpakowujemy się i śpimy. Na drugi dzień dajemy program, a na trzeci już nas nie ma. Dawniej cyrk stał w mieście nawet miesiąc i artyści posyłali swoje dzieci do miejscowych szkół. Teraz przy tak krótkich pobytach to niemożliwe. Nie wiem, czy zdecyduję się na małżeństwo, mimo że moja narzeczona pracuje razem ze mną. Jest to ciężki kawałek chleba, chociaż wyżyć z tego można.
- Rodzinne życie w cyrku można sobie jakoś poukładać, wymaga to jednak pieniędzy i... cierpliwości - twierdzi Tadeusz Złotorowicz, który wraz z żoną Agnieszką wykonują ekwilibrystyczny pokaz na kilkumetrowej drabinie. W cyrkowej przyczepie mieszka z nimi ich ośmiomiesięczny synek. - Jeszcze nie wiemy, co zrobimy, gdy będzie musiał pójść do szkoły - mówi Agnieszka. - Od marca do listopada jeździmy z występami. W domu odpoczywamy zimą, dlatego tak bardzo lubię zimę - dodaje.
Gdy cyrki były państwowe, artystom płacono tzw. "ZUS artystyczny" i po 15 latach mogli przejść na emeryturę. Obecnie wszystkie cyrki są prywatne, a artyści sami opłacają emerytalne świadczenia. Zmieniły się też zarobki. Kiedyś kilka sezonów występów za granicą zapewniało spokojną starość. Teraz i w polskich cyrkach i w zagranicznych zarabia się podobnie, czyli... mniej niż kiedyś.

Ślina wielbłądów jest przyjemna

Tuż za areną zagroda z wielbłądami. Jakieś dziewczyny głaszczą kudłate stwory. - Osiem wielbłądów zjada dziennie 8 belek siana, 15 kilogramów buraków, tyle samo marchwi, 25 kilogramów owsa, 25 otrąb i 50 kilogramów specjalnego granulatu - wylicza angielski treser Toni Pinder. - Dziennie poświęcam im kilka godzin. Dobrze nam ze sobą.
- Ślina wielbłądów jest bardzo przyjemna - zapewnia Agnieszka Brzozowska, kształcąca się w Państwowej Szkole Sztuki Cyrkowej w Warszawie. - Rok temu zobaczyłam ten magiczny świat i postanowiłam w nim zostać.
Agnieszka przygotowuje numer iluzjonistyczny z kolegą Piotrem Wąsikiem, który też kształci się na cyrkowca. - Jestem człowiekiem-gumą - oznajmia Piotr. - Okazało się, że mam bardzo elastyczne ciało, zwłaszcza giętkie kręgi lędźwiowe i właśnie pracuję nad numerem, w którym te umiejętności wykorzystam. Będę jedynym mężczyzną w Polsce robiącym za człowieka-gumę.

Najlepsi są ze Wschodu

- Polscy artyści coraz mniej się liczą w światowych rankingach - ocenia właścicielka cyrku. Kiedyś należeli do światowej czołówki, była świetna szkoła w Julinku. Teraz kuźnią talentów jest wschodnia część Europy: Rosja, Ukraina, Mongolia. Wszystkie światowe cyrki zatrudniają artystów ze Wschodu, którzy stanowią pierwszą ligę cyrkową.
- Magia cyrku nie zanika, tylko ludzi coraz rzadziej stać na bilety - zauważa pani Lidia.
Gdy widzowie opuszczają magiczny świat cyrku, ekipa demontuje kopułę. Jutro wyjazd do Połańca, później do Olkusza i tak aż do zimy. Cygańskie życie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24