Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Duch Izabeli wspomina podróże po Europie, zaś Julii pisze listy przy biureczku

Beata Terczyńska
Beata Terczyńska
To będzie opowieść z mocnym przymrużeniem oka, na pograniczu fantazji i bajania, ale jednak z wielką historią w tle. Jako że każdy szanujący się zamek ma swoje duchy, w łańcuckim oczywiście także takowe istnieją. Te jednak nie straszą i nie przybywają pod osłoną nocy, lecz pojawiają się za dnia i uchodzą za strażników miejsca, z którym tak wiele je przed laty wiązało

Spis treści

- W naszym zamku istnieją duchy, które naturalnie odpowiadają statusowi tego miejsca. Mianowicie są to Damy: Błękitna i Biała - przedstawiają Edyta Kucaba-Łyszczek, kierownik Działu Edukacji Muzealnej i kustosz Bożena Lauzer. - Pierwsza to sama księżna Izabela Lubomirska z Czartoryskich, która władała zamkiem w II połowie XVIII wieku przebudowując go z obronnego w przepiękną rezydencję pałacowo-parkową. Urodziła się w 1736 roku w Warszawie. Niewątpliwie pokochała Łańcut, ponieważ to miejsce stało się jej głównym domem. Tutaj przyjmowała wielu ważnych gości.

Umiłowała sobie kolor niebieski i takież błękitne suknie nosiła. Co dobrze widać, kiedy popatrzymy na jej portrety - czy ten znajdujący się w Łańcucie, czy też w kolekcji wilanowskiej.

- Jak piszą pamiętnikarze, księżna zmarła, mając 80 lat i pół roku. Po jej śmierci służba pałacowa, która pełniła funkcje w czasach Alfreda I Potockiego, wnuka księżnej Izabeli, opowiadała o konkretnym miejscu, w którym żona marszałka wielkiego koronnego Stanisława Lubomirskiego była widywana. Mianowicie w Galerii Rzeźb, wspaniałym korytarzu nawiązującym wyglądem do ogrodu włoskiego, altany, związanym z jej podróżami, które odbyła w latach 1785-1791 po Europie Zachodniej (przebywała m.in. w Rzymie, Neapolu), pełnym przedmiotów, pamiątek z tychże eskapad umiejscowionych tam jeszcze za jej życia - opowiada Bożena Lauzer. - Mówi się, że z sentymentem wraca do tego miejsca, ale przechodzi nim w kierunku Salonu Kolumnowego, gdzie znajduje się wspaniała rzeźba jej ukochanego adoptowanego syna Henryka Lubomirskiego, którą wykonał Antonio Canova, najwybitniejszy włoski rzeźbiarz epoki klasycyzmu.

Jak opisywano tego ducha?

- Jako damę w błękitnej szacie, z bardzo wąską talią, w ufryzowanej wysoko peruce, lekko sunącą po korytarzu. Jedna z opowieści, którą udało mi się odnaleźć, mówiła, że ta suknia aż migotała od kamieni szlachetnych. Służba miała przekazać później ordynatowi historię o zamkowym duchu. Na pamiątkę, dziś w tejże Galerii Rzeźb znajduje się popiersie księżnej Izabeli - pokazuje kustosz.

Cienie, błyski, migotania

A pani kierownik z uśmiechem dodaje: - Co ciekawe, nasze duchy nie pojawiają się nocą, bo wtedy niewiele osób mogłoby je zobaczyć, a oczywiście każdemu duchowi zależy na właściwej autoprezentacji. Zatem nasze ukazują się w ciągu dnia. Mają zasiadać na krzesłach, podnosić się lekko, rozpływać w powietrzu. Nie zawsze wyglądają jak postaci rzeczywiste, ale jak cienie lub błyski i migotanie.

Kto jeszcze widział Błękitną Markizę? - Nasz kolega elektryk, który wymieniał żarówki w zamku i przechadzał się po rezydencji w zupełnej ciemności, miał widzieć ową damę, która siedziała na krześle w Sali Kolumnowej, a kiedy wszedł podniosła się i rozpłynęła w powietrzu.

Bożena Lauzer zaznacza, że Izabela z Czartoryskich Lubomirska była najwybitniejszą przedstawicielką epoki Oświecenia. - Jako mała dziewczynka zawzięcie zgłębiała język francuski. Pamiętnikarze relacjonują, że nauka zaowocowała, bo w późniejszym czasie, kiedy przebywała we Francji i kiedy podejmowała w Łańcucie wielu ważnych gości jej mowa była nie do odróżnienia od tej rodowitych Francuzów. Była na pewno jedną z najbogatszych kobiet w Polsce. Musimy pamiętać o tym, że posiadała 16 miast podobnych wielkością do Łańcuta i należało do niej ponad 356 wiosek, a rodzina Zamojskich w tym czasie miała 9 miast i 156 wsi.

To kuzynka ostatniego króla Polski Stanisława Augusta Poniatowskiego. Matka króla i ojciec księżnej byli rodzeństwem. Izabela przyjaźniła się z takimi osobistościami, jak królowa Francji Maria Antonina. - Zresztą miała w Paryżu swój pałac, w którym spędzała też mnóstwo czasu, podobnie jak w Wiedniu. Na pewno olbrzymi wpływ na mentalność księżnej miała znajomość z Janem Jakubem Rousseau. W jednym z jej salonów znajdowało się popiersie tego filozofa. Poza tym kochała teatr i muzykę. Jedna dziesiąta wydatków, które Łańcut ponosił, przeznaczona była właśnie na spektakle teatralne, na przedstawienia muzyczne, koncerty. Księżna Izabela jest matką jednego z najwspanialszych teatrów zachowanych po dziś w Polsce, pochodzącego z lat 80. XVIII w.

Jej koneksje związane z koronowanymi głowami odegrały olbrzymią rolę dla pozycji Łańcuta w ówczesnej XVIII-wiecznej Europie.

Co zachowało się po tej nietuzinkowej postaci? - Jedną z najważniejszych, będącą żywą reklamą Łańcuta i jedną z najwspanialszych jest wspomniana już rzeźba Canovy. Mamy też różnego rodzaju inne drobne pamiątki po księżnej, jak obrazy, grafiki, książki.

Nazywano ją Giulietta la bella

A Biała Dama? - To najmłodsza córka księżnej - Julia. Mówi się, że córki Izabeli nie słynęły z urody, ale wyjątkiem była właśnie Julia o wyjątkowym wdzięku, stąd też nazywano ją Giulietta la bella - przedstawia kustosz Bożena Lauzer.

Podziwiana była przez arystokratyczną śmietankę Warszawy. - Podczas spektaklu, kiedy grała na scenie jednego z warszawskich domów, została zauważona przez swojego przyszłego męża Jana Potockiego, znanego podróżnika i pisarza.

Po ślubie para wyjechała za granicę. W Paryżu urodziło się dwóch chłopców: Alfred i Artur Potoccy.

Jaka była miłość tych dwojga? Czy był to szczęśliwy związek? - Byli to ludzie, którzy mieli zupełnie inne zainteresowania - zwraca uwagę kustosz. - Jan był człowiekiem przerastającym epokę, w której żył. Był historykiem, odkrywcą, archeologiem, podróżnikiem. Nie dla niego było siedzenie na miejscu. Żeby poznawać świat, chciał go oglądać własnymi oczami. Myślę, że może brakowało troszeczkę tej jego obecności w domu. Chociaż w historii para odegrała olbrzymią rolę. Kontynuacją rodziny Lubomirskich była właśnie rodzina Potockich i kolejne 150 lat rozwoju tej rezydencji to owoc tego małżeństwa.

Julia w młodości, podczas nieobecności męża, poznała swojego dalekiego kuzyna - księcia Eustachego Sanguszkę. Tutaj nawiązał się jakiś rodzaj przyjaźni, platonicznej miłości. Wiadomo było, że ci ludzie nie mogą z sobą być, bo przeszkodą było małżeństwo Julii. Jednak zażyłość między tą dwójką powstała. Sanguszko był zupełnie innym człowiekiem niż Jan. Bardziej związany ze sprawą polską, walczył u boku Kościuszki. Podczas jednej z bitew dowiedział się, że jego przyjaciółka z Łańcuta bardzo ciężko choruje na płuca. Kiedy przedostał się do niej, co nie było łatwe z uwagi na powstańczy rok 1794 r., okazało się, że niestety zastał już 28-letnią Julię martwą. Prawdopodobnie przyczyną śmierci młodziutkiej kobiety była gruźlica. Jak jedna z autorek legend, Zuzanna Śliwa, pisze w swojej książce „Duchy polskie. Przewodnik po miejscach niezwykłych” - trzy dni i trzy noce klęczał przy trumnie, próbując ją ożywić, obudzić. Nie udało się. Wynieśli go słudzy kościelni, uratowali. Tak się kończy ta miłość.

Później wychowaniem synków zajęła się babka Izabela.

- Po śmierci Julii jej duch jawił się w Apartamencie Chińskim jako postać w białej sukni siedząca przy biurku i pisząca listy. Tutaj autorki legend zinterpretowały, że jest to korespondencja do ukochanego. Tego nie wiemy. A może jednak do męża? - stawia znak zapytania Bożena Lauzer.

Apartament Chiński związany jest z podróżami i odkryciami Jana Potockiego. Jest po dziś tym wyjątkowym elementem orientacji sztuki na wschód, na Chiny.

- Potocki, oprócz tego, że w 1790 r. jako pierwszy Polak, towarzysząc słynnemu aeronaucie J.P. Blanchardowi, odbył podróż balonem, w którego budowę wcześniej się zaangażował, napisał niezwykle ciekawą książkę „Rękopis znaleziony w Saragossie” - dodaje Edyta Kucaba-Łyszczek, kustosz i kierownik Działu Edukacji Muzealnej w Muzeum - Zamku w Łańcucie. - I jak mowa we wstępie, to rękopis pełen opowieści o zbójcach i upiorach. W samej książce słowo duch występuje aż 134 razy. Pojawiają się tam absolutnie niezwykłe postaci. Jego fantazja była niewyobrażalna, niczym nieograniczona. Jeśli zatem ktoś chciałby znaleźć trochę straszną i trochę zabawną opowieść o duchach, warto sięgnąć do tej powieści fantastyczno-filozoficznej, bo możliwe, że ona również w jakimś stopniu była inspirowana Łańcutem.

Diabeł Łańcucki pędzi na czarnym koniu

Edyta Kucaba-Łyszczek przyznaje, że istnieją też przekazy wskazujące na to, że podobno zamek ma nawiedzać również Stanisław Stadnicki, tzw. Diabeł Łańcucki?

- Owszem, choć z obecnym zamkiem niewiele on miał przecież wspólnego. O tym, że miał się tu ukazywać, napisał w swoim pamiętniku Alfred III Potocki. Określając Stanisława Stadnickiego, że to bardzo miły i sympatyczny duch, co naturalnie zaprzecza historii jego życia. Tegoż ducha miała zobaczyć przebywająca w Łańcucie żona doradcy Narodowego Banku Polskiego Charles’a Deweya. Miała ujrzeć mglistą postać w XVII-wiecznym stroju sarmackim. Powiedziała o tym swojej córce Suzette, a ta była przekonana, że mamie się coś przyśniło. Tymczasem następnego dnia, kiedy pani Dewey spacerowała po wnętrzach zamkowych już z samym Alfredem Potockim wskazała na portret, na którym widoczny był ów mężczyzna w XVII-wiecznym stroju, czyli Diabeł Łańcucki. I stąd wzięła się wieść, że zamek łańcucki nawiedzany jest również przez Stadnickiego. Jednak zgodnie z legendami ludowymi wcale nie nawiedzał on zamku. Natomiast w burzliwe noce miał się pojawiać na drodze wiodącej do Leżajska. Miał być czarnym jeźdźcem, na czarnym koniu, w czarnym płaszczu - jak na nocnego ducha przystało. Widziano go pędzącego w stronę miasta, z którego właścicielem toczył nieustanne wojny.

Zamek pielęgnuje te wszystkie legendy. Kustosz Edyta Kucaba-Łyszczek przyznaje, że owszem i rozpromienia się na wspomnienie jeszcze ze swoich czasów studenckich, kiedy wcieliła się w postać Julii Potockiej. - Narodził się wtedy taki pomysł, aby wykonać pocztówkę pokazującą ducha zamkowego. Na karcie moja twarz była niewidoczna. Pokazany był tylko woal, biała suknia i przesuwająca się smuga światła. Ale pocztówka cieszyła się zainteresowaniem zwiedzających zamek. Chętnie po nią sięgano.

Bożena Lauzer dodaje, że pracownicy Działu Edukacji Muzealnej postanowili, aby podczas regionalnych zajęć włączyć temat legend - opowieści o konkretnej postaci historycznej z odrobiną fikcji. -Przy czym nie opowiadamy tutaj niestworzonych historii, ale skupiamy się przede wszystkim na konkretnych ludziach, wydarzeniach i miejscach. Łańcucki zamek to prawie 400 lat historii. 12 pokoleń się tutaj urodziło i umarło.

Jeździec… bez głowy

Wracając do duchów, jest i mroczny przekaz. - Okazuje się, że w Łańcucie, gdzie w każdym zakamarku roi się od duchów, mamy też… jeźdźca bez głowy.

To postać związana z zamkiem. Chodzi o nieszczęśnika Franciszka Lubomirskiego, przyrodniego brata Elżbiety z Lubomirskich Sieniawskiej, który odebrał sobie życie.

- Jego duch pojawia się w parku. Słychać początkowo tylko stukot kopyt końskich, przyśpieszający coraz mocniej, coraz mocniej. Tak bynajmniej opisywały to osoby, które miały się spotkać z Franciszkiem. Jeździec pędzi w stronę osób spacerujących o zmroku, czyli o czasie, kiedy pojawiają się te duchy, które chcą nas przestraszyć. Kiedy ludzie usuwają się mu z drogi, bo myślą, że za chwilę nadjedzie ktoś na koniu, to właściwie ten odgłos znika. Widoczna jest tylko gdzieś przesuwająca się postać w czarnym płaszczu.

Panie kustosz tłumaczą, że legendy czasem tworzone były po to, aby bawić gości przebywających w zamku, ale też po to, by upamiętnić daną postać, przypominać o jej obecności. - Bo kiedy my opowiadamy o zamkowych zjawach, zawsze podkreślamy, że one nie straszą. Są to duchy opiekuńcze, dobre duchy tego miejsca. Wcześniej bardzo silnie związane z Łańcutem. Możliwe, że przywiązanie księżnej Izabeli było tak silne, że pragnie być tutaj cały czas. Mając tak dobrego ducha, zamek łańcucki może być bezpieczny. Bo ważne, żeby takie duchy opiekuńcze były cały czas z nami.

Tego duszka mogą ujrzeć tylko dzieci

Kolejna ciekawostka przypomina się kustosz Bożenie Lauzer. - Skoro mówimy o tych, którzy stoją na straży rezydencji, podobno w zamku, na drugim piętrze, pojawia się też duch pieska. Mogą go zobaczyć tylko dzieci. Ma długą sierść, jest malutki, niziutki, wysokości mniej więcej jamnika. Tak wynika z relacji. Spaceruje sobie po korytarzu. Nie wiemy, czy to tylko dziecięca fantazja, czy rzeczywiście duch, który przychodzi tylko po to, by pokazać się najmłodszym gościom rezydencji.

I kolejna opowieść.

- Jedna z pań przewodniczek po zamku opowiadała mi kiedyś historię, że oprowadzając popołudniową grupę zobaczyła damę w korytarzu rzeźb, odzianą w błękitny strój. Była przekonana, że to aktorka teatralna, że trwa jakieś nagranie telewizyjne. Okazało się, że nie. „Chyba widziałam zatem ducha” - doszła do wniosku.

A panie odczuły obecność istnień z zaświatów? - Słyszymy czasem jak skrzypią podłogi, trzasną gdzieś drzwi i to nam w zupełności wystarcza. Działa na wyobraźnię - przyznają, żartując, że podobno duchy straszące pojawiają się między północą a pianiem koguta, więc nie miały nigdy okazji ich zobaczyć, bo wówczas są w domach.

Przypominają sobie jeszcze jedną bardzo ciekawą historię.

- W Łańcucie realizowano kilka filmów, między innymi pierwszy polski horror „Lokis” Janusza Majewskiego (z 1970 r.). Jednym z filmów, bardzo silnie związanym z naszym zamkiem, była też „Hrabina Cosel” z 1968 roku w reżyserii Jerzego Antczaka, na podstawie powieści Józefa Ignacego Kraszewskiego. Cała ekspozycja zamkowa była zmieniana, dostosowywana do produkcji. Nie zamykano podczas pracy filmowców zamku, więc zwiedzający mieli dodatkową atrakcję. Jedna z przewodniczek wspominała, że oprowadzała wówczas mocno rozbrykaną grupę dziecięcą, jak to zwykle na wycieczkach szkolnych bywa. Dzieciaczki szalały, wszystko je interesowało. W pewnym momencie dostrzegły potężnego mężczyznę w długiej peruce, stroju oryginalnym z epoki. Wyszedł z jednego z pomieszczeń i zapytał mocnym głosem: „No i jak wam się tu kochani podoba?” Dzieci nie wiedziały, co powiedzieć, więc zamilkły. Przewodniczka wyszła z nimi z zamku, doszła do stajni i wozowni, a te przez cały czas były cichutkie. Nagle jedno z nich podniosło rękę i przelęknione zapytało: „Czy ten pan był żywy?”. Tak, jak najbardziej żywy. Był to Mariusz Dmochowski, grający rolę Augusta II Mocnego. Ale dyscyplina pojawiła się natychmiast. Może duchy spełniają też funkcję dyscyplinującą?

A może księżna siedzi koło nas na przepięknym, zielonkawym szezlongu dostosowanym do filigranowej figury arystokratki i z uśmiechem przysłuchuje się tej rozmowie? - Na pewno patrzy na nas z portretu. Jest to jeden z piękniejszych obrazów księżnej Izabeli. Wiemy, że lubiła spędzać czas w każdym z pomieszczeń. Choć miała przygotowaną, elegancko i wygodnie urządzoną sypialnię, lubiła sypiać a to w Apartamencie Chińskim, a to w Tureckim. Każde miejsce było przez nią dotknięte, zaaprobowane.
Opowieść o dobrych duszyczkach zamkowych snujemy w gabinecie rokokowym, w niezwykle kobiecym wnętrzu. - Był to pokój służący do odpoczynku, taki kobiecy buduar, gdzie spędzano czas na rozmowach w towarzystwie dość osobistym, rodzinnym, bliskim - dowiadujemy się. - Nie jest to wnętrze o charakterze reprezentacyjnym, choć na takowe wygląda z wysokiej klasy meblami i boazerią. To taki salon zwierciadlany znany z „Żony modnej” Ignacego Krasickiego. Ozdobiony figurkami. Każda modna elegancka arystokratka musiała takie pomieszczenie w ówczesnych czasach posiadać. Pistacjowy kolor ścian uzupełnia pięknie złocenia. Bardzo ładnie ukryte są tu symbole czterech pór roku - wskazują, na co warto zwrócić uwagę podczas zwiedzania zamku.

Czarują opowieściami z historią w tle

Wracamy do duchów. A skąd w ogóle wzięło się określenie Biała Dama?

- Od modnych w czasach rozbiorowych barw odzieży: bieli i czerni. Jeden z obrazów, które posiadamy w naszej kolekcji, przedstawia Julię w przepięknej białej sukni. Jak przyjrzymy się jej twarzy, faktycznie była niezwykłej urody.

Od 1 listopada Muzeum - Zamek w Łańcucie ma nowego dyrektora Piotra Szopę, który wcześniej pracował w rzeszowskim Instytucie Pamięci Narodowej. Podczas uroczystości jego przedstawienia Dariusz Iwaneczko, dyrektor rzeszowskiego oddziału IPN, opowiedział zabawną historię związaną z rezydencją Lubomirskich i Potockich.

- Kiedy sięgam pamięcią wstecz, gdy byłem pierwszy raz w zamku w Łańcucie jeszcze początkiem lat 80., ten dom zrobił na mnie nastolatku tak ogromne wrażenie, że postanowiłem wrócić tu któregoś dnia, ukryć się gdzieś, poczekać, aż ekspozycje zostaną zamknięte i zwiedzać samotnie zamek w nocy. Nie obawiajcie się państwo, nie udało mi się to oczywiście - żartował.

Jeżeli ktoś chciałby się przekonać, jak to jest o północy w łańcuckim zamku i miałby ochotę wypatrzeć jakiegoś nocnego ducha - to uprzedzamy: nie ma szans. Dziś czujne oko kamer wypatrzy każdego zbłąkanego gościa. Lepiej takich sztuczek nie próbować. Pozostaje rozsmakować się w legendach opowiadanych przez pracowników i dobrze rozglądać, czy na przykład na krzesełku w Sali Kolumnowej nie siedzi i nie spogląda na nas z zainteresowaniem dostojna dama w niebieskościach.

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24