Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

eWinner 2 liga. Jarosław Fojut, dyrektor sportowy Stali Rzeszów: Przez trzy tygodnie żywiłem się głównie hot dogami

Miłosz Bieniaszewski
Miłosz Bieniaszewski
- Cieszę, że od razu po zakończeniu kariery mogłem wejść w zupełnie inną rolę, choć związaną z piłką nożną, którą kocham od dziecka - mówi Jarosław Fojut, dyrektor sportowy Stali Rzeszów
- Cieszę, że od razu po zakończeniu kariery mogłem wejść w zupełnie inną rolę, choć związaną z piłką nożną, którą kocham od dziecka - mówi Jarosław Fojut, dyrektor sportowy Stali Rzeszów Materiały prasowe Stali Rzeszów
Co poczuł, kiedy podjął decyzję o zakończeniu kariery? Jak wspomina czas w Boltonie? Jak ocenia to okienko transferowe? To wszystko i wiele więcej w długim wywiadzie z Jarosławem Fojutem, dyrektorem sportowym Stali Rzeszów

Jak sam mówiłeś w rozmowie z oficjalną stroną Stali Rzeszów, już będąc w Boltonie, przyglądałeś się, jak funkcjonuje klub piłkarski w Anglii. I właśnie od Boltonu chciałbym zacząć. Wchodzi młodziutki Jarek Fojut do szatni, a w niej Jay Jay Okocha, Fernando Hierro, El Hadji Diouf, Vincent Candela, Bruno Ngotty i wielu innych. Jak to wyglądało z perspektywy młodego chłopaka?
Pierwsza myśl była taka, co zrobić, żeby grać (śmiech). Nigdy nie miałem takiego uczucia, że cieszę się z tego, że tam jestem. Później sam bardzo często powtarzałem młodym chłopakom, jak już miałem trochę taką rolę mentora, takiej osoby, która opiekowała się nimi, że najgorszym stanem dla piłkarza jest stan przetrwania. To jest już początek końca. Zawsze miałem coś takiego, że myślałem, co zrobić, żeby grać. Nie udało mi się tego osiągnąć w Boltonie, mimo że byłem tam przez kilka lat. Tamte nazwiska nie przytłaczały mnie, absolutnie, tym bardziej, że tam była taka struktura, że zanim wszedłem do tej szatni, to mijałem się z tymi piłkarzami i miałem z nimi kontakt.

Miałeś czas, aby się z tym wszystkim oswoić...
Dokładnie. Wiedziałem jacy są, z każdym byłem po imieniu, bo tam tylko do menadżera głównego nie mówi się po imieniu. To pomaga i ja to uważam za bardzo ważną kwestię, nie tylko w organizacji sportowej, ale w niej jest to istotne, a mam na myśli relacje pomiędzy wszystkimi pracującymi w klubie. Tam nie ma osoby nieważnej.

Nie brakowało tam mocnym nazwisk, ale zapytam tylko o jedno. Jay Jay Okocha faktycznie był tak barwną postacią?
Na boisku miał niekonwencjonalne zagrania, a to wynikało też z tego, że on był niskim zawodnikiem, a rozmiar stopy miał chyba 46. To co potrafił robić z piłką było niekonwencjonalne, ale momentami wyglądało to komicznie. Na boisku był więc barwną postacią, ale jako człowiek, był zupełnie normalny. Zresztą jak każdy. No, może oprócz El Hadji Dioufa, który był trochę szalony. Robił za to różnicę na boisku. A to jest najważniejsze. Tak właśnie podszedłem do Patryka Małeckiego, z którym grałem w Pogoni Szczecin. Przez to jak widziałem ile El Hadji Diouf dawał Boltonowi, bo ludzie pozwolili mu na bycie sobą, i jego relacje z Samem Allardycem pozwoliły mi zrozumieć, że mecze są po to, aby dawać kibicom jak najlepsze przedstawienie. I jeśli ja mam się ograniczać, bo ktoś, coś kiedyś zawalił w relacji piłkarz-trener, a tak postrzegany jest Patryk, to nie jest moja sprawa. Wielu piłkarzy ma różne relacje z wieloma trenerami. Raz dobre, raz złe, a będąc tutaj, w tym danym środowisku, wiedząc jak Daniel (Myśliwiec, przyp. red.) działa, jestem przekonany, że to będzie sukces.

A która z tych gwiazd zrobiła najlepsze wrażenie?
Fernando Hierro był absolutnym, w sumie nie wiem jak to nazwać, ale powiem, że dżentelmenem. Choćby to jak się poruszał bo klubie, to dawał wszystkim dookoła pełen spokój. Widać w nim było wielkiego piłkarza i człowieka, ale nie przez pryzmat tego, że on to pokazywał, czy musiał to pokazywać. Ten autorytet miał w każdym kroku, w każdym geście. Czy to na korytarzach klubowych, czy na boisku. Drugą taką osobą jest Nicolas Anelka, który przez wiele lat był oceniany bardzo negatywnie przez prasę, a on też miał podobną rzecz, że nie robiąc dużo, nie mówiąc za wiele, dawał ogromną siłę wszystkim dookoła.

Ostatecznie w Premier League zagrałeś tylko w jednym spotkaniu, a dokładniej mówiąc mały ogonek...
Nawet bardzo mały ogonek (uśmiech).

Bodajże były to 4 minuty...
Z doliczonym czasem trochę więcej (śmiech).

Mimo wszystko pewnie nie żałujesz tamtego kroku. Co przede wszystkim dał tobie wyjazd do Anglii?
Przede wszystkim ja niczego nie żałuję, co zrobiłem w życiu, bo jestem taką osobą i mówię to, co mówię, bo podejmowałem takie decyzje, a nie inne. Absolutnie nie patrzę na nie negatywnie. Akceptuję to, jak działałem. Co dał mi sam wyjazd do Anglii? Przede wszystkim dopiero tam dotknąłem seniorskiej piłki. Ten cały okres, czyli od 16 do 21 roku ukształtował moje postrzeganie, jaki sposób zarządzania jest efektywny. Patrząc na budżet, na skład czy sztab i ludzi jakich Sam Allardyce zatrudniał miało to duży wpływ na to, kim ja teraz jestem.

Co w głównej mierze rzuciło się tobie w oczy, jeśli chodzi o działanie klubu?
To, że nie patrząc na całą otoczkę i jakość piłkarzy, jacy tam są, wychodząc na boisko widziało się ciężką pracę. Tam nie ma wielu emocji, które targają ludźmi, tylko jest jak najbardziej zoptymalizowany sposób treningu i podejścia do tego, aby osiągnąć sukces. We wschodnich czy bałkańskich krajach często atmosfera jest bardzo ważna. Nawet jak się jedzie na obóz do Turcji, są trzy zespoły z Rosji i jeden z Polski w jednym hotelu, to w saunie można wieczorem spotkać wszystkich, każdy jest uśmiechnięty i toczą się dyskusje. Taka już jest nasza słowiańska natura. W Anglii tych relacji jest bardzo mało. Jest oczywiście szacunek, ale stosunki międzyludzkie nie są za bardzo zacieśniane.

Koledzy z pracy...
Tak jest. Często to można zresztą usłyszeć w wywiadach z polskimi zawodnikami, którzy wyjeżdżają na zachód. Mówią, że nie ma tej tzw. atmosfery, co jest dla nich dziwne. Trochę właśnie na zasadzie, że przychodzę do pracy i wychodzę, a każdy ma swoje życie. Ja myślę, że to jest zdrowe. Jasne, w Polsce trudno by było stworzyć taki korporacyjny ład. Wielkością każdej organizacji nie jest wrzucanie wszystkich do jednego wora i mówienie, że macie tak działać, tylko, jestem przekonany, trzeba zaakceptować i utożsamiać się z miejscem, w jakim się jest.

Zdecydowanie lepiej poszło tobie w Szkocji, gdzie rozegrałeś świetny sezon w barwach Dundee United i mówiło się o zainteresowaniu Celticu. Wręcz słychać było głosy, że albo ty tam trafisz albo Virgil van Dijk...
To jest fajna historia, ale chyba trochę stworzona przez media. Nie ma nawet sensu o tym rozmawiać.

Po tym sezonie w Szkocji wróciłeś ostatecznie do Polski...
Faktycznie, ten okres w Szkocji był dla mnie bardzo dobry i miałem jeszcze rok kontraktu. Zacząłem się jednak zastanawiać - Szkocja, Dundee, bycie daleko od tej kultury, gdzie chcielibyśmy z żoną wychowywać swoje dzieci, to nie jest to miejsce i podjęliśmy decyzję o powrocie do Polski. Takie mieliśmy priorytety, choć nie ukrywam, że jeśli chodzi o zawodową karierę, to nie byłby pierwszy wybór.

Najfajniejsze wspomnienie z czasów piłkarskich to...
Trochę się podziało przez te wszystkie lata. Wymieniłbym ten debiut w Premier League, ale też mistrzostwa świata do lat 20 w Kanadzie, czy mistrzostwo Polski i wicemistrzostwo w Śląsku Wrocław. Cieszyła też każda zdobyta bramka, ale chyba nawet bardziej każde czyste konto. Patrząc teraz, to chyba najbardziej jestem zadowolony z relacji, które udało mi się zbudować. Poznałem mnóstwo ludzi i teraz mogę też wymieniać się informacjami, mieć dzięki temu inną perspektywę, a to daje mi, nawet patrząc z zawodowego punktu widzenia, większą szansę na bycie skutecznym.

A takie, o którym wolisz nie pamiętać?
Nawiązując do tego, co mówiłem wcześniej - niczego nie żałuję. Nawet tego, że łącznie jakieś 4-5 lat spędziłem na kozetce lecząc się przez kontuzje. To też dało mi jednak ogromne doświadczenie, i samorozwój. To są trudne momenty, w których trzeba znaleźć narzędzia, sposoby do tego, żeby jeszcze mieć nadzieję i cały czas pracować, walczyć o to, aby wrócić na boisko. Chyba więc nie ma czegoś, o czym nie chciałbym pamiętać.

W wywiadzie dla Newonce wspominałeś, że już w młodym wieku zacząłeś myśleć o tym, co będzie po graniu. Mało popularne, albo wręcz niespotykane wśród piłkarzy...
Zapewne spory wpływ miały na to wspomniane kontuzje, ale zawsze byłem typem człowieka, który interesuje się wieloma rzeczami. Jakbyś mi powiedział, że mam coś zrobić, to bym to zrobił. Szukałem jednak efektywnej drogi, aby już po grze w piłkę, dojść do czegoś jak najprościej. I nie chodzi tu o jak najmniejszy wysiłek. Mając dwadzieścia kilka lat, kiedy przytrafiła się pierwsza kontuzja po mistrzostwie Polski ze Śląskiem Wrocław, byłem pół roku bez klubu. Już wtedy zastanawiałem się czy jest sens dalej grać w piłkę, czy nie lepiej będzie spróbować czegoś innego. Mam jednak naturę osoby, która się nie poddaje, ale wiedziałem, że chcę obrać też inną drogę. Wciąż grałem, ale zacząłem też robić kursy trenerskie, dołączyłem do Instytutu Johana Cruyffa. Samo granie było jednak tylko narzędziem do tego, co będę robił później, a nie celem samym w sobie. Często piłkarze po tym, jak skończą z graniem opowiadają jaką mieli piękną karierę, a wszyscy wokoło przytakują. Ok, tylko jakie to ma znaczenie. Ja się cieszę, że od razu po zakończeniu kariery mogłem wejść w zupełnie inną rolę, choć związaną z piłką nożną, którą kocham od dziecka.

W którym momencie podjąłeś ostateczną decyzję o tym, że kończysz z graniem?
To był chyba kwiecień tego roku. Starałem się jeszcze wrócić do gry, ale musiałem rezygnować z poszczególnych aspektów treningowych, typu siłownia, bo nie byłem gotowy na to, żeby iść cały czas tym schematem i pełnymi obciążeniami. To był więc ten moment, w którym trzeba było podjąć decyzję. I nie ukrywam, że spadł mi kamień z serca. Jak już mówiłem, zawsze muszę wszystko dokładnie przemyśleć, a wtedy siedziałem w pokoju na łóżku, głośno sobie powiedziałem „to już jest koniec” i przeszły mi po ciele ciarki. Poczułem się jak po wygranym meczu.

Przestałeś oszukiwać sam siebie...
To było chyba najważniejsze. Jak masz świadomość, że oszukujesz sam siebie, to oszukuje wszystkich dookoła.

Łatwo się odnalazłeś po tej drugiej stronie?
Nie ukrywam, że te wszystkie nawiązane relacje przez całą karierę, a i w samej Stali jest mnóstwo ludzi, od których można czerpać mnóstwo inspiracji, dały mi duży kapitał. Czy było to jednak łatwe? To nie. Przez pierwsze trzy tygodnie jadłem hot dogi na Orlenie, bo nie miałem czasu, żeby sobie przygotować jedzenie. Zdaję sobie sprawę z tego, że będę efektywny, kiedy będę dbał o siebie, ale były inne priorytety, trzeba było dużo zrobić w krótkim czasie. To było chyba największe wyzwanie i pewnie ciągle nim jest. Można powiedzieć, że ten pierwszy etap się zakończył, ale teraz zaczyna się następny. Wciąż trzeba działać, cały czas budować to, co pomoże trenerowi i w jeszcze lepszym funkcjonowaniu tego, za co jestem odpowiedzialny, czyli pierwsza drużyna czy dział scoutingu. Kończąc, było cholernie trudno (śmiech).

A tyle lat się do tego przygotowywałeś...
Trzeba mieć świadomość, że będzie się popełniać błędy, ale wiem, że będzie ich mniej, mając właśnie tę świadomość. To jest klucz do sukcesu. Można sobie mówić wiele rzeczy, ale zawsze przejście z gry w piłkę do innej roli w klubie piłkarskim nie jest łatwe. To jest zupełnie inny świat. Oprócz tego, że jest to ta sama dyscyplina, to nie ma nic wspólnego z tym, co się robiło grając.

Dotychczas byłeś piłkarzem, a więc w rozmowach z klubami chciałeś więcej ugrać dla siebie...
I nie byłem przyjemnym negocjatorem (uśmiech).

A teraz znalazłeś się po drugiej stronie barykady...
Wchodząc w okienko transferowe jest pewna kwota, której się nie chce przekraczać i to jest kwestia dobrania odpowiednich zawodników, aby wzmocnić zespół, mieszcząc się w budżecie. Ja wiem, że mam dużą siłę w rozmowach, ale piłkarze też ją mają, szczególnie w naszym przypadku, a już wyjaśniam dlaczego. Każdy piłkarz, który do nas trafił, nie został polecony przez agenta, tylko byli to zawodnicy wyszukani przez nas i to my dzwoniliśmy do nich. Patrząc z perspektywy negocjacji to było trudniejsze, bo to my chcemy zawodnika, a nie on zgłasza się do nas.

Dzięki temu ma się tego, kogo się chce...
Dokładnie. To nie znaczy oczywiście, że jeśli zadzwoni do mnie agent i powie, że ma dla mnie fajnego piłkarza, to ja go nie wezmę. Teraz nie mieliśmy jednak czasu. Okres do pierwszego meczu ligowego był krótki, ja wchodzę chwilę przed przygotowaniami i moim zadaniem było, aby trener miał jak najszybciej pełną kadrę. Nie ukrywam, i to podkreślam, że mi jest łatwiej być dyrektorem sportowym w Stali Rzeszów, niż myślę w jakimkolwiek innym klubie na poziomie 1 i 2 ligi, a pewnie i wielu z ekstraklasy. Wielu zawodników przyjdzie do nas, bo wiedzą, że jest to dobre miejsce. Moją rolą jest to, żeby on nie myślał, że przychodzi sobie w fajne miejsce, aby odcinać kupony, tylko po to, aby osiągnąć sukces.

Zazwyczaj piłkarze przyglądają się pracy swoich trenerów. Czy ty podpatrywałeś dyrektorów sportowych?
W Anglii bycie menadżerem jest trochę podobne do funkcji dyrektora sportowego. Szczególnie jeśli chodzi o Sama Allardyce`a, bo on przychodził tylko w czwartek i piątek na trening. Wcześniej w ogóle go nie było w procesie treningowym. On wiedział jakich ludzi zatrudnia i komu może zaufać. Ja od niego bardzo dużo czerpałem i czerpię do tej pory, obserwując go, studiując jego zachowania. Jeśli chodzi o Polskę, to myślę, że Dariusz Adamczuk jest takim dyrektorem sportowym, który, tak jak wspomniani wcześniej Hierro i Anelka, emanuje bardzo dużym spokojem w bardzo burzliwym środowisku, jakim jest piłka nożna i funkcjonowanie w klubie. Ktoś z zewnątrz może myśleć, że nic się nie dzieje, a wystarczy taka rzecz, jak kontuzja Gerarda Bieszczada co doprowadza do tego, że każdemu zmienia się nastrój. A emocje zaburzają decyzyjność, czyli trzeba uspokajać nastroje. To samo tyczy się także hurraoptymizmu. I właśnie Darek Adamczuk był zawsze stabilny. Miałem okazję porozmawiać z nim po objęciu tej obecnej funkcji i nie ukrywam, że kiedy będą bardzo trudne decyzje do podjęcia, czy czegoś nie będę wiedział, to Darek jest jedną z osób, do których zadzwonię.

Menadżerowie w Polsce mają różną opinię. Jak wygląda współpraca z nimi z twojej perspektywy?
Ja miałem w Polsce bardzo wielu agentów, i to różnych. Daje mi to pewien bagaż doświadczeń. Ja nie mam z tym problemu, że teraz przyjdzie do mnie agent i powie, że się nie ugnie, a negocjacje są trudne. Super, ja się uczę od takich osób, które są w stanie przekonać mnie różnymi argumentami. Ja działam na rzecz klubu i miałem sytuacje, że rozmawiałem z zawodnikiem, który nie chciał tu być, tylko iść gdzieś wyżej, to zawsze prezentowałem jemu perspektywę, w jaki sposób może się tam dostać z nami. Oczywiście mam nadzieję, że nie ma u nas żadnego zawodnika, który byłby zadowolony z tego, że jest w 2 lidze. Wracając do agentów, to ja sobie życzę, żeby rozmowa z nimi dotyczyła człowieka. I zdarzają się tacy, że tak jest i zależy im na swoim kliencie, ale niestety w większości przypadków jest inaczej.

Piłkarz jest dla tego agenta tylko narzędziem...
To jest fajne, co powiedziałeś. To nie piłkarz powinien być narzędziem, tylko agent, a często jest - niestety - odwrotnie. Nie raz się zdarza, że rozmawiam z agentem o różnych kwestiach, takich jak rozwój, wymagania i tym podobne, a później rozmawiam z piłkarzem i on nie mówi mi tego samego, tylko zupełnie coś innego. Wtedy siadam i się zastanawiam, kurde, co jest, kto tu jest najważniejszy.

Fakt, że byłeś uznanym piłkarzem na naszym podwórku pomaga?
Myślę, że na pewno. Wiedzą, że siedziałem po tej drugiej stronie. Jak zaczynałem pracę w roli dyrektora, to chłopaki z szatni pytali mnie, jak się mają do mnie zwracać. Ja za każdym razem odpowiadałem „mów jak chcesz”. Dla mnie nie ma to znaczenia, czy nazwie mnie dyrektorem, Jarek, czy jeszcze inaczej. Wracając do tego, czy jest mi łatwiej. Tak naprawdę nie jest to ważne. Liczy się, żeby wszyscy w pionie sportowym zrozumieli, że to, że ja grałem w piłkę w różnych klubach i widziałem różne rzeczy, to jest tylko i wyłącznie bonus dla nas wszystkich. Ja nie wchodzę w kompetencje trenera i nigdy tego nie zrobię. Nie będzie czegoś takiego, że ja Danielowi cokolwiek nakażę zrobić. Oczywiście, ja jemu mogę powiedzieć wszystko, a i on mi, i liczę, że takie mamy właśnie relacje, ale to on na bazie tego wszystkiego podejmie decyzję. Prezes Kalisz chce zresztą, żeby wszyscy rozmawiali ze sobą. I nie ma znaczenia, czy będzie to pani, która była wolontariuszką na stadionie, czy dyrektor sportowy.

Jak oceniasz to swoje pierwsze okienko transferowe?
Każdy mówi, że ocenimy to po pół roku. Ja jestem przekonany, że piłkarze, których pozyskaliśmy są wystarczająco dobrzy i są to bardzo dobre transfery. Ja to wiem. Moja rola nie kończy się na tym, że ja ich ściągnąłem i mówię „na razie”. A były takie kluby, w których grałem na zasadzie „ja tobie dałem kontrakt, a reszta mnie nie interesuje”. To uczucie jest przerąbane, mnie to zabijało od środka. Ja nie zastanawiam się więc, czy to będą udane transfery, tylko nad tym, co mam zrobić, żeby oni dobrze weszli w to środowisko. Ja uważam, że są to bardzo dobre transfery i duże wzmocnienia. Za pół roku, jeśli ktoś będzie chciał oceniać, to niech ocenia mnie, bo to ja jestem odpowiedzialny za to, żeby oni osiągnęli szczyt swoich możliwości. To jest moja rola.

Udało się pozyskać dokładnie tych piłkarzy, których chcieliście?
Z Łukaszem Sekulskim była taka sytuacja, że bardzo go chcieliśmy i to był jeden z naszych priorytetów. Po drodze, w trakcie dalszej weryfikacji i analizy tego, czy do nas pasuje, doszliśmy do wniosku, że nie będziemy prowadzić z nim negocjacji.

Czyli kwestie finansowe nie miały tu nic do rzeczy?
Nawet nie rozmawialiśmy szczegółowo o finansach. Znaliśmy te ramy, wiedzieliśmy, że stać nas na Łukasza i myślę, że dogadalibyśmy się. Zdecydowaliśmy jednak, że nie będziemy składali jemu oferty.

Kibice cały czas liczą jednak na pozyskanie napastnika. Są jeszcze na to szanse?
Faktycznie, patrząc na nasz skład, to nie mamy typowego snajpera i jestem absolutnie tego świadomy. Pytanie, czy my kogoś takiego potrzebujemy.

Patrząc na to, jaki system preferuje trener Myśliwiec, to ta „9” niezbędna nie jest...
Nie ukrywam, że zastanawiamy się, czy jeszcze kogoś takiego nie pozyskać, ale to bardziej na zasadzie złotego strzału. Jak wszyscy będziemy pewni, że to jest właśnie ten zawodnik, to może się coś jeszcze wydarzyć, aczkolwiek podkreślam to, co Daniel powiedział na przedsezonowej konferencji, że jest zadowolony z tego, co ma i z tym składem jest gotowy zrobić awans. Dla mnie to jest jednoznaczne.

Któryś z piłkarzy był blisko Stali Rzeszów, ale wszystko wysypało się na ostatniej prostej?
Tak się nie zdarzyło, ale była sytuacja, że już myślałem, że nic z tego nie będzie i nie ma szans się dogadać. Finalnie jednak zawodnik do nas trafił, z czego bardzo się cieszymy. Z tych transferów, które zrobiliśmy, jedni są gotowi, żeby już teraz dać nam to, o co wszystkim chodzi, czyli trzy punkty w każdą sobotę, a niektórzy potrzebują trochę czasu, aby pokazać drzemiący w nich potencjał. Tak jest choćby z Samuelem Kucem czy Danielem Pawłowskim. Dla nas priorytetem jest wynik sportowy i awans, ale też nie zapominamy, że niektórzy piłkarze potrzebują więcej czasu i muszą dłużej funkcjonować w pewnym systemie, żeby odpalić.

Przed sobotnim meczem z Garbarnią Kraków czułeś większy dreszczyk emocji, niż wtedy, kiedy sam grałeś?
Ja już po tym kwietniu nie mam emocji związanych z meczami samymi w sobie. Obserwuję zupełnie inne rzeczy. Przed mistrzostwami Europy byłem na meczu Polska - Rosja i nie za bardzo interesowało mnie, co się dzieje na samym boisku, ale mega mnie interesowało jak się zachowują trenerzy. Na piłkarzy też już trochę inaczej patrzę. Chociaż ostatnio na sparingu, jak Piotrek Głowacki miał wrzutkę na poziomie Ligi Mistrzów, to aż wstałem. To było coś, co wzbudziło we mnie pewne emocje. Jednak coś jeszcze z nich we mnie zostało (śmiech).

Stal Rzeszów pokonała u siebie Garbarnię Kraków 5:1.

Stal Rzeszów pokonała u siebie Garbarnię Kraków 5:1 [ZDJĘCIA]

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24