MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Honorowy obywatel - ubek

Andrzej Plęs
Lubił więźniów razić prądem. I podkutymi butami miażdżyć im palce. Bić taboretem po głowie
Lubił więźniów razić prądem. I podkutymi butami miażdżyć im palce. Bić taboretem po głowie Fot. Krzysztof Łokaj
Chcę podkreślić, że ja w życiu nikogo bym nie uderzył - zarzekał się Edward P. przed śledczymi. Jego ofiary mówią, że był wyjątkowo bestialskim ubekiem.

Resort rzucił Edwarda P. z rodzinnego Niechobrza na odcinek walki z podziemną reakcją w Powiatowym Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego w Nisku. Miał już 24 lata, ale jeszcze nie miał matury, kiedy w 1948 roku zaczął wspinać się po ścieżce ubeckiej kariery: najpierw został wartownikiem ochrony PUBP, potem młodszym referentem w jednostce, w końcu - referentem, oddelegowanym do zwalczania bandytyzmu i organizacji podziemnych, co w rozumieniu ówczesnej bezpieki było tym samym. W pięć lat ubeckiej kariery awansował szybko, bo też jego przełożeni dostrzegali jego zawodową gorliwość i skuteczność działań. Po pięciu latach zwalczania podziemia niepodległościowego odszedł z resortu ze względu na stan zdrowia i podjął pracę w stalowowolskiej hucie. Żył wśród swoich ofiar, mieszkał i pracował ze swoimi ofiarami. Franciszek Baran spotkał go kiedyś w jednej miejscowych restauracji. Wstąpił tam z synem Janem, po wizycie na targu. Franciszek nie mógł się pomylić. Nie raz widział tę twarz, tego potężnej postury mężczyznę, jeszcze lepiej zapamiętał jego twarde pięści.

Nietykalny

- Jak będziesz mógł, to odpłać mu za to, co mi zrobił - rzekł Franciszek do syna. Ani jeden ani drugi nie zrobili Edwardowi P. niczego, choć widywali go jeszcze nie raz. I nie tylko oni, bo Edward P. mijał swoje ofiary na ulicy, pracował z nimi w hucie. Za swoje zasługi chroniony przez PRL, funkcjonariusz ORMO w stalowowolskim zakładzie - wciąż miał opiekę resortu siłowego. Był nietykalny. Do 2005 roku, kiedy po raz pierwszy stanął przed sądem za swoją przeszłość. I oskarżony po raz drugi w 2013 roku. Pewnie przed sądem nie stanie, jego adwokat wymienia szereg dolegliwości, które to uniemożliwiają. Przed sądem nie staną też jego ofiary, z których większość nie żyje.

Zasłużony dla władzy ludowej

Jeszcze w 1950 roku SB miotało się po wioskach i lasach, by pochwycić resztki akowskiego oddziału Adama Kusza "Garbatego". Ten operował na granicy województw lubelskiego i rzeszowskiego. Awansowany na referenta PUBP w Nisku Edward P. otrzymał zadanie łapania wszystkich podejrzanych o przynależność bądź wspieranie oddziału.

Majowym świtem 1950 roku pod dom Franciszka w Łętowni podjechało kilka samochodów bezpieki. Jeden z funkcjonariuszy łomotał kolbą w okno, drugi w drzwi. Żona Franciszka, Teofila, nie otworzyła, więc stróże socjalistycznego bezpieczeństwa wyłamali drzwi. Franciszka wywlekli z domu, wyprowadzili do stodoły, przy kilkuletnim synu Janie tłukli bijakiem do cepa. W poszukiwaniu broni i amunicji zerwali podłogę w pokoju, w kuchni zdewastowali kafle pieca, zerwali część strzechy dachowej. Franciszka zapakowali pojazdu i tylko na rozpaczliwe krzyki żony rzucili, że jadą do PUBP w Nisku. Przez sześć miesięcy w nieogrzewanych piwnicach urzędu spał na gołych deskach pryczy, nie dostał nic do przykrycia. Bity podczas przesłuchań w dzień i w nocy, a kiedy tracił przytomność - polewany wodą. Za "przynależność do bandy zbrojnej", czyli AK, dostał 15 lat więzienia. Wyszedł po dwóch na mocy amnestii. Wyszedł, jako wrak człowieka.

Opowiadał rodzinie o Edwardzie P. Syn Franciszka pamięta zatrzymanie ojca. W pamięci utkwił mu szczegół, że jeden z ubeckich pojazdów był uszkodzony, jechał "jak kulawy". I pamięta, co ojciec mówił po uwolnieniu: Edward P. był oprawcą - dokładnie tak do nazwał. I że nie raz zepchnięto ojca ze schodów budynku niżańskiej bezpieki.

Spotykali się w hucie

Żona zmarłego przed 25 laty Jana Wragi pamięta koszmary męża z pobytu w niżańskim areszcie bezpieki. Godziny spędzone na baczność w lodowatej wodzie, nocne przesłuchania, rażenie prądem. On też wspominał o gorliwości referenta Edwarda P. Po Jana przyszli w nocy, w jego domu czekali do świtu, żeby przeprowadzić rewizję. W stodole przewalili słomę i siano, w domu wyrywali deski podłóg, broni nie znaleźli.

- Jak zabrali męża, to dopiero po dwóch tygodniach dowiedziałam się, gdzie jest - opowiadała pani Maria prokuratorowi po ponad półwieczu.

Kiedy Jan wyszedł z więzienia po dwóch latach na mocy amnestii, sporo mówił o Edwardzie P. I nie potrafił o nim zapomnieć, bo Jan zaczął pracować w hucie. I Edward P. też. Widywali się niemal na co dzień, tym bardziej, że były ubek dwoił się tu i troił, jako odpowiedzialny za bezpieczeństwo zakładu ormowiec. Jan pokazywał ubeka kolegom, mówił im kto zacz i jaką ma przeszłość. Pani Maria opowiada, że koledzy chcieli ubeka pobić, ale Jan zabronił. Mimo, że referent UB Edward P. wbijał mu szpilki pod paznokcie, godzinami trzymał nagiego w lodowatej wodzie, był wleczony po schodach za włosy. Pewnego razy Edward P. przyniósł do jego celi słoną wodę po śledziach i kazał wypić. I lubił Jana razić prądem.

Leona Wojdyłę tłukł pięściami, a pięści miał, jak bochny. Skakał po przesłuchiwanym, zanurzał głowę we beczce z wodą, kopał po całym ciele. Antoniego Turka bił taboretem po głowie, Franciszka Dybka okładał pałką po kolanach i po plecach, Wojciechowi Pierogowi miażdżył palce stóp, kiedy stawał na nich podkutymi butami.

Antoni Kolano zdołał uciec z niżańskiej katowni wraz z kolegą "znad Sanu" (imienia i nazwiska nie pamiętał). Po latach opowiadał rodzinie, że śledczy kolbą karabinu wybili mu zęby, wbijali igły pod paznokcie, ściskano palce w drzwiach. Był przekonany, że w piwnicach niżańskiego PUBP zostanie zakatowany. On też wspominał o Edwardzie P.

Sprawiedliwość po latach

Metody przesłuchać Edwarda P. nie spodobały się nawet jego kolegom po fachu. W 1953 roku Wydział do spraw Funkcjonariuszy Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Rzeszowie prowadził nawet przeciwko niemu postępowanie wyjaśniające w sprawie stosowania niedozwolonych metod śledczych. Ówcześni śledczy przyznali, że Edward P. i jego szef na różne sposoby pastwił się nad zatrzymanymi, ale "są dobrymi pracownikami, przyczynili się do likwidacji kilku band na terenie województwa rzeszowskiego, więc niecelowym byłoby kierowanie sprawy na dr4ogę sądową". Tyle, że Edward P. tego samego roku odszedł ze służby. Oficjalnie - ze względu na stan zdrowia.

Odszedł do pracy w stalowowolskiej hucie, umiłowanie socjalistycznego porządku realizował w formacji ORMO i był w tym równie gorliwy, jak wcześniej w UB.

Poziom zwyrodnienia funkcjonariuszy PUBP w Nisku zamyka się w 43 tomach akt dochodzenia, jakie prowadzili prokuratorzy Komisji Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu Instytutu Pamięci Narodowej w Rzeszowie. Większość z oskarżonych, jak komendant placówki, Stanisław Supruniuk i bezpośredni przełożony Edwarda P. - Piotr Zawisza, nie doczekali sprawiedliwości ludzkiej. Doczekał Mieczysław P., kolejny komendant PUBP w Nisku. Doczekał z emeryturą 2,5 tys. zł majora organów bezpieczeństwa. Śledczym zeznał, że nie miał pojęcia, jak jego podwładni maltretowali swoich więźniów.

- Nigdy nie biłem przesłuchiwanego, nie kazałem robić pompek - oświadczył. I nie wiedział, że jego funkcjonariusze przemocą wymuszają zeznania. - Gdybym wiedział, to bym reagował - zapewniał. Nie widział w niżańskiej katowni żadnego nahaja, żadnej pałki, żadnego kabla.

- Nigdy z mojej natury nie wynikało, by znęcać się nad słabszymi - mówił prokuratorom IPN.
Śledztwo, dotyczące działalności PUBP w Nisku nie jest ukończone i "w najbliższym czasie nie zostanie ukończone" - zaznaczają prokuratorzy IPN. Kiedy? Nie wiadomo, ale potrwa co najmniej kilka lat - zapowiadają.

Sprawę Edwarda P. IPN zdecydowali się wyłączyć do oddzielnego postępowania, jako najbardziej zaawansowaną.

Sam oskarżony już stawał przed sądem w 2005 roku, oskarżony o podobne przestępstwa, dokonywane na innych aresztowanych.

- Nie wiem, nie pamiętam, jestem chory - to była odpowiedź na każde pytania, dotyczące jego ubeckiej przeszłości.

Dostał wówczas cztery lata pozbawienia wolności, z których nie odsiedział ani dnia. Stan zdrowia na to nie zezwalał. W niżańskim sądzie, w którym ponownie ma stanąć w charakterze oskarżonego, przekonani są, że stan zdrowia nie pozwoli mu nawet zjawić się na rozprawie. Jego zeznania z grudnia ub. roku przez prokuratorami IPN, niewiele wnoszą. Nie przyznał się do zarzutów, nazwisk pokrzywdzonych nie pamięta, osób nie kojarzy. Ani Jana Wragi, ani Franciszka Barana, ani innych.

- Chcę podkreślić, że ja nikogo w życiu bym nie uderzył - próbował przekonać śledczych. - Bo mam ciężką przeszłość. Pamiętam, co sam przeżyłem w obozie Montelupich w Krakowie, a potem w obozie w Niemczech. Ja nie przypominam sobie, żebym kogokolwiek w życiu uderzył. Moja praca polegała przede wszystkim na udziale w akcjach likwidacyjnych różnych oddziałów, band.

Nie pamięta, czy uczestniczył w nocnych przesłuchaniach, choć tego nie wyklucza. I zaprzecza, by podczas przesłuchań kogokolwiek uderzył.

- Bo takimi sprawami zainteresowaliby się funkcjonariusze do spraw funkcjonariuszy - tłumaczył.
Funkcjonariusze do spraw funkcjonariuszy już w 1953 przyznali, że Edward P. stosował niedozwolone metody przesłuchań. Tyle, że wtedy dochodzenie sprawiedliwości "byłoby niecelowe". Celowym za to wydało się stalowowolskiej matce - partii uhonorować jej wiernego sługę, skoro Uchwałą Egzekutywy Komitetu Miejskiego PZPR z dnia 12 kwietnia 1980 roku nadała mu tytuł Zasłużonego dla Miasta Stalowa Wola. Radni wniosek poparli uzasadnieniem, że jest "autorem szeregu rozwiązań z zakresu bezpieczeństwa".

P. wciąż jest Zasłużonym. I żyją jeszcze niektórzy z tych, którzy boleśnie doświadczyli, jak bardzo zasłużonym.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24