Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marianne i Werner z osłami wędrują przez świat

Norbert Ziętal
Marianne Lovlie i Werner Fahrenholz od 30 lat wędrują pieszo po Europie, Afryce i Azji. Towarzyszą im osiołki i psy.
Marianne Lovlie i Werner Fahrenholz od 30 lat wędrują pieszo po Europie, Afryce i Azji. Towarzyszą im osiołki i psy. Norbert Ziętal
Ona jest informatykiem, on inżynierem budownictwa. Pewnego dnia postanowili, że rzucają wygodne posady w swoich firmach i pieszo ruszają w świat. I tak idą już od 30 lat.

- Hi - rzuca na przywitanie Marianne Lovlie. Norweżka. Średniego wzrostu blondynka. Trochę niższa od typowych kobiet skandynawskich. Ale można ją poznać po tym "hi". Na północy Europy takie przywitanie jest bardzo popularne.

Za chwilę przychodzi Werner Fahrenholz. Niemiec. Wita się "hallo", oznaczającym to samo, co "hi". Wygląda jak prawdziwy wędrowiec. Spodnie z pozszywanych, skórzanych łat. Do tego kamizelka, ciepły sweter. Marianne ubrana bardziej nowocześniej, jak zwykła kobieta.

Obecnie mieszkają, a właściwie zatrzymali się na chwilę, w Łopuszce Małej, pod Kańczugą.

Namiot w zaroślach

W trakcie odpoczynków planują trasę na następne dni i tygodnie. Nz. razem z Wilhelmem Hajdukiem, który w Łopuszce Małej zaoferował im schronienie na
W trakcie odpoczynków planują trasę na następne dni i tygodnie. Nz. razem z Wilhelmem Hajdukiem, który w Łopuszce Małej zaoferował im schronienie na zimę. Norbert Ziętal

Dokumentacją podróży jest tablica. Na jej odwrotnej stronie wypisane są wszystkie kraje, które odwiedzili podróżnicy.. (fot. Norbert Ziętal)- Późną jesienią rozbili namiot. O, w tamtych krzakach. Widać go było z mojego okna. Zaciekawiłem się, tak jak inni mieszkańcy. Zaszedłem do nich. Spytałem kim są. Zorientowałem się, że to cudzoziemcy, ale na szczęście znam angielski i oni też. Dogadaliśmy się - opowiada Wilhelm Hajduk, mieszkaniec Łopuszki Małej.

Opowiedzieli mu, że są wędrowcami. I, że w tym namiocie nie jest im źle.

- Jak im mogło nie być źle? Takie zimno już było, a przecież prawdziwe mrozy dopiero miały nadejść - wspomina pan Wilhelm.

Wieść o podróżnikach szybko rozeszła się po okolicy. Ludzie się interesowali przybyszami. Każdy chciał pomóc. Nawet burmistrz Kańczugi zaoferował im wsparcie.

Pan Wilhelm zaproponował turystom, aby zatrzymali się u niego. Przy pomieszczeniach gospodarczych ma pokój. Z piecem. Skorzystali, bo zima zapowiadała się mroźna.

Rzucili wygodne posady w firmach i poszli

W środku skromnie, ale przytulnie. Ciepło od pieca. Przy oknie łóżko. Niewielki stolik, kilka sprzętów. Na drzwiach wejściowych, od środka, norweskie flagi - proporce. Skandynawowie są bardzo przywiązani do swoim symboli narodowych. I chociaż obecnie Marianne i Werner faktycznie są obywatelami świata, to nie pozbyli się swoich barw narodowych. Formalnie nadal są Norwegami.

30 lat temu ich życie wyglądało tak, jak innych Europejczyków. Skończyli studia. Marianne była informatykiem, Werner inżynierem budownictwa. Mieli wygodne i dobrze płatne posady. Ale coś im nie wychodziło.

Ich drogi zetknęły się we Włoszech. Niezależnie od siebie, pojechali tam na wakacje. Los sprawił, że się spotkali.

Przypadli sobie do gustu. Postanowili, że razem spędzą resztę życia.

- Mogliśmy żyć, jak wielu innych ludzi. Rano wstawać, iść na kilka godzin do pracy, tam codziennie widzieć tych samych ludzi. Potem powrót do domu, obiad i siedzenie przed telewizorem. Wszystko na czas, z zegarkiem w ręku. Raz, dwa razy do roku wyjazd na wakacje. W konkretne miejsce z kolorowego folderu. I szybki powrót do szarej codzienności - mówią. Ale od razu dodają, że dla nich to zbyt monotonne. Pragnęli żyć inaczej.

Zapakowali cały dobytek na trzy osły i ruszyli

[obrazek4] W trakcie odpoczynków planują trasę na następne dni i tygodnie. Nz. razem z Wilhelmem Hajdukiem, który w Łopuszce Małej zaoferował im schronienie na zimę. (fot. Norbert Ziętal)Chcieli nie tylko być razem, ale również wspólnie odmienić swoje życie. Nie żyć schematami, zakuci w korporacyjne ramy. Postanowili być wolnymi ludźmi.

15 czerwca 1981 r. ruszyli z norweskiego Lillehammer, ostatniego miejsca, w którym mieszkali na stałe.

Cały swój dobytek zapakowali na trzy osiołki, a właściwie oślice. Rosalitę, Catarine i Desire. Dźwigają ich namiot, ubrania, jedzenie, leki, narzędzia, mapy I wszystko, co potrzebne wędrowcom.

Dlaczego osły, a nie np. konie, które doskonale nadają się do dalekich wędrówek?

- Osły to bardzo wytrzymałe zwierzęta i niekłopotliwe w utrzymaniu. Twarde tak, jak my. Zjedzą byle co. A konie? A skąd wziąć codziennie choćby czystą wodę dla nich? - pyta Marianne.

Dlatego mają osiołki do przenoszenia bagażu i własne nogi do chodzenia.

Idą przed siebie, a nie do konkretnego celu

Przez kilka pierwszych lat wędrowali po Skandynawii. Tak polubili ten styl życia, że postanowili ruszyć dalej. Przez Finlandię dotarli do Rosji.

- 30 lat wędrówki. Ponad 250 tys. kilometrów, Odwiedziliśmy 43 kraje - Werner pokazuje kolorową tablicę, którą w czasie marszu przymocowują do jednego z osłów. Wypisane są na niej wszystkie kraje, które odwiedzili. Prawie cała Europa, do tego zachodnia Azja i północna Afryka.

W czasie ostatnich 30 lat wielokrotnie wracali do Norwegii i krajów, które już wcześniej zwiedzili. Zawsze napotykają coś nowego.

Żyją rytmem natury. Wstają, gdy zaczyna się robić jasno. Karmią i poją zwierzęta, pakują się i ruszają w drogę. Gdy się zmęczą, to odpoczywają, gdy ich coś zaciekawi, to przystają. Nie spieszą się, nie mają jakiegoś konkretnego celu wędrówki. Poza tym, że chcieliby przejść 384 tys. km, czyli tyle, ile wynosi odległość Ziemi od Księżyca. Pokonali już około dwie trzecie tej drogi.

Nie zrywają całkiem kontaktu z cywilizacją. Oboje mają choćby telefony komórkowe. Gdy proszę o ich numery, Werner, inżynier, podsuwa kartkę i ołówek. Ale Marianne, informatyczka, protestuje. Przecież mogę numery zapisać w swoim telefonie. - Po co niszczyć papier - ruga męża

W Polsce zrywamy jabłka

Każdy, kto ich spotka, już po chwili rozmowy zadaje sobie podstawowe pytanie: z czego się utrzymują?

Potrzeb mają niewiele, ale pieniędzy im potrzeba. Przydały się choćby wtedy, jak służby graniczne nie chciały ich wpuścić do Szwajcarii. Bo osły i towarzyszące im psy nie miały chipów. Można je było od razu kupić w punkcie sanitarnym na przejściu granicznym. Jednak za każde zwierzę należała się opłata sto euro. Gdy szwajcarscy pogranicznicy już się cieszyli, że mają "kłopot z głowy", bo skąd tacy wędrowcy mieliby mieć kilkaset euro, Werner wyciągnął plik banknotów i zapłacił.

- Utrzymujemy się z prac dorywczych. Choćby zrywamy owoce. W Polsce jabłka - tłumaczy Marianne.

Nie ukrywają, że często pomagają im dobrzy ludzie. Pozwolą rozbić namiot, dadzą zjeść, czasami czymś wspomogą.

Marianne i Werner oprócz ojczystych norweskiego i niemieckiego, znają również angielski, francuski, teraz także nieco polskiego.

Polak zabił Rosalitę

[obrazek7] Norweskie motywy w domu pod Kańczugą. (fot. Norbert Ziętal)O Polakach mają dobre zdanie. Pomimo przykrych przygód, które przeżyli. To w naszym kraju, w okolicy Golubia - Dobrzynia, w Kujawsko - Pomorskim, ktoś zastrzelił im osiołka. Nie przypadkowo, specjalnie. Bezmyślna, ale fachowa robota, strzał w bok. Tak stracili Rosalitę. Przemierzyła z nimi całą Europę. W Niemczech chciano ją nawet aresztować za wtargnięcie do ogródka i zjedzenie wszystkich kwiatów. Ostateczni darowano jej to "przestępstwo". W Polsce bestialsko zabito.

Policja szybko ustaliła "myśliwego". A golubsko - dobrzyńskie władze samorządowe stanęły na wysokości zadania. Wkrótce para podróżników miała nową oślicę. Moonshine, czyli Blask Księżyca.

Podkarpackie także niezbyt ładnie przywitało wędrowców. W Nisku zostali okradzeni przez bandę pijaczków.

Kilka tygodni temu spotkał ich kolejny cios. Blask Księżyca padła. Po prostu. Szła, jak zawsze, zachwiała się i padła. Może nie wytrzymała trudów wędrówki?

Szukają nowego osła

Podróżnicy szukają nowego osła, samicy. Ma być w wieku 5 do 10 lat i dobrej kondycji. Proszą, aby osoby, które zechcą im sprzedać to zwierzę, mieszkały w promieniu do 50 km od Kańczugi. Przed kupnem chcą zobaczyć oślicę. Telefon poprzez autora artykułu, pod nr tel. 691-45-39-03.

- Pilnie potrzebujemy nowego osła. Dwa nie dadzą rady dźwigać naszego dobytku - twierdzi Werner.

- Zapłacimy. Ale najpierw chcemy obejrzeć zwierzę. Musi mieć od 5 do 10 lat - mówi Marianne.

Bardzo kochają swoje zwierzęta. Oprócz osłów, w podróży zawsze towarzyszą im psy. W ciągu 30 lat mieli ich już kilkanaście. Własnej rodziny nie założyli. Bo niby jak, przy takim trybie życia, wychować dzieci.

Ze swoimi dalszymi rodzinami kontakt mają sporadyczny. Marianne po kilku latach wędrówki, gdy była w Norwegii, odwiedziła swoje siostry. Przyjęły ją chłodno, w ogóle nie chciały z nią rozmawiać. Werner, co roku przed Świętami Bożego Narodzenia, dzwoni do swojej rodziny. Ale oni też nie akceptują jego drogi życiowej. Dlatego rozmowy są bardzo krótkie.

Żyjemy wolni jak ptaki

Napotkanym po drodze ludziom wysyłają kartki pocztowe z różnych miejsc. Wiedzą, że nikt im się w ten sposób nie odwdzięczy, bo przecież oni nie mają stałego adresu.

Dlaczego wybrali taki sposób na życie?

- Nie mamy skrzydeł, ale jesteśmy wolni jak ptaki. To nasz styl życia, żyjemy poza systemem - mówi Werner.

Od pewnego czasu, każdego Nowego Roku ma postanowienie: koniec z wędrówką. Ale szybko mu przechodzi. Bo niby jakby miał żyć? Osiąść gdzieś na stałe, w domu, przez telewizorem?

- Przez pierwsze miesiące bardzo brakowało mi spotkań z przyjaciółmi, ulubionych seriali w telewizji. Ale teraz wiem, że tylko niepotrzebnie traciłam czas wpatrując się w ekran - mówi Marianne.

Jak najszybciej chcą ruszyć dalej. Najpierw na Ukrainę, potem Kazachstan, Rosja, Mongolia. 9 tys. km.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24