Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Państwo zrobiło ze mnie alfonsa

Andrzej Plęs
W budynku Stefana Lochmana przy ul. Przesmyk dzierżawca urządził lokal "Velvet”. Wniosek? Lochman jest alfonsem.
W budynku Stefana Lochmana przy ul. Przesmyk dzierżawca urządził lokal "Velvet”. Wniosek? Lochman jest alfonsem. Andrzej Plęs
Stefan Lochman z Rzeszowa miał pozycję, pieniądze. - Ale państwo mnie zniszczyło, wszystko straciłem. I to zgodnie z prawem - mówi.

Koszmar dyrektora zaczął się w chwili, kiedy trzech panów z CBA wyprowadzało go, skutego kajdanami, z zakładu pracy, w obecności jego oniemiałych podwładnych. Koszmar tym większy, że zakład nie byle jaki, bo Zakład Ubezpieczeń Społecznych w Rzeszowie i dyrektor nie byle jaki, bo Stefan Lochman, zastępca dyrektora ds. technicznych.

A i powód zatrzymania też nie byle jaki, bo Lochman został objęty podejrzeniem o czerpanie korzyści materialnych z prostytucji. Podejrzenia zrobiły z dyrektora alfonsa, co gruchnęło po całym ZUS i okolicy. Nic to, że po latach sąd uniewinnił go od podejrzeń, bo koszmar, jaki zafundowało mu państwo, się nie skończył.

Burdeltata domniemany

Burdele w Rzeszowie były, są i będą, a jeden z nich miał nieszczęście znajdować się w sercu miasta, przy ul. Przesmyk, w kamienicy własności Lochmana. Ten w 2004 roku wynajął kamienicę Rafałowi W., właścicielowi innego w mieście lokalu - "Venus". Rafał W. nie był pierwszym dzierżawcą, i pewnie nie ostatnim, bo lokale w tym miejscu co rusz zmieniają profil i chętnych.

Czynsz wpływał na czas, skarg nie było, więc Lochman nie wnikał, co nowy dzierżawca urządził w kilku pokojach na piętrze. Na parterze był bar, na elewacji zawisł szyld "Velvet". Aż nagle do gabinetu Lochmana w ZUS wparowała policja, oświadczyła, że jest podejrzany o sutenerstwo i pomocnictwo w przestępstwie i zawiozła go "na dołek" na 24 godziny.

- Przy zatrzymaniu jeden z policjantów zapytał, czy idę dobrowolnie czy nie, bo jeśli nie, to żebym nie robił sobie jaj, bo dziś przy aresztowaniu zastrzelono panią Blidę - opowiada Lochman. - Potem dowiedziałem się, że z lokalu wyprowadzono także najemcę, ale zapomnieli zabezpieczyć budynek, więc przez trzy dni stał otwarty.

Lochman odsiedział swoje 24 h w policyjnym areszcie, po czym wrócił do roboty. Nie na długo, bo najpierw prezes ZUS odwołał go z funkcji zastępcy dyrektora, potem nakazał wziąć zaległy urlop. Po urlopie ZUS zatrudnił go na pół etatu, w charakterze specjalisty od inwestycji i remontów. Na czas nieograniczony z trzymiesięcznym okresem wypowiedzenia. Ledwie minęły trzy miesiące, a Lochmana wylano z roboty.

"Przyczyną wypowiedzenia umowy o pracę jest utrata zaufania, spowodowana prowadzeniem w stosunku do Pana postępowania karnego, postawienia zarzutu popełnienia przestępstwa (tu dwa paragrafy) i skierowanie w tej sprawie oskarżenia do Sądu".

Bo Lochman przestał być już podejrzanym, a stał się oskarżonym o współudział w grupie przestępczej prowadzącej sieć burdeli w mieście.
Do psychiatry zaczął chodzić, zanim po raz pierwszy przyszło mu zasiąść na ławie oskarżonych, bo nikt normalny nie będzie w pełni normalny po takiej karuzeli. Nawet biegły sądowy orzekł, że Lochman cierpi na stany depresyjno-lękowe, co nie zmienia faktu, że prokurator upierał się przy swoim: Lochman brał pieniądze od alfonsów? No brał, bo wynajmował lokal, a dzierżawcy płacili czynsz. A z czego płacili? Ano z tego, co dla nich zarobiły dziwki. Wniosek? Lochman żył z kurewstwa.

Pięć lat minęło od chwili, kiedy Lochmana CBA wyprowadzało w kajdankach z gabinetu. Po pięciu latach Sąd Apelacyjny w Rzeszowie (już druga instancja) orzekł za okręgowym, że Lochnam jest niewinny. Podsądny był już teraz psychicznie wrakiem człowieka, bez pracy, bez środków do życia, bez dobrego imienia, bo w mieście wszyscy kojarzyli go z głośnym procesem.

Do spółki z adwokatem napisali przeciwko państwu pozew o nieprawne pozbawienie go pracy - bo wylano go przecież za podejrzenie o sutenerstwo, tymczasem sąd uznał, że jest niewinny. Domagał się 370 tysięcy zł odszkodowania, tyle mógł przez te pięć lat zarobić na stanowisku dyrektorskim, gdyby państwo nie wyrzuciło go z roboty. Sąd pochylił się nad problemem, przyznał mu rację, a poza racją przyznał mu... 5 tys. zł zadośćuczynienia. Lochman czeka teraz na uzasadnienie tej decyzji, bo nie ma pojęcia, za co dostał te 5 tysięcy i dlaczego "aż tyle". I to dopiero początek jego kłopotów z państwem.

Komornik wchodzi do gry

Małżeństwo też mu się posypało, rozwód aksamitny nie był, a że przez kilkadziesiąt lat pracy dorobili się z żoną sporego wspólnego majątku, to i o kasę toczyły się boje w sali sądu rodzinnego. Była żona dostała spore miesięczne alimenty, i Lochman płacił, dopóki państwo nie postawiło go w stan oskarżenia, nie został zwolniony przez to z pracy i nie utracił dochodów.

I jeszcze odważył się wziąć kredyt na remont Przesmyku. Remont okazał się kosztowniejszy, niż zakładał, toteż chwilowo wpadł w pułapkę długów, spóźniał się z obowiązkiem alimentacyjnym, więc żona uruchomiła komornika sądowego. A ten zajął wszystko: czynsze za wynajem nieruchomości, konto i "siadł" na hipotece budynku przy ul. Przesmyk.

- W ten sposób nie byłem w stanie ani płacić alimentów, ani kredytu bankowego - Lochman bezradnie rozkłada ręce.

Długi Lochmana rosły tym szybciej, że do wniosku komorniczego dołączył się i bank. Mógłby Lochman zarejestrować się jako bezrobotny, przecież roboty rzeczywiście nie miał. Mógłby, gdyby nie miał dochodu, ale dochód miał, bo przecież najemcy jego lokali płacili czynsz. Tyle że czynsze zajął komornik, więc Lochman nie miał z tego ani złotówki. A i prawa do statusu bezrobotnego też nie.

Aż trafił się chętny na dzierżawę lokalu po upadłym zamtuzie "Velvet". Była szansa, że z czynszu będzie mógł spłacać alimenty i część rat kredytowych, o ile nowy dzierżawca wywiąże się ze zobowiązań wobec właściciela. Przez czas jakiś wywiązywał się, ale na rzecz komornika, bo ten zajął czynsze, które wpływały na konto Lochmana. Było jeszcze gorzej, bo Lochman płacił za gaz, wodę i prąd, które zużywał dzierżawca Przesmyku, a ten potem miał mu zwracać należność. Zwracał, ale... komornikowi.

Nie wytrzymał, wylądował w szpitalu, ZUS przyznał mu na półtora roku rentę, bo lekarz orzecznik tej instytucji uznał, iż kilka lat pod presją oskarżenia o sutenerstwo i utrata pracy kompletnie go rozbiły. Rentę komornik też zajął, więc nie tylko nie miał z czego płacić alimentów i rat kredytowych, ale i żyć nie bardzo miał z czego. - Wcale się nie dziwię, że ludzie zabijają się, mając komorników na karku - stwierdza Lochman. - Sam byłem tego bliski.

Moje nie jest moje

W kancelarii komorniczej nawet nie był w stanie dowiedzieć się, czy jego dług maleje czy rośnie, czy jego dzierżawcy płacą czy nie. Wymyślił radykalny sposób na rozwiązanie problemu: sprzeda budynek przy ul. Przesmyk, spłaci wszystkich, będzie spokój. I nawet jego była żona, współwłaścicielka nieruchomości, się na to zgodziła. Rzeczoznawca wycenił obiekt na ok. 3 mln zł, więc - będzie dobrze - pomyślał Lochman.

Było jeszcze gorzej. Komornik napisał do sądu wniosek, żeby Lochmanowi odebrać zarząd budynku, wniosek "uzasadniony nagannym zachowaniem dłużnika (...), który nie zważając na konsekwencje, skutki i obowiązki wynikające z zajęcia nieruchomości, w toku prowadzonego postępowania egzekucyjnego, wypowiada umowę najmu nieruchomości i podejmuje próbę jej sprzedaży na własną rękę bez jakiejkolwiek konsultacji takiego działania z wierzycielami i komornikiem reprezentującym ich interesy po zajęciu nieruchomości".

Komornik proponował sądowi, żeby nowym zarządcą budynku przy ul. Przesmyk został... dotychczasowy dzierżawca, co "wynika w sposób naturalny z aktualnego stanu posiadania przez niego posiadanej nieruchomości".

I z woli sądu dzierżawca zarządcą został. Ten sam, który kilka miesięcy wcześniej przestał płacić czynsz dzierżawny i dlatego Lochman wypowiedział mu umowę. A który po kilku miesiącach od chwili, kiedy został zarządcą, w ogóle wyprowadził się z lokalu.

Komornik sam wystawił Przesmyk 4 na licytację. Przy sądowym podziale majątku Lochmanów biegły sądowy wycenił go na ok. 3 mln zł. Biegły komornika wycenił go na niewiele ponad 1,6 mln, a komornik gotów był sprzedać nieruchomość za 1,25 mln. Nikt nie wyjaśnił, dlaczego dwóch biegłych podaje tak diametralnie różne wyceny tego samego obiektu.

Wszystko to nie zmienia faktu, że Lochman jest ubezwłasnowolniony, bo nie ma praw do własnego majątku. Nawet jeśli ostatnio odzyskał prawo zarządu, o co prosił sąd, to nie ma kluczy do obiektu ani prawa wstępu.
- Piotr wycofał się z tego interesu i wyjechał za granicę - tłumaczy sytuację wspólnik byłego dzierżawcy, który zastrzegł anonimowość. - A wycofał się, bo jest sprawa komornicza, za kilka miesięcy będzie kolejna licytacja, więc nie było sensu utrzymywać tego lokalu.

Lochman ma zarząd, ale nie ma kluczy i nie ma pojęcia, co zastanie w środku, bo przez półtora roku nie był wewnątrz obiektu. Kancelaria komornicza w tym akurat nie widzi problemu.

- Nie ma żadnych przeszkód, by temu panu lokal udostępnić, byleby się z nami skontaktował - zapewnia komornik sądowy Jakub Kwater, ale nie chce uzasadnić, dlaczego najemcę rekomendował na zarządcę. - Co do reszty zagadnień dotyczących postępowania, to obowiązuje mnie tajemnica.

Lochman ironizuje gorzko, że tajemnica tak głęboka, że on sam nie może dowiedzieć się, ile wynosi jego dług, ile komornik w sumie ściągnął z jego niegdysiejszych poborów, potem renty, ile z czynszów, jaka część długów została spłacona.

Prawie już nie pamięta czasu, kiedy był szanowanym dyrektorem, współwłaścicielem kilku nieruchomości. Po ponad 40 latach pracy nawet nie ma prawa zarejestrować się jako bezrobotny. Za tych kilka lat, podczas których żył z opinią alfonsa, państwo nie przeprosiło. Nie ma zwyczaju.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24