Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tu niezwykły kościół, tam cmentarz z "upiorem". Gdzie jest skarbiec?

Ewa Gorczyca
Archeolodzy odsłonili prawie cały zarys świątyni, której podziemia kryły się pod warstwami asfaltu i bruku.
Archeolodzy odsłonili prawie cały zarys świątyni, której podziemia kryły się pod warstwami asfaltu i bruku. Tomasz Jefimow
Przez lata większość mieszkańców Sanoka nie miała pojęcia, że tu, gdzie asfaltowany parking i postój taksówek przed wiekami stał kościół. I to kościół wyjątkowy!
Piotr Kotowicz, kierownik badań archeologicznych na „małym rynku” ma nadzieję, że przed archeologami jeszcze niejedno odkrycie. A może nawet dokopią
Piotr Kotowicz, kierownik badań archeologicznych na „małym rynku” ma nadzieję, że przed archeologami jeszcze niejedno odkrycie. A może nawet dokopią się do kościelnego skarbca? Tomasz Jefimow

Piotr Kotowicz, kierownik badań archeologicznych na "małym rynku" ma nadzieję, że przed archeologami jeszcze niejedno odkrycie. A może nawet dokopią się do kościelnego skarbca? (fot. Tomasz Jefimow)Historycy nie są jednomyślni, kto właściwie ufundował świątynię na placu św. Michała w Sanoku. Władysław Jagiełło, a może Kazimierz Wielki?

Faktem jest, że kościół stał w tym miejscu przez kilka wieków. Aż do 1782 roku, kiedy to strawiły go płomienie. Dlaczego spłonął, nie wiadomo, podobnie nieznane pozostają przyczyny, dla których nigdy nie został odbudowany. Jego historia odeszła w zapomnienie. Aż do chwili, gdy na plac wkroczyli archeolodzy.

- W historii tej najważniejsza jest data 2 maja 1417 roku - mówi Piotr Kotowicz, pracownik Muzeum Historycznego w Sanoku, kierownik badań archeologicznych na "małym rynku". To wtedy do Sanoka pofatygował się wielki władca, Władysław Jagiełło, aby wziąć ślub z Elżbietą z Granowskich Pilecką. Dlaczego akurat Sanok wybrał na miejsce tego doniosłego wydarzenia? Część historyków uważa, że to właśnie Jagiełło fundował kościół pw. Św. Michała i chciał w ten sposób dodać mu splendoru. Ale bardziej prawdopodobna wydaje się hipoteza, że chciał, by ślub odbył się niejako w tajemnicy: możnowładcom z otoczenia monarchy nie podobała się przyszła królowa. Granowska, 45-letnia wdowa, która zdążyła już pochować dwóch mężów, nie cieszyła się sympatią na dworze. Możliwe, więc, że król "uciekł" na rubieże, do Sanoka by w gronie najbliższych zauszników, w spokoju, z błogosławieństwem miejscowego proboszcza, pojąć swoją wybrankę za żonę.

Błoto na butach królowej

Bezsporności faktu, że Sanok był miejscem zawarcia tegoż związku małżeńskiego, dowodzą annały Jana Długosza.

Słynny kronikarz też niechętnym okiem patrzył na wybór Jagiełły, czemu dał wyraz, spisując relację z wydarzenia. Samą ceremonię potraktował dość lakonicznie. Dostało się za to przy okazji sanockiemu rynkowi.

Według Długosza, tak błotnistemu, że w drodze powrotnej z kościoła ugrzęzły w nim koła królewskiego zaprzęgu. Królowa musiała wysiąść i brnąć na piechotę aż do zamku, gdzie odbywało się weselisko.

Niespełna cztery wieki później ze świątyni godnej królewskiego ślubu nie został już kamień na kamieniu. Czego nie zniszczył pożar w 1782 roku, dopełnili zaborcy.

Austriacy rozebrali resztki murów, sprzedali na licytacji jako budulec. Sto lat potem plac został wybrukowany otoczakami i przeznaczony na targowisko. Funkcję tę pełnił aż do II wojny światowej.

- Przez lata większość sanoczan nie miała pojęcia, że na placu Św. Michała znajdował się kościół, od którego wziął swoją nazwę - przyznaje Kotowicz. Zwłaszcza, że wyasfaltowany plac był mało reprezentacyjny: służył jako parking i postój taksówek i niczym się nie wyróżniał. Choć nieliczni pamiętali jeszcze, jak w latach 60, podczas wykopów instalacyjnych przy sąsiadującym z placem Domu Mansjonarzy (obecnie MDK), wygrzebywano ludzkie kości.

A to niespodzianka!

Archeolodzy dostali szansę spenetrowania tego, co kryje ziemia pod placem, dopiero teraz, gdy władze miasta postanowiły poddać tzw mały rynek. gruntownej rewitalizacji.

- Powiem szczerze, nie liczyliśmy na wiele - przyznaje Kotowicz.

Bo kiedy podobne wykopaliska prowadzili kilka lat wcześniej przy okazji przebudowy rynku głównego, nie znaleźli dosłownie nic. Okazało się, że pod koniec XIX wieku Austriacy zniwelowali tę część miasta do cna, pozbawiając ją jakichkolwiek śladów dawnej historii. - Sądziliśmy, że tu będzie podobnie - dodaje Kotowicz.

Mimo to wkraczaniu na "dziewiczy teren" towarzyszyła ekscytacja. - Wiedzieliśmy, że znajdowała się tu gotycka budowla i mieliśmy nadzieję, że Austriacy nie rozebrali jej aż do piwnic.

Jedyna zachowana mapa, z końca XVIII wieku, sugerowała, że świątynia była zlokalizowana w południowej części placu, od ul. Piłsudskiego. - A nam wyłoniła się od strony ulicy Łaziennej, w północnej części - mówią. - To była niespodzianka.

Archeolodzy dysponowali tylko skromnymi informacjami, bo o kościele źródła mówią niewiele. Nie ma zapisków dotyczących jego powstania, a te znane dotyczą wieków późniejszych.

Takim przewodnikiem dla archeologów stał się ogólnikowi raczej zapis wizytacji biskupa Hieronima Sierakowskiego z 1745 roku: zawarł w nim rozkład pomieszczeń, liczbę ołtarzy i kaplic.

- Na początku założyliśmy kilka wykopów badawczych, by rozeznać, co się na tym placu działo przez wieki - opowiada Kotowicz.

Mur z czasów Jagiełły

Na pierwsze relikty murów natrafiono w części zachodniej. Tu wyłoniło się sklepienie przy wejściu zbudowanej z kamienia świątyni. Tygodnie żmudnej pracy odsłaniały kolejne fragmenty.

Na szczęście okazało się, że Austriacy, wybierając materiał na budulec, oszczędzili fundamenty. Zachowały się w całości, dzięki temu archeolodzy odsłonili prawie cały zarys budowli, której podziemia kryły się pod warstwami asfaltu i bruku. Zdjęta z placu nawierzchnia asfaltowa była mniej więcej poziomem użytkowym kościoła.

Plątanina wykopów, ziemi, cegieł i kamieni tylko dla laika jest niewiadomą. Archeolog sprawnie porusza się w tym labiryncie.

- Kościół był orientowany na wschód-zachód - opisuje Kotowicz. - Tu jest nawa główna, szeroka na 11 metrów, długa na 15 (ponoć, jak relacjonował ks. wizytator, mieściła 24 ławy). Tu kaplica św. Wojciecha, tu kruchta i babiniec, pod nimi krypty, w których chowano zamożnych sanoczan. W sumie jest ich siedem. Przy najważniejszej zachowały się nawet kamienne schody.

Kościół nie był może specjalnie okazały (rozmiarem odpowiada krośnieńskiej Bazylice Farnej), ale dla archeologów dotarcie do jego reliktów ma kapitalne znaczenie.

W Polsce jest trochę średniowiecznych kościołów, ale tu, na terenie dawnej Rusi Czerwonej, nie ma ich wiele. Będzie więc cennym materiałem badawczym dla historyków architektury.

- Tym bardziej, że poznajemy go w niezmienionym od dwóch wieków stanie zaznacza Kotowicz. - A główny mur, z przyporami, zachował się w oryginalnym kształcie co najmniej z czasów Jagiełły. Mało jest takich miejsc, które przetrwałyby wieki nienaruszone łopatą archeologa. I w dodatku chodzi o miejsce królewskiego ślubu. Ten kościół to najważniejszy obecnie obiekt odkopywany w Polsce. Koledzy nam zazdroszczą.

Cmentarz z "upiorem"

W południowej części archeolodzy natrafili na ponad 200 grobów szkieletowych, od XV do XVIII wieku. Pracowicie je oczyścili, pędzelkami, narzędziami dentystycznymi. Przykościelny cmentarz funkcjonował co najmniej czterysta lat.

Te pochówki to niezwykła kopalnia wiedzy: jak wyglądała struktura miasta, jak bogaci byli ówcześni sanoczanie, jakie mieli zwyczaje. Jedna z osób była np. pochowana na brzuchu. Tak grzebano "nieczystych", uważanych za upiory. - Wampira odwracano twarzą do ziemi, by nie mógł wyjść w stronę nieba -tłumaczy Kotowicz.

Spektakularnym odkryciem było odsłonięcie dwóch pochówków szlacheckich. Jeden - kobiety z rytym medalionem w dłoni, w miedzianej trumnie. Drugi - mężczyzny z malowanym kaplerzem złożonym na piersiach.

Co ciekawe, niektóre zwyczaje pogrzebowe okazały się charakterystyczne tylko dla Sanoka. Np. dzieciom nakładano na palce prawej dłoni pierścionki albo obrączki osób dorosłych, a rękę składano na serce. Inny lokalny zwyczaj to chowanie kobiet w chustach, obszytych setkami mikroskopijnych cekinów.

Co jeszcze odkryjemy?

Każdy dzień przynosi kolejne znaleziska, wśród nich ceglane płytki posadzkowe, gotyckie elementy architektoniczne, kamienne detale, ceramika, ozdoby.

- Samych monet uzbieraliśmy już ponad 200, od XV po XIX-wieczne - opowiada Kotowicz. - Najwięcej szelągów: drobniaków, które król Jan Kazimierz po najazdach szwedzkich bił w milionach, by podreperować swój budżet. Ale są też np. srebrne denary jagiellońskie.

Prezbiterium kościoła na razie niknie pod okazałym kasztanem na rogu ulicy. Jego odsłanianie archeolodzy zostawili na koniec. Ma duże znaczenie, bo może uda się dzięki niemu dokładnie datować kościół.

Mają też nadzieję, że dokopią się do skarbca. W kościelnym depozycie sanoczanie w obawie przed pożarami drewnianych domów chowali swe kosztowności. - Może coś znajdziemy, choć pewnie na długo przed nami skarbczyk został opróżniony - śmieją się.

Wracając do królewskiego ślubu - trzecie "sanockie" małżeństwo Jagiełły nie potrwało długo. Elżbieta zmarła po 3 latach, jej następczynią była Sonka Holszańska, z którą król wreszcie szczęśliwie doczekał się synów.

Co ciekawe historia Sanoka wiąże się też i z ową czwartą żoną króla. Miasto stanowiło tzw "oprawę wdowią". A jako że Zofia Jagiełłę przeżyła, z prawa do przejęcia królewskich rządów nad Ziemią Sanocką skorzystała, zamieszkując na tutejszym zamku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24