Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

WOŁYŃ. Zginiesz, boś Polak

Andrzej Plęs
Zbigniew Okoń z Rzeszowa, uczestnik wydarzeń na Wołyniu sprzed 70 lat, autor wielu publikacji o tematyce kresowej, uważa, że ludobójcze działania UPA powinny zostać napiętnowane i potępione na forum międzynarodowym.
Zbigniew Okoń z Rzeszowa, uczestnik wydarzeń na Wołyniu sprzed 70 lat, autor wielu publikacji o tematyce kresowej, uważa, że ludobójcze działania UPA powinny zostać napiętnowane i potępione na forum międzynarodowym. Krzysztof Łokaj
- To ludobójstwo świat musi potępić! - uważa Zbigniew Okoń z Rzeszowa, uczestnik wydarzeń na Wołyniu sprzed 70 lat.

70 lat temu, 11 lipca 1943 roku, w skoordynowanych działaniach oddziały UPA zaatakowały 99 etnicznych polskich miejscowości w powiatach włodzimierskim i horochowskim na Wołyniu. Napastnicy niedzielę wybrali celowo: zgromadzona w kościołach polska ludność nie mogła się bronić. Tzw. krwawa niedziela była kulminacyjnym dniem ludobójczej akcji, jaką ukraińscy nacjonaliści zgotowali Polakom. Ogółem w latach 1943-44 rzeź wołyńska pochłonęła - według różnych szacunków - 60-120 tys. ofiar narodowości polskiej i 2-3 tysiące ukraińskiej. Spalono, zniszczono i wyludniono kilka tysięcy wsi i osad polskich.

Setki lat mieszkali obok siebie. Mówili różnymi językami, ale się dogadywali, inaczej wierzyli w Boga, inne święta obchodzili, ale często wspólnie. Żenili się między sobą i płodzili, razem bawili i razem pracowali, a po robocie Polak z Ukraińcem razem szli napić się do Żyda.

Były swary sąsiedzkie, ale nikt nikomu nie wytykał narodowości. Rodzina Krzesimira Dębskiego, światowej sławy polskiego kompozytora, pochodzi z Kisielina na Wołyniu.

On sam przytacza wspomnienia ojca, który opowiadał, jak to ukraińscy sąsiedzi pożyczali od nich bożonarodzeniową choinkę, bo święta grekokatolickie wypadały dwa tygodnie po katolickich.

A i tak świętowano wspólnie. Demony waśni narodowych wywołała II wojna światowa, kiedy ukraińscy sąsiedzi poszli z widłami na polskich sąsiadów.

Ukraina dla Ukraińców

Przegrali swoją Samostijną Ukrainę w 1918 roku, przegrali wojnę o Lwów. Społeczność międzynarodowa uznała niepodległość Polski, a oni znaleźli się w jej granicach. I II Rzeczpospolita, z ambicjami "od morza do morza", szybko dała im odczuć, że są obywatelami drugiej kategorii.

A przecież niedawno jeszcze, pod austriackim zaborem, mieli takie same prawa, jak Polacy: reprezentantów we władzach samorządowych, delegatów na sejmik galicyjski, swoje szkoły z wykładowym językiem ukraińskim, wykształcili swoje elity intelektualne.

II Rzeczpospolita zapamiętała lekcję z wojny polsko-ukraińskiej, ale wyciągnęła z niej błędne wnioski. Niemal zamknięto Ukraińcom drogę oficerskich awansów w policji i wojsku, możliwość piastowania stanowisk wójtów, urzędników administracji, zamykano ukraińskie szkoły.

Niszczono cerkwie, wysiedlano i pacyfikowano (nierzadko brutalnie) ukraińskie wsie i wprowadzono tzw. osadnictwo wojskowe. Wszystko to wywoływało bezsilny sprzeciw Ukraińców, którzy - w swojej warstwie inteligenckiej - nigdy nie porzucili marzeń o niepodległym państwie ukraińskim.

Dlatego wojska Wehrmachtu traktowali, jak wyzwolicieli. Z nadzieją, że Hitler wymiecie z Ukrainy zaborczych Rosjan i zaborczych Polaków i pozwoli na państwo ukraińskie. Hitler szybko rozwiał ich nadzieje, rozpędził rząd Jarosława Stećki, a jego samego i Stepana Banderę wysłał do obozu w Spandau.

Jednak ukraińska inteligencja nie porzuciła marzeń o Samostijnej Ukrainie, liczono na to, że w wojnie Niemcy i Rosjanie wykrwawią się wzajemnie, problemem pozostają Polacy, którym pamiętano przecież kolonialne zapędy II Rzeczpospolitej, i Anglia, która może po wojnie wesprzeć Polskę.

Na Anglię sposobu nie było, na Polaków - tak. Przykład dał Hitler, który pokazał na Żydach, że można wyeliminować cały naród.

Jeszcze z początkiem 1942 roku tajny dekret tajnej Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów mówił o tym, by Żydów, Polaków i Węgrów wygnać ze Wschodniej Galicji i Wołynia, ale pozwolić im zabrać z gospodarstw z sobą to, co uznają za konieczne.

Co takiego stało się wiosną 1943 roku, kiedy to dowodzący ukraińskim podziemiem na Wołyniu Dymitr Klaczkiwski, Wasyl Iwachow i Iwan Łytwinczuk wydali decyzję o fizycznej eksterminacji Polaków?

Historycy spierają się o motywacje tej decyzji, skutkiem której Wołyń spłynął polską krwią. I dlaczego właśnie Wołyń, teren dawnego zaboru rosyjskiego, na którym wpływy ukraińskiego nacjonalizmu z niegdyś austriackiej Galicji, były raczej słabe?

Rezaty Lachiw

Zaczęło się w Parośli, w powiecie sarneńskim na Wołyniu. W lutym 1943 roku sotnia Ukraińskiej Powstańczej Armii napadła tu na posterunek niemieckiej i kozackiej policji, zabiła jednego Niemca, sześciu kozaków wzięła do niewoli, ale posterunek obroniono.

Sotnia ruszyła na polską wieś Parośla, weszli do miejscowości, podając się za partyzancki oddział rosyjski. Dostali obiad, dostali nocleg, rankiem oświadczyli, że chcą uderzyć na pobliski posterunek niemiecki, ale żeby miejscowa ludność nie doznała represji odwetowych, zwiążą mieszkańców Parośli.

To odsunie podejrzenia Niemców, że miejscowi pomagali partyzantom. Spętanych dobrowolnie Polaków wymordowano kijami, widłami, motykami, nożami, siekierami. Życie straciło ponad 150 mężczyzn, kobiet, starców i dzieci.

W kwietniu 1943 roku, dowodzony przez Łytwińczuka oddział UPA, otoczył Janową Doliną, zamieszkiwaną przez 2,5 tys. Polaków. Miejscowy szpital podpalono, wynosząc uprzednio pacjentów ukraińskich.

Personel medyczny i część polskich pacjentów zginęła od siekier i noży, większość spłonęła żywcem. W podobny sposób zamordowano około 600 Polaków - płonęli, schronieni w piwnicach domów, ginęli od siekier i pałek, dzieci umierały wbite na pal.

Krzesimir Dębski przytacza wspomnienia rodzinne, jak to 11 lipca 1943 roku w Kisielinie oddział UPA zagonił do miejscowego kościoła Polaków wracających z niedzielnej mszy.

Część z osaczonych zabarykadowała się w przytulonej do kościoła plebani, broniąc się przed szturmem rzucanymi z okien kościoła cegłami. Oblężeni oddawali mocz do odnalezionych wiader, by z okien gasić podpalaną przed drewnianymi drzwiami słomę.

W końcu UPA odstąpiła od oblężenia, w kościele zabito 90 Polaków. Ginęli od strzałów z zewnątrz, rozrywani wrzucanymi do kościoła granatami.

Zbigniew Okoń z Rzeszowa rzeź wołyńską przeżył w Równem. W miastach Polacy byli względnie bezpieczni przed agresją UPA.

- Paradoksalnie chronieni byliśmy przez niemieckiego okupanta - opowiada. - Ale jako kilkunastoletni chłopak widziałem przywożone z okolicznych wsi trupy rodaków, którzy zginęli z rąk banderowców.

Dodaje, że były przypadki, w których ojcowie wymordowanych rodzin ochotniczo wstępowali do zarządzanych przez Niemców oddziałów policyjnych, byle dano im możliwość zemsty.

Historycy potwierdzają, że niemieckie wojska okupacyjne próbowały nie dopuścić do rozprzestrzenienia się akcji ludobójczej, choć wcale nie z troski o polską ludność, a raczej z obawy, że na ich zapleczu frontowym dojdzie do niekontrolowanej eskalacji konfliktu między narodami.

Huta Pieniacka przestała istnieć ostatniego dnia lutego 1944 roku, kiedy do miejscowości wszedł oddział pułku policyjnego SS (składający się z Ukraińców), wspierany przez oddział UPA i ukraińskich chłopów.

Do niedawna miejscowość była azylem dla mieszkańców okolicznych wsi, którzy uciekali tu przed wołyńską rzezią. Nie uciekli, z ponad 1000 mieszkańców (różne źródła podają od 600 do 1500) ocalało zaledwie 160 osób.

Ciężarnym kobietom rozpruwano brzuchy, dzieciom roztrzaskiwano głowy pałkami, noworodkami rzucano o mur. Zapędzonych wcześniej do kościoła Polaków wyprowadzano grupami i pędzono do stodół. Po to, by stodoły podpalać. Ci, którzy próbowali uciec od śmieci w płomieniach, ginęli od kul.

Od kilkuletnich dzieci po starców. W kilka godzin życie straciło tu prawie 900 osób. Kilkunastoletni Sulimir Żuk wracał wtedy do rodzinnej Huty Pieniackiej, ze skraju pobliskiego lasu zobaczył dopalającą się miejscowość. Miasteczko na 1500 mieszkańców przestało istnieć w kilka godzin.

W Woli Ostrowieckiej dowódca miejscowej sotni UPA obiecał polskim mężczyznom utworzenie i uzbrojenie polskiego oddziału powstańczego. W kilkuosobowych grupach ochotników prowadzono do stodoły na badania lekarskie.

Na miejscu mordowani byli siekierami, nożami i sprzętem do uboju zwierząt. W ten sposób UPA oczyściła miejscowość ze zdolnych stawić opór mężczyzn, pozostały kobiety i dzieci.

Do drewnianego budynku szkoły zapędzono prawie 200 z nich, po czym budynek podpalono, wrzucając do środka granaty. Wyskakujących przez okna zabijano strzałem z broni palnej. Ocalało kilka osób, które napastnicy uznali za martwe.

Pamięć i przebaczenie

Badająca historię rzezi wołyńskiej Ewa Siemaszko podkreśla, że w mordowaniu Polaków uczestniczyli niezaangażowani i nieuświadomieni politycznie chłopi ukraińscy.

Nie wolna Ukraina była ich celem, ale motywy czysto rabunkowe. Dla dobytku gotowi byli wymordować sąsiadów, z którymi pokojowo współistnieli od pokoleń.

Zebrawszy setki wspomnień uczestników i świadków tamtych wydarzeń, odkryła, że niekiedy w dobijaniu rannych Polaków i grabieżach uczestniczyły dziesięcioletnie dzieci ukraińskie.

Jak można zakatować sąsiada, z którym przez lata dzieliło się stół i kieliszek, wspólnie świętowało, wzajemnie pomagało w pracach polowych?

- To był czas, kiedy życie było tanie, zadanie komuś śmierci - bezkarne - tłumaczy Tomasz Bereza z rzeszowskiego oddziału IPN. - Dodatkowo zabicie Polaka "rozgrzeszał" dekalog Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, a zysk ze zrabowanego mu mienia był nie do pogardzenia.

- Nie, nie mam pretensji do Ukraińców - przeczy stanowczo Zbigniew Okoń. - Mam wśród nich przyjaciół. Pretensje mogę mieć do niektórych z nich, tych z OUN, z UPA, tych, którzy nas tam mordowali. Ale nie do wszystkich Ukraińców.

Bo wśród nich byli i tacy, którzy Polaków chronili, przed "swoimi", ukrywali, ostrzegali. I nie oczekuje przeprosin za wymordowanie dziesiątków tysięcy Polaków. Niektóre dane mówią o setce tysięcy. Przecież nie w wojnie zabitych, a wymordowanych.

- Nic mi po ich przeprosinach, skoro na zachodniej Ukrainie tym zbrodniarzom stawia się pomniki - dorzuca gorzko Okoń.

Jeszcze przed kilku laty polscy i ukraińscy historycy próbowali wypracować zbieżne stanowisko w kwestii rzezi wołyńskiej.

- Od mniej więcej pięciu lat obserwujemy regres tych prac - potwierdza Tomasz Bereza. - Cokolwiek wydarzyło się wówczas na Wołyniu, historycy ukraińscy traktują jako element wojny polsko-ukraińskiej.

Wojny prowadzonej przeciwko zniedołężniałym starcom, ciężarnym kobietom i dzieciom. Po tętniących życiem tysiącach wsi i osad na Wołyniu pozostały gdzieniegdzie krzyż albo kępa zdziczałych drzew owocowych, resztki kwitnących niegdyś sadów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24