Półtorej godziny walki z wysoką falą na jeziorze. Ponad sześć godzin ostrego pedałowania. Morderczy maraton - 42 kilometry biegiem. A na mecie dyplom z certyfikatem, medal, koszulka i czapeczka.
- I zapłaciłem za to wszystko 525 dolarów - śmieje się Dariusz Pasterczyk.
Triathlon Iron Man rozgrywany jest są na trasie prawie cztery razy dłuższej niż tradycyjny triatlon olimpijski. Zawodnicy muszą przepłynąć 3,8 kilometra, pokonać 180 kilometrów na rowerze i przebiec pełny dystans maratonu.
- Znam swój organizm - mówi Pasterczyk, policjant KMP w Krośnie, członek krośnieńskiego Klubu Biegacza. - Wiedziałem, że wytrzymam do końca. Nie byłem tylko pewien, czy zmieszczę się w czasie. Na pokonanie trasy mieliśmy 17 godzin.
Dla ludzi z żelaza
Perspektywa katorżniczego wysiłku nie odstrasza śmiałków, którzy chcą zasłużyć na miano "człowieka z żelaza".
- Zawody z cyklu Iron Man organizowane są w kilku krajach Europy i Ameryce. W Polsce - jeszcze nie. Pasterczyk postanowił spróbować swoich sił w Coeur d"Alene w amerykańskim stanie Idaho. - Namówił mnie starszy brat, który mieszka w Nowym Jorku. Wystartowaliśmy w trójkę: Piotr, Maciej Jakubowski, z pochodzenia krośnianin, który też mieszka teraz w USA, i ja.
Miejsce na liście startowej musieli zarezerwować i opłacić już rok temu.
- Zawody w Idaho należą do najbardziej prestiżowych w cyklu zmagań Iron Man - tłumaczy Dariusz. - Tam jest największa konkurencja, a lista chętnych szybko się wypełnia.
Przygotowania?
- Piotrek i Maciek ułożyli sobie specjalny, profesjonalny program. A ja? Jeździłem do pracy na rowerze, w weekendy biegałem z kumplem. Czasem zdarzało mi się pobiec na skróty z Jedlicza do Jasła, popływać tam na krytym basenie i wrócić - śmieje się.
Od wiosny pływanie ćwiczył w pobliskiej Jasiołce. Wzbudzał sensację, bo był jedynym pływakiem, który o tej porze odważał się zanurzać w zimnej rzece.
- Poleciałem do brata trzy tygodnie przez zawodami. To był dopiero czas intensywnego treningu. Robiliśmy po 200 kilometrów na rowerach i po kilka godzin dziennie biegaliśmy po Central Parku.
Dwa i pół tysiąca zawodników
Dzień zawodów zaskoczył ich zimnem. Silny wiatr wzbudził wysokie fale na jeziorze. - To górskie jezioro, wielkością przypomina naszą Solinę - opowiada Dariusz.
Dwa i pół tysiąca ludzi stanęło o siódmej rano na piaszczystej plaży. Najbardziej zdeterminowani pchali się do przodu. Inni, przerażeni pienistymi grzywami, rezygnowali.
Pierwsze pół kilometra od brzegu toczyli walkę o przetrwanie. Tłum w wodzie, ramiona wściekle młócące fale, bez oglądania się na rywali - Niejeden raz ktoś przytopił mnie, odpychając albo przepłynął mi po plecach Dopiero na drugim kilometrze robi się spokojniej.
Piotr Pasterczyk zajął w klasyfikacji generalnej 641 miejsce. Pokonanie trasy zajęło mu 12 godzin, 8 minut i 59 sekund (limit - 17 godzin).
Ktoś utonął?
Darek poczuł się nieswojo, gdy… przestał widzieć dno jeziora. Na początku przez kilkanaście minut płynie się w przejrzystej wodzie. Potem przed oczami pojawia się nagle czarna otchłań. Dość nieprzyjemne wrażenie - czuć, że pod tobą jest nieznana głębia a od brzegu dzielą cię setki metrów.
Ale prawdziwy moment grozy przeżył na ostatniej prostej.
- Na dnie ujrzałem czarny cień. Przyglądam się: człowiek. Przerażenie: ktoś utonął… Dopiero w następnych sekundach dotarło do mnie, że to jeden z nurków, którzy mieli czuwać nad zawodnikami.
Niektórym zawodnikom zdarzały się momenty paraliżującego strachu.
[obrazek3] Medal Iron Man - tylko nieliczni mogą się nim pochwalić. (fot. Fot. Tomasz Jefimow)- Mój kolega Maciek nieźle radził sobie z pływaniem, większość dystansu był w przodzie. Kiedy dopłynąłem do mety, zdziwiłem się, że jeszcze nie wyszedł z wody. Okazało się, że stracił cenne minuty, bo musiał wystąpić w roli… psychologa. Jedna z dziewczyn (w triathlonie startują też kobiety) wpadła w panikę. - Nie dam rady, nie dopłynę, utonę - krzyczała. Maciek podpłynął do niej, przekonywał, uspokajał, dopóki dziewczyna nie opanowała nerwów. Zachował się ok, nie myślał tylko w własnym wyniku.
Pozycja Darka po pierwszej konkurencji - 1600. Czas spędzony w wodzie: 1:34:38.
- Bo ja jestem pływackim "rzecznym" samoukiem - usprawiedliwia się. - Profesjonalnie nigdy nie trenowałem. Na zawodach nie szarżowałem, trzymałem równe tempo, sprawdzałem tylko czas na kolejnych bojach. Było dobrze, więc, pozbyłem się psychicznego obciążenia. Ale ulgę poczułem dopiero, gdy wyszedłem z wody.
Biegiem po rower
Na brzegu w pośpiechu ściągał mokrą piankę, w biegu po rower przebierał się w ubranie (każdy zawodnik miał je przygotowane w worku na specjalnym stojaku).
- Rower to moja mocna strona w triatlonie. Miałem szansę przeskoczyć parę miejsc w górę - mówi.
Trasa - "agrafka": dwa razy po 90 kilometrów. Piękna, malownicza, ale w ciągu kilku godzin pedałowania rzadko miał okazję beztroskiego podziwiania krajobrazu.
- Trzeba uważać na strome, niebezpieczne zjazdy. Na rywali, bo jazda zbyt blisko drugiego zawodnika kończyła się karą - czterominutową obowiązkową "odsiadką" (podobna groziła za wyrzucenie na trasie np. papierka po batoniku, puszki czy butelki po napoju).
[obrazek4] Na starcie stanęło 2,5 tys. zawodników. Zmagali się z wysoką falą i dystansemW porównaniu do Amerykanów Dariusz miał o wiele mniej "wypasioną" kolarkę. - Maciej pożyczył mi swoje karbonowe koła, ale nie miałem dobrze dopasowanych przełożeń. Parę razy spadł mi łańcuch.
Tuż przed wyjazdem do Stanów miał wypadek. Wspomina: - Jak zwykle jechałem rowerem do pracy. Dojeżdżałem do skrzyżowania, byłem na pierwszeństwie, ale kierowca z podporządkowanej widocznie nie spodziewał się, że rowerzysta może zbliżać się z taką prędkością. Zderzyliśmy się: mój rower poleciał w bok, ja wylądowałem jak żaba na dachu auta. Pozbierałem się. - Nic się panu nie stało? - upewnił się kierowca. - Mnie też - ucieszył się i pojechał sobie - opowiada Dariusz.
- Rower - wydawało się - wyszedł bez szwanku. Dopiero na trasie trathlonu okazało się, że widełki lekko się wygięły i, przy skręcaniu, butem zaczepiałem o koła.
W Iron Manie każdy startuje na własną odpowiedzialność. Organizatorzy nie pytają o badania lekarskie, nie sprawdzają, czy ktoś nie "jedzie na dopalaczach" - Trzeba znać swoje możliwości - mówi Dariusz.
Kryzys przyszedł miedzy 22 a 27 kilometrem maratonu.
- Zbuntowały się mięśnie w łydkach. Dopadły mnie takie skurcze, że biegłem na piętach. Ostatnie kilometry zwolnił, to maszerował, to podbiegał. - Na koniec 80 procent zawodników już tylko idzie - mówi.
Przed metą - honorową trybuną na głównym deptaku miasteczka - poczuł przypływ energii. Wbiegł w tłum kibiców. Ktoś zawołał: Brawo Polska! Spojrzał: jakaś kobieta machała mu ręką. Odszukali go przed ceremonią zakończenia. Polskie małżeństwo mieszkające w Stanach podróżowało po Idaho.
- Dowiedzieli się o wyścigu, ktoś pokazał im listę startową, na której byłem jedynym Polakiem. Zostali w Coeur d' Alene, zapisali mój numer, kibicowali mi na całej trasie. Nawet o tym nie wiedziałem.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Kaźmierska wróci za kraty? Mecenas Kaszewiak mówi, dlaczego tak się nie stanie
- Czyżewska była polską Marilyn Monroe. Dopiero teraz dostała kwiaty na grób
- Co się dzieje z Sylwią Bombą? Drobny szczegół totalnie ją odmienił [ZDJĘCIA]
- Olbrychski nie przypomina dawnego amanta "Jest jak Kopciuszek po dwunastej w nocy"