Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zamiana bliźniąt na porodówce. Tego błędu nigdy nie da się naprawić

Zebrała i oprac. Beata Terczyńska
Byli jak dwie krople wody. Dopiero po latach okazało się, że są braćmi.
Byli jak dwie krople wody. Dopiero po latach okazało się, że są braćmi. Krzysztof Łokaj
Zamiana bliźniąt na porodówce. 9 lat temu głośno było o takim przypadku w Warszawie. Teraz wyszła na jaw sprawa spod Przeworska.

Byli jak dwie krople wody. Mieszkali w sąsiednich wsiach. Gdy na siebie wpadali, uciekali z przerażeniem. Dopiero po latach okazało się, że są braćmi.

58 lat temu w przeworskim szpitalu w odstępstwie 2 dni na świat przyszły dwie pary bliźniąt: dwaj chłopcy oraz dziewczynka i chłopczyk. Nie wiadomo w jakich okolicznościach, świadomie, czy przez zaniedbanie, ale doszło do zamiany chłopców. Przypuszcza się, że dzieci zostały pomylone najpewniej podczas kąpieli.

Paradoksem jest, że rodziny mieszkały blisko siebie, w sąsiednich wsiach. Dzieci widywały. Podobno chodziły do jednego kościoła. Rodzinie i sąsiadom rzucało się w oczy niespotykane podobieństwo dwóch chłopców, jak się po latach okazało jednojajowych bliźniaków.

- Od czasu do czasu wpadali na siebie, ale dziwna rzecz - byli tak przerażeni, że unikali siebie - opowiadała w TVN Maria Wentlandt-Walkiewicz, pełnomocnik rodzin bliźniąt starających się o zadośćuczynienie za naruszenie dóbr osobistych. - Dochodziło do tragicznych, a czasami śmiesznych sytuacji, dotyczących pobytu ich w różnych miejscach.

Wentlandt-Walkiewicz przypuszcza, że rodziny podejrzewały zamianę. - Ale nigdy o tym nie mówiono. Był to temat tabu.

- Może bali się prawdy? - zastanawia się Marzena Ossolińska-Plęs, rzecznik Sądu Okręgowego w Rzeszowie. To właśnie przed rzeszowskim sądem toczy się rozprawa o zadośćuczynienie.

Kasia: mam sobowtóra

Na badania genetyczne zdecydowali się dopiero wtedy, gdy w 2002 r. podobna zamiana ujrzała światło dzienne. Chodzi o zamianę bliźniaczek w Warszawie. Wyszła na jaw, gdy dziewczynki miały po 17 lat.

Ich dramat zaczął się miesiąc po urodzeniu. Trafiły do szpitala z zapaleniem płuc. Przy wypisie matka sióstr, Elżbieta Ofmańska odebrała swoją córkę Katarzynę i dziecko Haliny Wierzbickiej - Ninę. Druga z bliźniaczek, Edyta, trafiła do rodziny Wierzbickich.

Ojciec dziewczynek, Andrzej Ofmański, opowiadał w dziennikarzom "Życia Warszawy" jak wyglądał oddział, na którym wówczas leczono jego córki.

- Było tam 80 dzieci, a zajmowały się nimi dwie pielęgniarki. Leżały po dwoje, troje w poprzek w łóżeczkach. Kiedy brakowało miejsca, dzieci kładziono w koszach na podłodze, w szufladach. Policzyliśmy, że samo mycie dzieci musiało zajmować siedem godzin dziennie. Raz na tydzień można było je zobaczyć, jak pielęgniarka podniosła z łóżeczka i pokazała przez szybę. A najlepiej, żeby w ogóle nie przychodzić, bo rodzice tylko przeszkadzają. Takie były przepisy, nie mam o to pretensji. Ale cała organizacja szpitala była fatalna.

Ofmański przyznaje, że kiedy sprawa wyszła na jaw, jego żona popadła w depresję: - Bo część ludzi zarzucała jej, że nie rozpoznała własnych dzieci. Jak miała je poznać? Najpierw tydzień leżały w inkubatorze, tydzień mieliśmy je w domu. Potem miesiąc w szpitalu, gdzie można je było zobaczyć przez szybę. A dzieci w tym wieku ciągle się zmieniają. W czasie odwodnienia noworodki zmieniają się tak, że wszystkie są do siebie podobne: zmieniają się rysy, wystają kości policzkowe - tłumaczy.

Edytę zobaczył ponownie 17 lat później.
- Na początku nie chciałem wierzyć, kiedy Kasia powiedziała, że ma sobowtóra. Kazałem jej nie pleść głupot. Mało to sobowtórów jest. Ale siostra, zamieniona w szpitalu? Powiedziałem: koniec, nie rozmawiam o tym, nie denerwuj mnie i matki. Potem zobaczyłem Edytę, jej ruchy, mowę, takie same jak Kasi. One nie są identyczne. Edyta jest bardziej podobna do żony, Kasia do mnie. Ale nie miałem już żadnych wątpliwości.

Żal straconych lat

Rodzeństwo spod Przeworska tak naprawdę w komplecie spotkało się dopiero w sądzie na rozprawie.

- Mężczyźni żałują straconych lat, że wychowywali się oddzielnie - zdradziła w TVN mecenas Wentlandt-Walkiewicz, która walczyła o zadośćuczynienie także w warszawskim procesie. - Ich relacje są w tej chwili bardzo dobre. Bracia mają bardzo podobne temperamenty, zainteresowania, hobby. Mało tego, mają bardzo podobny gust. Nawet fryzury noszą podobne. Preferują podobny styl ubierania się. To kapitalne pole do badań socjologów, psychologów, ponieważ tak naprawdę wychowywali się przecież odrębnie.

A druga para?
- Spotkanie w sądzie zakończyło się płaczem, szlochaniem, rzucaniem się sobie w ramiona i nawiązaniem kontaktów. Miejmy nadzieję, że przedstawienie publiczne tego problemu doprowadzi do pewnego wyczyszczenia w tej rodzinie - uważa mecenas.

Zamienieni bliźniacy nie chcieli rozmawiać z dziennikarzami, ani pokazywać twarzy. O zadośćuczynienie walczy nie tylko czwórka bliźniaków, ale także jej rodzeństwo oraz żyjący jeszcze ojciec chłopców bliźniaków. W sumie 10 osób. - Od skarbu państwa domagają się razem 2,4 mln zł. Każde z bliźniąt po 300 tys. zł, natomiast rodzeństwo i ojciec - każde po 200 tys. zł - wylicza ich pełnomocnik.

Jakie są szanse, że dostaną pieniądze?
Maria Wentlandt-Walkiewicz podkreśla, że jest coś takiego, jak sprawiedliwość społeczna i sprawiedliwość sądu.

- W tym wypadku to powinno zadziałać uważa. - Tym osobom należy się zadośćuczynienie, ponieważ krzywda, która została im wyrządzona, powinna być wynagrodzona. Wiemy, z jakimi ogromnymi problemami borykała się rodzina. Matki już nie żyją, a dzieci pamiętają je jako wiecznie płaczące, gdzieś skulone w kącie. Wiadomo było, że nad tymi dwiema rodzinami ciąży jakaś tajemnica, o której nigdy w rodzinie się nie mówiło.

Na wyrok trzeba będzie jeszcze poczekać. Kolejna rozprawa zaplanowana została po wydaniu opinii biegłego socjologa. Za ok. dwa miesiące.

Czy warto dochodzić prawdy?

W przypadku bliźniaczek z Warszawy takie odszkodowanie udało się wywalczyć. Ale trauma w rodzinie pozostała. Edyta wyprowadziła się od Wierzbickich.

- Zerwała kontakty i z nami, i z nimi - opowiadał prawowity ojciec dziewczyny. - Nie wiemy, co się z nią dzieje. Prawdopodobnie mieszka gdzieś w Polsce, ale nie wiemy gdzie. Wierzbiccy zlecili poszukiwania. Policja znalazła ją, ale nie życzyła sobie ujawniania, gdzie mieszka. Najgorsze jest to, że nie wiemy, co się z nią dzieje, czy jest w depresji. Ja nie chcę wiedzieć, gdzie ona mieszka, bo jest dorosła i ma do tego prawo. Natomiast bardzo bym chciał, żeby raz na jakiś czas wysłała chociaż smsa, czy maila, że jest w porządku. Nina ma córkę i męża, swoje życie. Kasia mieszka jeszcze z nami. Czeka na odbiór mieszkania. Dziewczyny mają z sobą bardzo dobre relacje.

Zamianę dzieci odchorowują matki. Pani Ofmańska od 10 lat bierze leki antydepresyjne.

- Rodzicom, którzy mają choćby cień obaw, powiedziałbym, że nie warto dochodzić prawdy - powiedział dziennikarzom Ofmański. - Lepiej zapomnieć, bo gdy okaże się, że dziecko zostało zamienione, będzie to rodzinna tragedia i nie da się już o tym nigdy zapomnieć. Żona płakała całymi nocami. Słyszałem, jak Nina płakała w swoim pokoju. Dowiedziałem się od siostry żony, że poszła do niej i zapytała: - Ciociu, co teraz ze mną będzie? To były 17-latki. Raptem świat im się zawalił pod nogami.

Edyta prawdopodobnie do dziś nie odebrała odszkodowania i pieniądze leżą w sądowym depozycie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24