Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czystki w pałacu w Sieniawie. Sypią się dyscyplinarki!

Andrzej Plęs
Pracownicy, którzy odeszli, mówią, że także dzięki ich pracy pałac w Sieniawie z ruiny stawał się perełką.
Pracownicy, którzy odeszli, mówią, że także dzięki ich pracy pałac w Sieniawie z ruiny stawał się perełką. Dariusz Danek
W sieniawskim pałacu nowa miotła wymiata starą załogę. - To dlatego, że jesteśmy niewygodni - mówią zwolnieni pracownicy.

Pracownicy pałacu w Sieniawie mówią, że dyscyplinarki sypią się jak confetti. Za nienależyte wypełnianie obowiązków, za utratę zaufania do podwładnego, za nie dbanie o dobro zakładu, za narażanie dzierżawcy na straty, za narażanie gości na poważne konsekwencje zdrowotne...

Po roku nowych rządów z 25-osobowej załogi zostało niewielu. Reszta wyleciała dyscyplinarnie, albo nie wytrzymali presji i sami odeszli. A oni, pełni poczucia krzywdy i oburzenia, dziwią się, że wcześniej nikt przez kilkanaście lat ich pracy nie zauważył, jak bardzo są do d... I to każdy z nich.

Dopiero musiał przyjść Radford International Sp. z o.o. ze Śląska i dyscyplinarkami im to udowodnić. I w ten sposób z Zespołu Pałacowo-Parkowego w Sieniawie wymiotło załogę, która przez kilkanaście lat zbudowała markę i prestiż tego miejsca.

Nowy porządek

Zuzanna przepracowała w hotelowej recepcji 17 lat, oprowadzała gości po zabytkowym kompleksie, wyleciała z roboty z dnia na dzień. Do dziś nie wie za co.

- Już przy powitaniu z załogą nowy dzierżawca powiedział, że wszelkie przewinienia będą karane z surową bezwzględnością - wspomina. - Tę "surową bezwzględność" pamiętam do dziś.

Halina wyleciała z kuchni po 16 latach pracy. Za nieporządki w obejściu. Faktycznie, przyszedł sanepid, miał zastrzeżenia, drobne - zaznacza Halina, ale miał. To było w maju, mnóstwo gości, praca po kilkanaście godzin na dobę i to dzień w dzień.

Po prostu nie wyrabiali, więc niedociągnięcia były. Potem była rekontrola sanepidu, tym razem wszystko w porządku, więc Halina nie rozumie, dlaczego po rekontroli dostała od nowego dzierżawcy naganę. A wkrótce potem - wypowiedzenie umowy o pracę.

Kilka tygodni po kilkanaście godzin w hotelowej kuchni, a teraz nagle wylewają ją z roboty. Opowiada, że tak nią tąpnęło, że organizm powiedział - dość! Poszła na zwolnienie lekarskie. To był czwartek. W poniedziałek pocztą przyszła dyscyplinarka.

- Za utratę zaufania, niewykonywanie poleceń przełożonego, uchybienia w pracy - wylicza Halina. - Moja koleżanka nie wytrzymała w lipcu, lekarze orzekli, że w tym stanie nie nadaje się do pracy. W sierpniu dzierżawca napisał do ZUS, że symuluje chorobę, bo boi się nagany.

Ona sama czeka na wypłatę za prawie 90 nadgodzin.

Jacek przez 11 lat był w Sieniawie szefem kuchni, po kilku miesiącach nowych rządów nie wytrzymał - jak mówi - sposobu, w jakim traktowano jego i jego podwładnych i sam złożył wypowiedzenie.

- W przeciwieństwie do swojego poprzednika, nowy dzierżawca w ogóle nie płacił godzin nadliczbowych, choć pracowaliśmy po kilkadziesiąt godzin dziennie - opowiada Jacek. - Zwalniał kelnerów, a od nowych, zupełnie "zielonych" w branży, wymagał cudów.

Michał objął funkcję szefa kuchni po Jacku. Na całe trzy miesiące, bo pewnego dnia poszedł do prezesa i zapytał, czy załodze wypłacone zostaną godziny nadliczbowe. Tylko jemu uzbierało się takich 184. Dziś jest przekonany, że to było pytanie samobójcze zawodowo.

- Wypowiedzenia sypały się na załogę jak deszcz - opowiada. - Nie wytrzymałem, sam złożyłem wypowiedzenie. I byłem zaskoczony, bo go nie przyjęto. Kazano mi wysłać je do centrali firmy w Katowicach, więc wysłałem. To był piątek, a mnie wręczono wypowiedzenie w poniedziałek. Dyscyplinarne. Za "niewłaściwy nadzór nad podległymi pracownikami, narażanie gości restauracji na poważne konsekwencje zdrowotne, nie dbanie o dobro zakładu". Nigdy nie dowiedziałem się, jak naraziłem gości na poważne konsekwencje zdrowotne.

Dodaje, że swoją dyscyplinarkę otrzymał, kiedy przebywał na urlopie.

Pan na zamku

Przeżyli dwóch dzierżawców kompleksu w Sieniawie, ostatniego żegnali ze łzami w oczach. Żegnali, bo przegrał przetarg z Radford International na dzierżawę nieruchomości.

Przez kilkanaście lat dogadywali się z "panami na zamku", choć nie obyło się bez zgrzytów. Z obecnym dogadać się nie mogli. Bo - mówią - z nim się nie gada, jego wolno tylko słuchać. I wprowadza w taki stan grozy, że ludzie zaczynają się bać samych siebie. Zuzanna tego doświadczyła.

- Rano dostałam trzymiesięczne wypowiedzenie umowy o pracę, trzasnęło we mnie, fatalnie się poczułam, poprosiłam o zmianę na ten dzień i chciałam wypisać zaległy urlop, żeby jakoś z twarzą dotrwać do końca wypowiedzenia - mówi jednym tchem. - Po południu zostałam wezwana do biura, pan prezes przed wejściem do gabinetu odebrał mi moją prywatną komórkę i wręczył dyscyplinarkę. Uzasadnienie: utrata zaufania, działanie na szkodę pracodawcy i firmy. I dostałam zakaz wstępu na teren obiektu. Byłam w takim stanie, że pamiętam to jak przez mgłę.

Mówią, że poczucie terroru rosło z każdym tygodniem, apogeum osiągnęło, kiedy prezes posądził załogę, że otruła jednego z jego trzech owczarków.

- Psy traktował lepiej niż ludzi - kwituje Michał. - Miały nawet swój pokój w pałacu.

Zmiana kadr

Z rozrzewnieniem wspominają kilkanaście lat pracy w Sieniawie. Jak wiadrami wynosili gruz z remontowanych budynków, choć to nie ich robota była. Jak kompleks z ruiny stawał się perełką, jak goście hotelowi i restauracyjni mówili im, że pracują w cudownym miejscu i że koniecznie tu wrócą. Ci zza granicy też. Przyszła nowa miotła i - jak mówią - zaczęto ich "rozstrzeliwać" pojedynczo i dyscyplinarnie.

Zuzanna jest przekonana, że dla nowego "pana na zamku" w Sieniawie byli niewygodnymi pracownikami. Z umowami na czas stały, zgrane towarzystwo, od lat to samo. Stara gwardia nie budziła zaufania nowego pana.

>blockquote>- Kiedyś wykrzyczał do mnie, że jak będzie chciał, to przywiezie sobie ze Śląska kontener ludzi, nie musi z nami pracować - przypomina sobie.

Starych wymiotło dyscyplinarkami, pojawili się młodzi. Jacek mówi, że nowi kelnerzy chodzą jak błędni, bo nie mają doświadczenia, kuchnia wyczyszczona ze starego personelu, a nowego nie bardzo skąd jest wziąć, więc teraz dwie panie pokojowe pracują "na kuchni", choć nie mają uprawnień.

- Chodzi tylko o to, by nowy pracownik był na umowę - zlecenie, a nie na stały etat, jak my - twierdzi Halina.

Akcja i reakcja

Jak dostali dyscyplinarki, to nie mają już nic do stracenia. Od dyscyplinarek odwołali się do sądu pracy, bo taki tryb zwolnienia niemal rujnuje im przyszłość zawodową.

Przed sądem domagają się też wypłaty wszystkich, udokumentowanych godzin nadliczbowych. Halina - ponad 400 godzin, Jacek - 184, reszta podobnie. Do pracy w sieniawskim pałacu nie zamierzają wrócić, przynajmniej nie przy tym dzierżawcy.

Napisali rozpaczliwy list do właściciela obiektu - Agencji Nieruchomości Rolnych: "Nie możemy pogodzić się z wizją Pana Dariusza Barteckiego, który nie tylko nie dba o zachowanie standardów, jakimi dotychczas szczycił się Pałac, ale tworzy toksyczną atmosferę pracy. Jego ostatnie decyzje, tj. zwolnienie pracowników z wieloletnim stażem, wystawienie kilku bezpodstawnych zwolnień dyscyplinarnych, dają negatywny wydźwięk, który odbija się szerokim echem" - piszą do ANR.

A przecież umowa o 10-letniej dzierżawie pałacu przewidywała, że przez 3 lata nikt ze starego personelu nie zostanie zwolniony - podkreślają. Minął ledwie rok, a większości starej gwardii już nie ma. Pomyśleli, że ANR powinna wiedzieć, jak dzierżawca wywiązuje się z umowy.

ANR potwierdza, że takie pismo otrzymała, klauzulę o zachowaniu zatrudnienia uważa za spełnioną:

"Zgodnie z zawartą umową zobowiązanie to jest uznane za wykonane również w przypadku, gdy Dzierżawca zmniejszy stan zatrudnienia w związku z rozwiązaniem umów o pracę bez wypowiedzenia z przyczyn wskazanych w Kodeksie Pracy, lub na prośbę pracownika".

Ale też "Agencja Nieruchomości Rolnych wystąpiła do dzierżawcy o informację dotyczącą realizacji zobowiązań wynikających z par. 5 ust.2 zawartej umowy".

Byli pracownicy interweniowali też w Państwowej Inspekcji Pracy, co PIP potwierdza. Halina też: - Dostałam z PIP pisemną informację, że inspekcja ma kłopoty z uzyskaniem kontaktu z dyrektorem - tłumaczy.

Rzecznik rzeszowskiego oddziału PIP dodaje, że sprawa pracowników Hotelu Pałac Sieniawa została przekazana do PIP w Katowicach, bo dzierżawca, czyli Radford International, zarejestrowana jest na Śląsku.

Niech sąd rozstrzygnie

Dariusz Bartecki, dyrektor sieniawskiego kompleksu hotelowego, zaskoczony był zarzutami byłych pracowników.

- Proszę raczej zapytać, ilu przyjąłem, ilu awansowałem - sugeruje.

O szczegółach nie chce rozmawiać telefonicznie, proponuje spotkanie. Po tygodniu wycofuje się z propozycji, prosi o przesłanie pytań pocztą elektroniczną, obiecuje "niezwłoczne" przesłanie odpowiedzi. Po dwóch kolejnych tygodniach pocztą zwrotną oświadcza:

"Po przeanalizowaniu sprawy Pałac w Sieniawie pozostaje na niezmiennym stanowisku, że jedynym miejscem właściwym dla rozstrzygania sporów pomiędzy pracodawcą a pracownikiem jest niezawisły Sąd. W związku z powyższym Pałac w Sieniawie powstrzyma się od wszelkich komentarzy w sprawie kilku pracowników, z którymi rozwiązano umowy o pracę w związku z ciężkim naruszeniem podstawowych obowiązków pracowniczych, do czasu prawomocnego zakończenia postępowania sądowego. Pałac w Sieniawie motywuje swą decyzję również faktem ochrony dobra kilkudziesięciu pracowników, którzy obecnie pracują na jego rzecz.
Z poważaniem Dariusz Bartecki, Pałac w Sieniawie."

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24