Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dramat rodziny z Przemyśla: dlaczego Polska nas wyrzuca?

Andrzej Plęs
Od lewej: Wiaczesław, Irena, Zafar, Julka i Nastia: Co złego zrobiliśmy, że Polska chce nas wyrzucić?
Od lewej: Wiaczesław, Irena, Zafar, Julka i Nastia: Co złego zrobiliśmy, że Polska chce nas wyrzucić?
W Przemyślu mieszkają od 13 lat, prowadzą trzy sklepy, legalnie płacą podatki. Teraz czeka ich deportacja!

Nastia najbardziej martwi się o swojego potężnego wilczura.

- Przecież on Polak, kupiony w Żurawicy, jego nie wyrzucą - mówi. - Jak nas deportują na Ukrainę, to co z nim tutaj będzie?

I bardziej przez Brema płacze. O siebie martwi się nieco mniej, chociaż w Polsce się urodziła, tu spędziła wszystkie swoje dwanaście lat życia, po polsku myśli, tu ma przyjaciół, w polskiej szkole się uczy i świadectwa ma z biało-czerwonym paskiem. A nie z niebiesko-żółtym, jakby chciała administracja Rzeczpospolitej Polskiej. I przykro jej, że w szkole zaczęli nazywać ją - imigrantka.

Bo jaka z niej imigrantka? Od urodzenia mieszka w Przemyślu, innej ojczyzny, poza Polską, nie zna i nie ma. Z Ukrainą wiąże ją tylko paszport. Może jeszcze rodzice i dziadkowie, którzy przed trzynastu laty przyjechali tu ze Lwowa. I chcieliby zostać, bo mają po co. Tylko Rzeczpospolita ich nie chce.

Ziemia obiecana

Irena Polozhenkowa to był ktoś - szefowa związków zawodowych w potężnych, lwowskich zakładach "Kineskop". "Kineskop" zaczął umierać w męczarniach wkrótce po męczeńskiej śmierci ZSSR i zaczęło brakować pieniędzy na wypłaty już nie tylko dla klasy robotniczej, ale i dla kierowniczej. Jedni i drudzy nie dostawali poborów miesiącami. Irena ruszyła za Bug, żeby zarobić na rodzinę.

Napatrzyła się, że tłum ludzi w Polsce handluje wszystkim, więc da się tu żyć, byle chęci do roboty były. Zaangażowała córkę Julkę i zięcia Zafara, w Polsce kupili starego fiata 125p, z Ukrainy przywozili szklane figurki zwierząt, długopisy, kupę drobiazgu i wystawali na targach od Przemyśla po Śląsk.

Majątku na tym nie dało się zrobić, ale przeżyć we Lwowie od biedy można było. Najlepiej szły lampy grzewcze, które produkował "Kineskop", bo kineskopów już nie produkował. I wypłacał pracownikom pobory w lampach zamiast gotówki.

Irena napatrzyła się, jak "ruskich" przeganiają z polskich bazarów, jak ci uciekają w popłochu przed strażą miejską, policją, służbą graniczną. Jej mąż Wiaczesław, były lwowski "glina" powiedział, że handel owszem, ale legalnie, że żadnej kontrabandy, bo to wbrew prawu i w ogóle wszystko ma być "na prawie".

Uznali, że we Lwowie zdechną z głodu, a w Polsce da się żyć. Sprzedali mieszkanie, spakowali się, ruszyli do Przemyśla. Wynajęli mieszkanie, zarejestrowali firmę "DS/WL", w którą zapakowali wszystkie pieniądze ze sprzedaży lwowskiego mieszkania.

Było legalne pozwolenie na pracę na dwa lata, legalny pobyt dla czteroosobowej wtedy jeszcze rodziny, legalnie płacone państwu polskiemu podatki i ubezpieczenie, legalnie i na umowę wynajęte mieszkanie w Przemyślu. I tylko w rzeszowskim urzędzie do spraw cudzoziemców życzliwa pani pukała się w czoło, że Irena z rodziną chcą handlować szklanymi figurkami zwierzątek i lampami grzewczymi. Bo co to za interes?

Założyli sklep z damską bielizną. Zaczynali od 6 metrów kwadratowych, po 13 latach w Polsce mają trzy sklepy. Wyłącznie z towarem polskiej produkcji.

- Sklep nazywa się "Pani musi" - tłumaczy Irena. - Bo w każdym urzędzie słyszałam: pani musi to, pani musi tamto. Dużo tego "musi" było.

Były pomysły na rozwój interesu. Może już nieaktualne, bo ojczyzna, którą sami sobie wybrali, chce ich deportować.

Bo nie macie stabilnego dochodu

Od początku ubiegali się o pobyt czasowy na terenie RP i pozwolenie na pracę. I zawsze zgodę dostawali. Na dwa lata. Poza jednym incydentem, kiedy urodzona w Polsce Nastia poszła do przemyskiej zerówki.

- Cała nasza czwórka dostała zgodę na pobyt na dwa lata, a Nastia tylko na siedem miesięcy - tłumaczy jej ojciec Zafar Azizov. - I jak to zrobić? My zostajemy w Polsce, a Nastka po siedmiu miesiącach ma jechać na Ukrainę? Do kogo? Tam już nic nie mamy. Odwołaliśmy się do Urzędu do Spraw Cudzoziemców w Warszawie, Warszawa skrzyczała urząd w Rzeszowie i Rzeszów musiał wydać córce zgodę na dwa lata.

I pewnie w rzeszowskim urzędzie rodzinę z Przemyśla zapamiętali, bo prawdziwe kłopoty zaczęły się w 2010 roku, kiedy cała rodzina złożyła w Podkarpackim Urzędzie Wojewódzkim wniosek o pobyt rezydenta długoterminowego Wspólnoty Europejskiej.

- Wszyscy w koło nas przekonywali, że tyle lat siedzimy w Polsce, spełniamy warunki, więc czas najwyższy starać się o status rezydenta - tłumaczy Irena.

Co najmniej pięć lat nieprzerwanego pobytu w Polsce i stały dochód - to powinno wystarczyć, żeby Rzeczpospolita pozwoliła im zostać. W październiku złożyli wniosek, jeszcze wtedy ważne były ich zezwolenia na pracę i pobyt czasowy.

Sprawę ich rezydentury przejął ten sam pracownik urzędu, który kilka lat wcześniej namieszał z pobytem Nastii i którego Warszawa zrugała, żeby trzymał się przepisów. I się zaczęło.

- Najpierw nie spodobała mu się nasza umowa o wynajęcie mieszkania, chociaż wszystkim urzędom podobała się przez 13 lat - denerwuje się Julia, córka Ireny. - Kazał nam wracać do Przemyśla i przywieźć nową. Osobiście. I to jeszcze dziś. Przywieźliśmy. I tak było cztery razy. W ciągu tygodnia!

A to był dopiero początek kłopotów. Jak już dostarczyli wszystkie dokumenty i nie było się czego czepiać, otrzymali odpowiedź: Wojewoda Podkarpacki odmawia udzielenia zezwolenia na pobyt rezydenta. Bo... rodzina nie posiada stabilnego dochodu. Urząd wojewódzki, rękami urzędu skarbowego, przeanalizował nawet dochody firmy całe pięć lat wstecz.

- Wcześniej zasypałam urząd wyliczeniami "skarbówki", zaświadczeniem ZUS, że regularnie płacimy ubezpieczenia, że firma wykazuje dochody, że nigdy od państwa polskiego nie wzięliśmy ani złotówki pomocy, za to płacimy podatki i zatrudniamy obywateli tego kraju i sami się utrzymujemy. A niestabilność dochodów - zdaniem urzędu - polegała na tym, że jednego miesiąca firma zarabiała więcej, a drugiego mniej. To niech mi pokażą firmę, w której jest inaczej.

Pukali do różnych drzwi z prośbą o pomoc prawną, jeden z przemyskich parlamentarzystów umożliwił "audiencję" u wojewody.

- Wojewoda podkarpacki Małgorzata Chomycz ze zrozumieniem podchodzi do sprawy Państwa Azizov - brzmi stanowisko Podkarpackiego Urzędu Wojewódzkiego. - Wojewoda spotkała się z państwem Azizov, przekazała, jakie działania zgodnie z kompetencjami wojewody zostały podjęte i mimo że rozumie sytuację rodziny, funkcja, jaką sprawuje, zobowiązuje ją do przestrzegania prawa. Decyzja w sprawie wydania zezwolenia na pobyt rezydenta długoterminowego WE dla Państwa Azizov została wydana odmownie.

A oni się dziwią, że przez 10 lat przedłużano im pozwolenie na pobyt i pracę, i przez 10 lat ich dochody były dla urzędu satysfakcjonujące, a teraz nagle nie. Julka mówi, że ze spotkania z panią wojewodą wyszła zapłakana.

Katastrofa rodzinna

Odwołali się do Szefa Urzędu do Spraw Cudzoziemców w Warszawie. Szef wykazał szereg nieprawidłowości w postępowaniu rzeszowskiego urzędu, przyznał, że Polozhenkowie i Azizowowie mają rację, ale decyzję podtrzymał. Odwołania nie ma.

Jesienią ubiegłego roku złożyli wniosek o rezydenturę, w kwietniu warszawski urząd wydał decyzję, w maju do ich sklepu weszła straż graniczna z informacją na piśmie, że ich pobyt w Polsce jest nielegalny. Wygasło im pozwolenie na pracę i pobyt, a nie starali się o nowe z przekonaniem, że uzyskają prawo stałego pobytu. Z końcem sierpnia rozpocznie się procedura deportacji.

- Mamy w Polsce legalną firmę, trzy legalnie działające sklepy, legalny dochód, legalnie płacimy podatki i ubezpieczenie, tylko my sami nie jesteśmy legalnie - Irena ma łzy w oczach. - Rodzina z Mongolii przez lata przebywała w Polsce nielegalnie, a na końcu dostali prawo pobytu. My od 13 lat mieszkamy w Przemyślu legalnie, ale zostać nam nie wolno.

Julka studiuje w Rzeszowie prawo i nie może zrozumieć, że urząd może sobie dowolnie interpretować przepisy. Że urząd wojewódzki mówi "nie, bo nie", że Urząd do Spraw Cudzoziemców mówi: "macie rację, ale"... Jak ich pod konwojem wywiozą na Ukrainę, to Julka pewnie będzie musiała przerwać studia.

A Irena przerwać terapię. Twarda jest, ale ostatnie kilka miesięcy tąpnęły nią. Lekarze wykryli nowotwór złośliwy, podjęła chemioterapię, radioterapię. Za swoje, od państwa polskiego niczego nie bierze. Jak ją deportują, to po terapii. Bo gdzie tam, na Ukrainie? U kogo? Kiedy? A jak przerwie terapię, to... o tym aż boi się myśleć. Dlaczego nie starała się o Kartę Polaka, przecież jej babka, to przedwojenna lwowska Polka?

- Kłopotów jeszcze więcej, a Karta nie pomoże w rozwoju firmy - macha ręką. - Chcieliśmy najpierw dostać rezydenturę, potem starać się o obywatelstwo. A tam? Mieszkania nie ma, pracy nie ma, nie ma nic. Wszystko mamy tutaj. Na Polskę postawiliśmy całe nasze życie.

"My uważamy, że nasze dziecko ma się wychować w państwie, które uważa za swoją Ojczyznę, gdzie ma dobre warunki do nauki i możliwość rozwoju jej talentu i umiejętności, oraz ma swoich przyjaciół i koleżanki, a także środowisko, w którym się wychowuje. My, jako rodzice, nawet nie wiemy, jak jej powiedzieć, że Ojczyzna jej nie chce i Pani Wojewoda robi wszystko, aby nie dać szansy w przyszłości zdobyć obywatelstwo tego państwa, gdzie się urodziła i przeżyła całe swoje życie" - napisali do wojewody podkarpackiego.

Nastia, jak iskra. Tak samo spontanicznie, jak kocha swoje rybki i ptaszki w klatce, i tego pieszczocha Brema - Polaka w Żurawicy kupionego, tak samo spontanicznie płacze. Tu jej świat, jej szkoła i przyjaciele, jej dyplomy za naukę i grę na bandurze w szkolnym zespole. I świadectwa z biało-czerwonym paskiem.

"W dniu 15 lipca br. na wniosek Komendanta Bieszczadzkiego Oddziału Straży Granicznej w Przemyślu, zostało wszczęte przez Wojewodę Podkarpackiego postępowanie administracyjne w sprawie wydalenia z terytorium RP wyżej wymienionych cudzoziemców" - brzmi sucha informacja Podkarpackiego Urzędu Wojewódzkiego.

- Co myśmy złego zrobili, że nas tu nie chcą? - zastanawia się Julka. - Tylu Polaków wyjechało na Zachód i nikt ich nie wyrzuca.

Zafar kupił 12 namiotów i uparł się, że i tak tu zostaną. Irena jest rozdarta między walką z urzędami, a walką z rakiem. Nastia nie wie, czy 1 września pójdzie do swojej starej, polskiej szkoły, czy... nie wiadomo gdzie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24