MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Nie opuszczaj ziemi swojej

MIECZYSŁAW NYCZEK
Baranikowie na swoim.
Baranikowie na swoim. AUTOR
Baranik uznaje tylko 2 stopnie wartościowania: fajny - niefajny. Cieszy go, że pogoda fajna, kłóski fajne, żniwa się wnet zaczną. Głowi się, skąd wytrzasnąć 100 hrywien na wynajęcie kombajnu z kooperatywy. Jego emerytura - 130. Żony - 85. W Miżyńcu, jak wszędzie na Ukrainie, stosuje się przelicznik: 1 dolar = 5 hrywien 30 kopiejek.

- Nie ma jeszcze co narzekać, Kazik! - strofuje męża Wiktoria Baranikowa. - My, stare, zawsze jakoś sobie damy radę. Własna kartofla, mąka, mleko, jajko, dwa świniaki...
Kiedyś pracowała w szkole. 37 lat na jednej robocie. Ani dnia opuszczonego, nie licząc krótkich przerw na rodzenie dzieci. Takiej sprzątaczki - pedantki jak Wiktoria już nie będzie w miżynieckiej dziesięciolatce. Pierwsza emerycka "pensja" : 49 hrywien (niecałe 9 dolarów). Po paru rewaloryzacjach doszła do 85. - W tamtym roku dodali 10 hrywien - chwali się Baranikowa. - To tyle co 4 kilo cukru.
- Jakie cztery? - wkurza się Baranik. - Kilo cukru w sklepie u Molendy kosztuje 2,80. Chleb (90 deka) - 1,45. Za światło trzeba zapłacić 12 na miesiąc, gaz 70-80. A papierosa człowiek także musi zapalić. I tak się sztukuje: od siódmego do siódmego.
Gorzałkę musiał odstawić. - Minęły te czasy, gdy grali na basy - rymuje Baranik. - Teraz nie chcą na skrzypkach grać. Zdrowie skiepśniałe - pokaszluje.

Człowiek już nie wartuje torby sieczki

MIŻYNIEC (rejon Stary Sambor), ok. 2 tys. mieszkańców (90 proc. Ukraińcy, reszta Polacy). XVIII-wieczny kościół; w krypcie - groby książąt Lubomirskich. Dawna siedziba zarządu ordynacji dóbr księcia Adama. Na skraju wsi - nowa cerkiew greckokatolicka.

Przedwojenny, 1937, miżyniecki rodak, Polak z dziada pradziada. Kiedy Moskal zabrał Polsce Miżyniec, wielu stąd wyjechało. Nieboszczyk ojciec uczył go od maleńkości, żeby z gniazda się nie ruszać. - "Nie opuszczaj ziemi swojej!" - do mojej mamy przemawiał mój tatusiu chrzestny, Kuczerha Stanisław. Dyrektor szkoły Wojdanowski, ksiądz proboszcz Cieszanowski też nam radzili zostać tutaj. Mądrzejszych od nich ludzi już w Miżyńcu nie było, to my ich posłuchali. Oni myśleli, że kordon się cofnie i Miżyniec znowu będzie polski. Nikt sobie nie wyobrażał, że te kolczaste druty tak długo będą. A druty dalej stoją. I tak już zostanie.
Dzwon z pobliskiego kościółka przerywa Baranikowe wspominki. - Zmień Kazik koszulę - nakazuje żona. - Ten kościół mnie trzyma przy życiu - rozkleja się Baranikowa, niosąc naręcze fioletowych floksów na ukwiecenie ołtarza. Ksiądz proboszcz wyznaczył 7 trójek do sprzątania kościoła. W brygadzie pani Wiktorii jest Danuta Sochańska i Alina Walczyszewska. 7 dyżurów na rok. Następny 17 sierpnia. - Akurat po mym powrocie z Kalwarii - Baranikowa wybiera się do Polski na pielgrzymkę. - Najbardziej mi zależy na pogrzebie Matki Bożej, 13 sierpnia. Boże,

ochroń, żebym nie zachorowała

- wznosi oczy ku bezchmurnemu niebu nad grzbietem zielonych wzgórz. Tam za ostrym garbem, godzina drogi, skryła się jej rodzinna wieś Radochońce. - Dziadek Polak, matka Polka, po mężu wszyscy Polacy. To ja też Polka. Kto by się pytał, inaczej nie powiem - rozgadała się Baranikowa.
Młodszy syn, Marianku, też ożeniony z Polką, panną z Kaszyc. Mieszkają w Polsce. Nieźle się im powodzi. Tylko starszy, Władek, pogranicznik z Mościsk, wybrał sobie żonę Ukrainkę. Laryssa z Sokala. Poznali się w Popowicach. - Ale ślub brali w kościele - zaznacza Kazimierz Baranik. - Wiktusia też chrzczona tutaj.
Wiktoria, wnuczka Baraników, polsko-ukraińska mieszanka, urodziwsza od swojej lalki Barbie, 4 i pół roku. Radzi sobie z obydwoma językami. Ma tylko kłopoty, konwersując z Saszą, kolegą - Rosjaninem. Na nogach białe trzewiczki. - Od księdza dostałam - wyznaje mała krasawica.
- Jak będą u nas tak dalej rządzić - stary Baranik znowu zaczyna politykować - to i ona nie doczeka lepszych czasów. - Tak jak było "od Lenina do Bułganina", tak jest i teraz: złodziejstwo, oszukaństwo, mafia... - zaostrza krytykę. - Nie ma dyscypliny. Każdy ciągnie wóz w swoją stronę

jak w bajce o szczuce, łabędziu i raku.

- I żeby prostego człowieka ktoś zechciał wysłuchać. I żeby tyle hektarów się nie marnowało. Ziemia prima sort! I ani jednego kłóska, sam bodak. Księżna Lubomirska w grobie się przewraca.
Do emerytury Baranik pracował jako szkółkowy w sowchodzie "Krasnaja zirka". - Ja dziennie potrafił zaoczkować 3 tysiące drzewek: jabłonka, śliwka, gruszka, czereśnia...
Jak nastała Ukraina i sprzedawali ziemię, wziął 90 arów, w 5 kawałkach. 20 arów pod pszenicę. - Myślę zebrać z 90-100 metrów, prawie tonę. Na 5 arach - kartofla, polska "Bronka", biała. Dobrze, że obrobione przed słotami. Przepraszam na chwilę - Baranik zerka na zegar. - Krowę muszę wygnać na "paświsko". U nas za 10-litrową bańkę mleka płacą tyle, ile w sklepie stoi flaszka piwa.
Baranika mierzi to. Ale jakby mu tak zapronowali wyjazd na stałe do Polski, powiedziałby: "dzięki". - W takim wieku już się nie przesadza drzew. U nas w sowchozie, na 3 tysiące zaoczkowanych drzew, zwykle przyjmowało się 2900. Ze sto się nie przyjęło. Tak i my by się mogli już nie przyjąć, jak co poniektórzy z Kazachstanu.
- Ja też przywykłam tu żyć - wtóruje Baranikowa. - Tylko życzę córce, żeby się jej udało stąd wyjechać. A my tutaj ostaniemy do końca. Miesiączek ten sam, i u was, i u nas. Jednako świeci.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24