Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Poraził ich prąd, omal nie zginęli. Teraz jest szukanie winnych

Andrzej Plęs
Archiwum
Wszedł do boksu - huk, trzask, płomień, więcej nie pamięta. Nie pamięta nawet tego, co działo się przed wypadkiem. Amnezja wsteczna - albo w wyniku stresu pourazowego, albo przez te 15 tysięcy wolt, jakie przemknęło przez jego ciało.

Skoro był wypadek, byli poszkodowani, więc był prokurator. I jest proces. I jest trzech oskarżonych. Ale czy wymiar sprawiedliwości chce dociec, co tak naprawdę się stało?

Dzień, jak co dzień. Prawie

Lipcowego wieczora 2007 roku dyżurnych rzeszowskiej centrali zakładu energetycznego postawiono na nogi: awaria Głównego Punktu Zasilającego w Sędziszowie, prawdopodobnie transformatora, trzeba jechać, sprawdzić.

- Dostałem polecenie wyjazdu - opowiada Kazimierz Korbecki, dziś główny oskarżony. - Miałem dwóch ludzi do pomocy, wziąłem komputer ze specjalnym oprogramowaniem. Na miejscu czekał na nas Krzysztof Mielniczuk, który miał pomóc nam ustalić przyczynę awarii.

We czwórkę weszli do budynku transformatorów, długiej hali, podzielonej na boksy. Dochodzili do tego z numerem 27 na końcu budynku, kiedy Korbecki wrócił do drzwi wejściowych, żeby zapalić światło. Bo w wieczornej szarówce niebezpiecznie bawić się prądem. Zapalił i wracał na miejsce.

- Dochodziłem już do celki numer 27, kiedy w środku zauważyłem Krzyśka - opowiada. - Stał z rękami ku górze, tyłem do korytarza. Usłyszałem trzask i ryk, płomień w górnej części celki wytrysnął na korytarz. Odruchowo się cofnąłem, ale pomyślałem, że Krzysiek usmaży się tam, więc otworzyłem drzwi, prawą nogą zablokowałem, lewą ręką złapałem go za koszulę i z całej siły z półobrotu pociągnąłem go na korytarz. W chwili, gdy go łapałem, Mielniczuk stał z rękami ku górze, ale był jak zwiotczała lalka.

Po ubraniu pełzały ogniki

Łuk elektryczny opalił Korbeckiemu lewą stronę twarzy, szyi i część ucha, rękę od łokcia po palce.

- Pociemniało mi w oczach. Gdy wróciło widzenie, zobaczyłem Krzyśka leżącego na plecach u moich stóp. Po jego ubraniu pełzały małe ogniki, jak na lampionach. Było za ciasno, by udzielić mu pomocy i zacząłem ciągnąć go za nogi korytarzem w kierunku nastawni.

Ciągnął kolegę przez halę kilkadziesiąt metrów, co później uświadomili mu koledzy, bo wszystko, co wydarzyło się po wypadku, pamięta jak przez mgłę.

Potem było pogotowie, dwa dni dla Korbeckiego w szpitalu, dla Mielniczuka 20 dni śpiączki, 30 proc. poparzonego ciała i kilka miesięcy w klinice poparzeń w Siemianowicach Śląskich. Początkowo lekarze nie dawali mu szans na przeżycie.

- Wykasowało mi z pamięci ze dwie godziny przed wypadkiem - przyznaje Mielniczuk. - Jak dane z komputera. Gdybym tego nie doświadczył, to pewnie bym nie uwierzył. Pan wie: przy porażeniu prądem nie ma się władzy na ciałem, pewnie stałem w tym łuku z rękami w górze.

I pokazuje bezwłosy - placek na czubku czaszki, miejsce, którym "wszedł" prąd. I zdeformowaną skórę rąk. Zapewnia, że to najmniej widowiskowe pozostałości obrażeń. Znacznie poważniejsze ma pod ubraniem.

Szukanie kozła ofiarnego

Był wypadek, musieli być winni. Do pracy przystąpiły służby BHP Rzeszowskiego Zakładu Energetycznego i Państwowa Inspekcja Pracy. Wspólnie pojawili się w mieszkaniu Korbeckiego, żeby odebrać zeznania. Odebrali, po czym inspektor PIP zakomunikował Korbeckiemu, że karze go mandatem w wysokości 2000 zł.

Bo był szefem ekipy, odpowiadał za wszystko, Mielniczuka dopuścił do pracy, nie mieli odzieży ochronnej, a na miejscu wypadku nie było tabliczki: "Uwaga! Tu pracują ludzie".

- Takie tabliczki w ogóle nie istnieją, my nie mamy specjalnej odzieży ochronnej, a Mielniczuk był tam na osobne polecenie, ale nie moje - denerwuje się Korbecki.

Potem posypało się lawinowo. Kiedy do zakładu pracy dostarczał kolejne zwolnienie lekarskie, pokazano mu zalecenia pokontrolne inspektorów BHP - winą za wypadek jednoznacznie obciążały jego. Potem PIP przedstawiła mu wyniki swoje kontroli i... znów wszystko to jego wina. Na końcu był oficjalny raport zakładu energetycznego. I znów jego wina.

- Mnóstwo sprzeczności w tych raportach, były nawet stwierdzenia sprzeczne z zeznaniami świadków - upiera się Korbecki. - Musieli znaleźć kozła ofiarnego i popadło na mnie.

W prokuraturze ropczyckiej złożył doniesienie o fałszerstwie intelektualnym, dokonanym przez autorów raportów. Bez rezultatu. Zgłosił podejrzenia o manipulacji wyłącznikami, które doprowadziły do wypadku. Sprawa dwukrotnie przetoczyła się po Prokuraturę Generalną i z powrotem. Bez rezultatu.

Ale o co chodzi?

I kiedy z końcem 2007 roku telefonicznie polecono mu zgłosić się do ropczyckiej prokuratury, to zaświtała nadzieja na wyjaśnienie sprawy.

- Przyjeżdżam, a tu od progu bez przesłuchania informacja: stawiam panu zarzut i proponuję poddanie się karze - opowiada Korbecki.

I tak stanął przed sądem jako główny oskarżony. A na sali sądowej wokół niego gęstniała atmosfera i nieuchronnie zmierzała do wyroku skazującego. Powołano biegłych.

- W ich ekspertyzie słowa "chyba" i "prawdopodobnie" służyły za cały materiał dowodowy - denerwuje się Korbecki. - A szczytem było podanie przez nich prawidłowych rozwiązań, które są sprzeczne z prawem.

Sąd nie zezwolił, by oskarżeni zadawali biegłym pytanie. A tych oskarżeni mieli mnóstwo. Zdaniem Korbeckiego, nie lepszy był biegły lekarz sądowy.

- Zadzwonił do mnie i pyta: co to było, spawarka na budowie? - opowiada Korbecki. - To mu tłumaczę, że taka wielka spawarka na 15 tysięcy volt i ze 3 tysiące amperów na obiekcie energetycznym. - I dla potrzeb sądu zrobił wywiad lekarski przez telefon, nawet mnie nie badając. Ja go w życiu nie widziałem.

Jest winien - uznała prokuratura, chociaż Korbecki próbował i ją, i sąd skłonić do wyjaśnienia, co tak naprawdę się stało w hali transformatorów. Że nie przygotował miejsca do pracy? Ale kto zamknął obwód prądu, skoro poraziło Mielniczuka? Kto majstrował przy wyłącznikach? Takich wyjaśnień Korbecki chciał od prokuratury i sądu. Obie instytucje nie były zainteresowane wyjaśnieniami.

- Tak więc przestępstwo, w wyniku którego powstał wypadek, według sądu jest nieistotne i nie ma związku z sprawą - konkluduje Korbecki.

Nie jestem chłopcem do bicia

Chociaż przecież zorganizowano wizję lokalną na "miejscu przestępstwa". Uczestniczyli w niej dyrektor zakładu i pracownicy BHP. Ale nie świadkowie i oskarżeni, czyli uczestnicy zdarzenia. Więc co taka wizja lokalna mogła wyjaśnić? Oskarżeni złożyli protest.

- Są odpowiedział: biegli nie dopuszczając do wizji, chcieli być bezstronni i dążyli do przeprowadzenia swych czynności bez wpływy którejkolwiek ze stron - opowiada Korbecki.

Nie wiadomo, co się stało, ale winnego trzeba znaleźć. I tylko Mielniczuk mówi, że głupio czuje się w charakterze pokrzywdzonego.

- W zakładzie mówią mi, że też jestem winien, bo wszedłem do celki 27 - opowiada. - W akcie oskarżenia też jestem winny, tylko prokurator uznał, że sam fakt, że chce mnie ukarać, już jest dla mnie dostateczną karą. A ja też chciałbym wiedzieć, co tak naprawdę tam się stało.

Korbecki dorzuca, że to zakład energetyczny chce uniknąć kłopotów za swoje błędy, a on "ma robić" za kozła ofiarnego. Obszerną listę zarzutów wobec zakładu wysłał do prezesa zarządu PGE Rzeszów.

- W reakcji na pismo pana Kazimierza Korbeckiego w spółce została powołana komisja wewnątrzzakładowa do zbadania wszystkich okoliczności podnoszonych w przedmiotowym piśmie - tłumaczy Łukasz Boczar, rzecznik rzeszowskiego oddziału PGE. - Spółka wystąpiła do Sądu Rejonowego w Ropczycach o udostępnienie akt. Na dzień dzisiejszy spółka nie posiada informacji o rozstrzygnięciu tej sprawy, dlatego też prace komisji wewnątrzzakładowej zostały zawieszone do czasu jej prawomocnego zakończenia.

A Korbecki jest przekonany, że wymiar sprawiedliwości już go skazał, wyrok to kwestia czasu. I nikogo nie obchodzi, kto rzeczywiście jest winien.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24