Kartonową historię" autobusów "Autosan“ Edward Kutkowski z Sanoka zaczął tworzyć 12 lat temu. Jak przyznaje, to był trudny okres dla rodziny. Żona, Teresa, straciła pracę podczas grupowych zwolnień w Autosanie. Zmarła jej mama, dzieci poszły z domu na swoje, córka wyjechała do pracy za granicę.
- Zostaliśmy sami i wpadliśmy w dołek psychiczny - przyznaje pan Edward. - Trzeba było coś zrobić, żeby pokonać nasze smutki. Odzyskać radość życia, przepędzić stres. Przez 35 lat jeździł jako kierowca komunikacji miejskiej w Sanoku - obsługiwał popularną linię "O". Ale zanim swoje życie związał z autobusami, miał artystyczne ciągoty.
- W latach 50. był w Krośnie ceniony malarz Stanisław Kochanek. Ja u niego terminowałem jako młody chłopak. Uczyłem się rysunku, rzeźby - wspomina Kutkowski. Z lekcji, jakie dawał mistrz, zapamiętał słowa: "nawet jeśli świat się wali, rób to, co najbardziej kochasz".
- A moją pasją w młodości było modelarstwo - wspomina. Pierwsze, sklejane w dzieciństwie, samochody wycinał z kartonu. Czasem znalazł coś w "Misiu", "Płomyku" albo "Świerszczyku". Dokładał kawałek sklejki albo korka i już było cudeńko, które cieszyło dzieciaki.
Kiedy więc po latach zastanawiał się, jak pokonać życiowe smutki, postanowił: wrócę do dawnego hobby i zrobię autobus. Były takie, do których miał szczególny sentyment. Na przykład star N 52. - Takim jeździł mój tato, kierowca w PKS - wspomina. W rodzinnych papierach odnalazł fotografię. Stoją z ojcem na tle sana H-01. - Ja się na tych autobusach wychowałem - uśmiecha się.
Autobus robił w skali wystawowej, czyli 1:16. W tej skali nie ma gotowych elementów do składania. Musiał sam wszystko rozrysować, dopasować, pomalować. Zajęło mu to prawie sześć miesięcy. Gotowy - postawił na regale w dużym pokoju. - Jaki on ładny - zachwyciła się żona. - Ale taki samotny na tej półce. Zrób jeszcze jeden - poprosiła.
- I tym dodała mi skrzydeł - opowiada. Zrobił drugi autobus, potem trzeci. - Dziś mam ich 26. Wszystkie najważniejsze, jakie powstały w sanockiej fabryce.
Każdy model to jego autorskie dzieło - od początku do końca. Z reguły zaczyna od podwozia i płyty podłogowej. Potem wnętrze. Bok autobusu skleja z 3-4 warstw kartonu. Na koniec nakłada dach. - Ale każda technologia wymaga innego wykonania - podkreśla.
Najpierw szuka danych techniczno-eksploatacyjnych konkretnego pojazdu. Spisuje wymiary, przelicza w skali 1:16. Pierwsze modele pieczołowicie rozrysowywał na kalce i na bristolu. Do czasu, gdy dzieci sprezentowały mu komputer. - Teraz drukuję sobie drobne detale, jak np. deska rozdzielcza - opowiada. - Po powleczeniu bezbarwnym lakierem wygląda jak plastikowa. Nie korzysta ze specjalistycznych materiałów. - Buszuję często w skupie makulatury, tam wyszukuję pudełka czy kartony, które mi pasują - zdradza.
Szybki w oknach wycina z plastikowych przezroczystych teczek na dokumenty. Karoserię lakieruje pędzlem, bierze zwykłe olejne farby albo takie na podłożu kleju, do których dodaje różne barwniki. Tylko do ostatnich dwóch autobusów użył aerozolu - to nowoczesne modele, więc kolor musiał być lśniący, bez skazy, jakby autokary dopiero co zjechały z taśmy produkcyjnej.
Ta robota jest jak terapia
Śmieje się, że jeden z modeli - autobus, jakim jeździł, będąc kierowcą w sanockiej MKS - sfotografował na odpowiednio przystrzyżonym trawniku. Zdjęcie zobaczył kolega. - Coś ty, w buraki wjechał? - zadziwił się. Był pewien, że to prawdziwy pojazd. Pani Teresa przyznaje, że cała kolekcja robi wrażenie na gościach.
- Dziwią się, że to wszystko ręczna robota i że mamy tyle cierpliwości i precyzji.
Pan Edward stara się odwzorować każdy detal. W niektórych wersjach są nawet otwierane drzwi i klapa bagażnika. Mikroskopijne detale - wycieraczki, zegar, nawet mikrofon dla kierowcy na giętkim kablu do złudzenia przypominającym prawdziwy. - A to też papier - zaznacza.
Ze zwiniętego papieru są "metalowe" elementy foteli. Nawet bieżnik w papierowych oponach wygląda naturalnie, a wszystko polega na odpowiednim złożeniu naciętych warstw. Żona szyje miniaturowe zasłonki do okien, wycina kółka i zagłówki do siedzeń. Gruntuje, maluje i ogólnie wspiera w takie dni, gdy lenistwo bierze górę nad chęciami.
- Dla mnie ta robota jest jak terapia. Pozwala zapomnieć o trudniejszych momentach, uciec od codzienności. A jak żona pomaga, to jest jeszcze przyjemniej - przyznaje pan Edward. - Doceniam to, co mąż robi - odwdzięcza się komplementem pani Teresa. - Kiedyś lubiłam kobiece robótki, dzierganie, wyszywanie. A teraz lubię sklejać z nim autobusy.
Pradziadki, dziadki, rodzice i dzieci
Każdy model powstaje w jednym egzemplarzu. Tylko "cezary" (Autosan A 404T) ma 2 modele. Ten drugi córka zabrała do Portugalii. - Rozmawialiśmy na Skypie, akurat kiedy sklejałem cezara. Poprosiła: zrób też taki dla mnie, będę mogła go pokazywać znajomym - opowiada sanoczanin.
W dużym pokoju modele stoją wszędzie: na półkach, na regale, w przeszklonej szafce. - Lubię się rano zbudzić i na nie popatrzeć - przyznaje pan Edward. - Problem tylko z odkurzaniem. Każdy autobus trzeba delikatnie omieść pędzelkiem - śmieje się małżonka. Z robotą rozkłada się na stoliku-ławie. - Siadam w fotelu, włączam telewizor i tak sobie dłubię - opowiada. - Detale mam posortowane na dużym arkuszu bristolu. Jak chcemy napić się kawy, to przekładam arkusz na podłogę i po problemie - mówi. Tylko pani Teresa narzeka, że aromat kawy miesza się z zapachem butaprenu. - Ale już się przyzwyczaiłam - zaznacza.
Miał okazję zaprezentować całą kolekcję na wystawie organizowanej przez Klub Polskiego Trakera w Krakowie. Jeden z uczestników spotkania spytał, czy nie chce jej odsprzedać. Proponował 700 zł za egzemplarz. 20 tysięcy to była kusząca kwota. Ale odmówił. -Tyle serca, ile włożyłem w tę pracę, sentyment, jakim darzę kolekcję: tego nie da się przeliczyć na pieniądze - twierdzi. - Chciałbym, żeby została w Sanoku. Może kiedyś znajdzie się miejsce dla niej w Autosanie?
Bo cały zbiór to unikat: pokazuje drogę, jaką przeszła polska motoryzacja, a razem z nią sanocka fabryka. To niemal wszystkie podstawowe wersje autobusów, jakie kiedykolwiek wyprodukowano w Autosanie. - Pradziadki, dziadki, rodzice i dzieci - śmieje się twórca kolekcji. - Ale brakuje jeszcze kilku najnowszych modeli, więc zajęcie na najbliższe lata mam.
Niebieski, najwyższy, to SFA-2 prototyp Zdzisława Beksińskiego sprzed 50 lat, który projektował autobusy dla sanockiej fabryki. - Pierwszy wysokopokładowy autobus w Europie. Zwany "akwarium" z uwagi na charakterystyczny wygląd, budził powszechną sensację. Za nim malutki, stylowy SFA-4 Alfa - to też projekt Beksińskiego, z lat 60. - Ale był za ładny i za nowoczesny na tamte czasy. Dlatego nie pozwolono go produkować - opowiada.
Najważniejsze w kolekcji modele - to takie autobusy, którymi jeździł ojciec. Fiat 666NR, STAR N52, SAN-H01. Pan Edward w miejskiej komunikacji zaczynał od H-100, potem przetestował prawie wszystkie "9" i H-7, zwane "koziołkami", po nich przyszedł czas na A-10. - W tamtych czasach trafiały do nas z fabryki różne prototypy, prawdę mówiąc, zajeżdżaliśmy je do spodu, bo naszym zadaniem było sprawdzenie wytrzymałości autobusu.
Dziś są testy komputerowe, wtedy testowało się pojazdy w realiach miejskich - opowiada. W kolekcji ma kilka modeli H-9 w różnych wersjach. Oryginał (typ 35) wspomina ze szczególnym sentymentem.
- Zrobiłem na nim 450 tysięcy kilometrów, silnika palcem nawet nie tykając - opowiada. Albo ten: A0909L Tramp. - Pojeździłem nim ostatnie 6 lat, do emerytury. Przekazałem go koledze. I nadal jest w ruchu.
Najtrudniejszy w wykonaniu? To ten czerwony, czterodrzwiowy H-9 II. - Ma wyjątkowo wysokie szyby, musiałem zrobić wewnątrz coś w rodzaju rusztowania, żeby wyprofilować odpowiednio prosty bok. Tu musi być dokładność do ułamka milimetra.
Najstarszy - produkowany w latach 20. dla Lwowa, na podwoziu Lancii, zwany sanocką lukstorpedą. Następny w chronologicznym porządku - biało-błękitny pojazd na podwoziu Fiata, z kierownicą po prawej stronie, przełom lat 40. i 50. Pierwsza rodzima produkcja to Star N52. Pan Edward pomalował swój model na nietypowy, szarozielony kolor.
- W tamtych czasach część produkcji z sanockiej fabryki szła dla wojska, część dla państwowej komunikacji - tłumaczy. - Ale jak zadzwonili z komitetu, że pilnie potrzebny autobus, np. do oddziału PKS w Krośnie, to decyzja była szybka - dajemy to, co mamy. Takim "wojskowym" autosanem woził pasażerów mój tato. Bagażnik był na dachu, tam ładowało się torby, przykrywało plandeką. Sam lubiłem brać bagaże podróżnych i wspinać się po drabince na dach. Z przodu był otwór wentylacyjny. Tato ruszał, a ja w tym momencie przez uchylony luk wślizgiwałem się do środka autobusu. To była frajda! Ale bezpieczna, bo autobusy nie miały takiego przyspieszenia jak dziś - zapewnia.
Po 12 latach może powiedzieć, że modelarstwo wcale mu się nie znudziło. Teraz szykuje Sancity 12LF - takie jeżdżą aktualnie po Sanoku. - Pracy przy nim wyjątkowo dużo - przyznaje. - A ja nie chcę go robić z musu, tylko dla przyjemności.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Nagłe wieści o Janinie i Tadeuszu z "Sanatorium miłości"! Znamy sensacyjne szczegóły
- "Nasz Nowy Dom" czekają spore zmiany! Romanowska nie pomoże już biednym rodzinom
- Tak córka Marty Kaczyńskiej radzi sobie w Korei. Niesamowite, jak się zmieniła [FOTO]
- Prześledziliśmy przemianę włosów Majdana. Było ściernisko, a dziś jest San Francisco